Przez ostatnich kilka lat nierządów w naszym ukochanym kraju, gdy tylko zbliżała się rocznica pobicia bolszewików wciąż jak deja vu odżywał mi ten sam obraz. I on przemawiał z tym większą siłą im bardziej propaganda przekonywała, że przyszło nam żyć w najbezpieczniejszych od tysiącleci czasach i w związku z tym należy likwidować kolejne garnizowny wojskowe i redukować wydatki na armię. Ten obraz, a właściwie satyrę obrazkową znalazłem kiedyś w naściennym kalendarzu amerykańskiego grafika. Kalendarz pewnie dziś spoczywa gdzieś głęboko na dnie piwnicy i czeka na swego odkrywcę (bo warto). Bardzo mi się podobał, bo jak na amerykańskie warunki był niezwykle dowcipny z doskonałym poczuciu humoru, błyskiem inteligencji i ciekawej kreski. Na każdy dzień był inny dowcip rysunkowy. Dowcip to nieodpowiednie słowo. To była raczej humorystyczna refleksja nad sprawami związanymi z danym dniem. A jak nie z danym dniem to ogólne z refleksją o życiowych sprawach.
Trochę przydługi wstęp, ale konieczny aby nakreślić tło. Przejedzmy jednak do tego mego deja vu. Otóż w tym kalendarzu, na dzień wojska amerykańskiego (Army Day) był taki oto obrazek. Na morzu płyną naprzeciwko siebie dwie łodzie. W jednej łodzi znajdują się uzbrojeni po zęby Wikingowie. W drugiej znajdowali osobnicy , których rysownik nazwał – o ile dobrze pamiętam - Vimpoddities. Trudno znaleźć to słowo w słownikach. Zwróciłem się więc do przyjaciela, który od stanu wojennego mieszka w Australii i wyjaśnił mi, że to znaczy mniej więcej to co w naszym języku oznacza termin „cipy baranie”. I na tym rysunku cipy baranie były uzbrojone w poduszki z pierzem. No i najważniejszy był podpis pod tym rysunkiem, który brzmiał tak: „Mimo uzbrojenia w arsenał poduszek cipy baranie były ulubionym celem ataków Wikingów”. Koniec cytatu.
Rysunek ten powstał około roku 1990, a więc w dość odległym czasie, w innym miejscu na ziemi ale jakże ponadczasowy jest w swojej treści. Jak on pięknie komentuje działania czereśniaków naszej polityki, którzy chwalili się, że ich po plecach w Europie poklepują. Ja gdybym był politykiem innego państwa to też bym takich poklepywał bo ułatwiali działanie i penetrację lepiej niż kilka wywiadów razem wziętych i kilkuset dobrych agentów wpływu.
Dziś w tak ważne dla naszego kraju święto w każdej większej mieścinie, gdzie stacjonują jeszcze jakieś resztki wojska odbywały się parady wojskowe. To z jednej strony. Z drugiej zaś strony w TV była sonda uliczna i pani redaktorka zadająca roześmianym dziewczęciom proste pytanie: „jakie dziś mamy święto?”. Wykształcona na zachodnią, kosmopolityczną modłę młodzież nie potrafi odpowiedzieć. Wściekam się na to, bo mój dziadek walczył w oddziałach generała Hallera i był za udział w tych walkach odznaczony orderem. Jestem przekonany, że tak wielkiego zwycięstwa nie da się wytłumaczyć bez udziału nadprzyrodzonych sił. Bo oto armia bolszewicka wchodził w nasz kraj jak w masło. Od Ossowa i Radzymina do stolicy dwuletniej Rzeczpospolitej było na rzut czapką czekisty. I nagle to wszystko jak nożem uciął. Bolszewicy tworzący armię „nowego typu” – z wprowadzonymi przez Dzierżyńskiego podczas tłumienia powstania marynarzy w Kronsztadzie oddziałami zaporowymi - nagle zaczęli się wycofywać. Nie da się tego wytłumaczyć chociażby z względu na owe oddziały zaporowe. Jeżeli ktoś nie wie do czego były przeznaczone oddziały zaporowe to odpowiadam. Miały strzelać do żołnierzy, którzy chcieliby się wycofywać. Gdyby komuś z tych oddziałów zaporowych zachciało się wycofywać to za nimi były następne oddziały zaporowe. Wobec tego jakie działania doprowadziły, ze ten element nie zadziałał? A działał niezawodnie od Kronsztadu do tej pory. I gdyby nie ten cud to czekiści praliby onuce na plażach Portugalii pod koniec roku 1920. Wściekam się więc na kretyna z tamtych czasów, który mając osobistą niechęć do Piłsudskiego przy tak niewyobrażalnym sukcesie militarnym pozwolił sobie na żart w guście „jaka wizyta taki zamach”, że „ni z tego ni z owego mamy Polskę od pierwszego”. Nawet nie próbuję wyszukiwać w google nazwiska tego pospolitego durnia. Niech niepamięć będzie dla niego wystarczającą karą.
Jak już wspomniałem, w takim dniu nie brakowało defilad wojskowych i prezentacji uzbrojenia. Tak było i w moim mieście. Około południa usłyszałem dźwięk sygnału alarmowego jakiegoś pojazdu. Ale był inny niż straży pożarnej lub pogotowia. Wyjrzałem więc przez okno co zacz. Przeleciała jedna Honda policyjna na sygnale, potem druga. O, pomyślałem, że pewnie ministry zawitali w takim dniu na kresy Rzeczypospolitej. Potem przeleciał policyjny wóz na sygnale i potem zobaczyłem, że to był początek konwoju wozów bojowych jadących na defiladę. Jakieś było moje zdumienie gdy zobaczyłem SKOT-y pamiętające stan wojenny z roku 1980. Pewnie grubość farby użytej do ich renowacji przez te lata mogłaby służyć jako dodatkowa ochrona przez pociskami albo jako środek przeciwko falom elektromagnetycznym czyniące z nich obiekty niewidoczne dla radarów. Nawet drwal z wieloletnią praktyką mógłby na palcach policzyć, że było ich razem pięć. Słownie pięć. Jeden z nich był zupełnie kuriozalny. Miał na wieżyczce zamocowaną… zapasową oponę dodając tym samym nieoczekiwanego drapieżnego wyglądu. To że w realnej walce będzie ona podziurawiona jak sito to nikomu do głowy nie przyszło. Całość zamykał wóz ze znakiem Czerwonego Krzyża. Kolumna w takim składzie wielokrotnie przejechała pod moimi oknami w tę i z powrotem. Mój Boże i to-to ma nas bronić?
To co powiem teraz może ktoś uważać za poniżające dla osób mających do tej pory mieć – przynajmniej w teorii – pieczę nad armią i nad naszym bezpieczeństwem. To co powiem jest dla nich niezwykłym usprawiedliwieniem i rozgrzeszeniem, nadzwyczajnymi okolicznościami łagodzącymi. Otóż uważam, że były to totalne głąby. Bo jeżeli nie głąby to zwyczajni zdrajcy.
Inne tematy w dziale Polityka