Mój sąsiad uważa mnie za człowieka wykształconego. Ba, może nawet rozumnego. Zna moją przeszłość z dawnych czasów. Może więc uważać mnie za kogoś na kształt antyfaszysty. Osobiście wolałbym aby mnie uważał za antykomunistę, ale jako że miał jakiś epizod związany z heglowskim ukąszeniem, a co z tym idzie to był kiedyś "toarzyszem" (nie poprawiać mnie, nie poprawiać, wiem co piszę!). Niskiego to niskiego szczebla ale jednak stara miłość nie rdzewieje. Myślę więc, więc pewnie wolił mnie okreslać tym bezpiecznym dla swojej przeszłosci pojęciem. Tak sobie wyobrażam – a raczej wyobrażałem – jego mniemanie o mnie.
Z sąsiadem, jak to z sąsiadem, wymienia się raczej zdawkowe zdania o „dupie Maryni”, pogodzie która zawsze jest nie taka i zawsze nie na czas. No i obowiązkowo o zdrowiu, które staje się coraz bardziej pisanym w czasie przeszłym. W dawnych czasach to się z sąsiadami rozmawiało o wszystkich sprawach, a szczególnie o „co tam panie w Polityce?”, a no „Chińczycy trzymają się mocno”. Nie bacząc na to, że sąsiad może być "okiem i uchem" resortu. Teraz nie daj Boże w rozmowie o polityce może się okazać, że ktoś jest kaczystą i koniec po dobrosąsiedzkich, czyli nijakich stosunkach. No bo przecież jak wiadomo z zaprzyjaźnionych mediów od kaczysty do faszysty wiedzie bardzo prosta droga.
Z sąsiadem rozmawiamy kilka razy do roku, nie odwiedzamy się i nie pijamy razem wódki pod dobrego śledzika. Aż tu pewnego dnia jadąc wolno drogą osiedlową zauważyłem go idącego środkiem tej drogi i sprawiającego wrażenie jakby wokół niego nic nie istniało. Nie chciałem używać sygnału dźwiękowego aby go wyrwać z jakiegoś otępienia. Jechałem więc wolno za nim licząc, że zajdzie z drogi słysząc pracę silnika. W końcu tak się stało. Widząc samochód zszedł z drogi a widząc, że to ja prowadzę samochód uśmiechnął się i widzę, że chce nawiązać kontakt. Odkręciłem więc szybę aby zwyczajowo zamienić kilka zdań, które nie zmienią losów świata (tak myślałem). Sąsiad był bardzo przejęty. Zapytałem go więc:
- Co ty Bronek, idziesz i świata nie widzisz?
- Idę szukać ludzi na referendum – odparł sąsiad nerwowo się uśmiechając.
- Jak to „szukać”? – zapytałem nie rozumiejąc go.
- Szukam ludzi, którzy chcieliby głosować na platformę – odparł.
- Bronek, ja nie głosuję na platformę – odparłem z nieukrywaną satysfakcją i ze szczerym, sedecznym uśmiechem.
Bronek zamachał rękami, wyrzucił z siebie coś nieartykułowanego, zaśmiał się nerwowo i szybkim krokiem pomaszerował dalej mobilizować elektorat ludzi rozumnych.
Co za ulga. Być może, co ja mówię „być może”. Na 100% mój sąsiad od tej pory będzie mnie uważał za wiejskiego głupka. Co za ulga, co za ulga.
Panie Boże, czy to możliwe, że…
Inne tematy w dziale Polityka