Na dzisiejszej konwencji SLD Leszek Miller znokautował konkurentów (w tym niepowtarzalną Joannę Senyszyn), co nie było trudne do przewidzenia. Powszechnie rozpoznawalny, kojarzący się z czasami dominacji Sojuszu na polskiej scenie politycznej, nie miał tak naprawdę poważnej konkurencji od czasu wycofania się Ryszarda Kalisza. Miller powraca jednak stanowisko lidera w chwili, gdy SLD znajduje się w najgłębszym kryzysie w swojej historii. Znacznie głębszym niż ten z lat 2004-2005, gdy najpierw rozłamu dokonał Marek Borowski, a później SLD przegrał wybory. W najbliższych miesiącach Miller nie będzie bowiem walczył o powrót do władzy, ale o przetrwanie. Zapowiada się totalna wojna Millera z Januszem Palikotem, który w ostatnich tygodniach krok po kroku przejmuje ostatni znaczący atut Sojuszu czyli rozbudowane struktury terenowe tej partii. Trudno dziś przewidzieć wynik tej walki. Więcej zdaje się przemawiać za zwycięstwem Palikota, ale nie wolno też zapominać, że przyjdzie mu się zmierzyć z wyjątkowo twardym przeciwnikiem. Takim, który przeżył już zgon PZPR, sprawę moskiewskich pieniędzy, aferę Rywina i wiele pomniejszych wydarzeń, z których każde zabiłoby typowego polskiego polityka.
Największym beneficjentem dzisiejszego wyboru SLD wydaje się oczywiście PO i Donald Tusk, któremu wyniszczająca wojna na lewicy zapewni spokój z tej strony sceny politycznej, a z pewnością także incydentalnych sojuszników w sejmowych głosowaniach. Ponieważ zaś z podobną sytuacją mamy do czynienia na prawej stronie (Kaczyński kontra Ziobro) wypada się zgodzić z opinią, że żaden z dotychczasowych premierów w dziejach III RP nie miał równie komfortowej sytuacji na wewnętrznej scenie politycznej.
Inne tematy w dziale Polityka