Maciej Eckardt Maciej Eckardt
121
BLOG

Mariusz Kamiński nie będzie prezydentem

Maciej Eckardt Maciej Eckardt Polityka Obserwuj notkę 2

Zdymisjonowanie szefa CBA może jeszcze wyjść Polsce na dobre, bo daje wreszcie prawicy dobrego kandydata na prezydenta w osobie Mariusza Kamińskiego. Kamińskiemu oczywiście nie byłoby łatwo wyjść z wizerunku „pisowca”, ale ma taką szansę – napisał Rafał Ziemkiewicz w „Gazecie Polskiej”. Trzeba teraz tylko – sugeruje Ziemkiewicz – aby Kamiński zdobył się na podjęcie tego wyzwania, czyli na wbicie Lechowi Kaczyńskiemu noża w plecy, tak samo jak swego czasu Kaczyński wbił go Buzkowi. Od tego, czy się do takiego aktu ojcobójstwa okaże zdolny, zależy i jego osobista przyszłość, i w znacznym stopniu bieg spraw publicznych.

Propozycja Rafała Ziemkiewicza nie jest nowa. Z chwilą, kiedy z CBA został wyrzucony Mariusz Kamiński, wśród pewnej części prawicy zrodziło się przekonanie, że oto zrządzenie losu daje Polsce męża opatrznościowego, w którego ręce naród mógłby złożyć prezydenturę. Nie zwracałem na to uwagi, bo propozycje formułowane były z pozycji głęboko niszowych, ale odkąd w sprawę zaangażował się Rafał Ziemkiewicz, o niszowości nie może być mowy. Ma Ziemkiewicz wystarczający autorytet intelektualny na prawicy, by sugestie jakie formułuje, traktować z należytą uwagą.
 
O ile jednak w licznych swoich diagnozach i obdukcjach rzeczywistości Ziemkiewicz wyrasta ponad przeciętność, o tyle w sprawie kandydatury Mariusza Kamińskiego trafił przysłowiową kulą w płot. Nie dlatego, że Kamińskiemu jako człowiekowi brakuje stosownych przymiotów, w tym uczciwości i inteligencji, ale dlatego, że Kamiński – z całym szacunkiem dla niego – na prezydenta się najzwyczajniej nie nadaje. Reprezentuje on wprawdzie postawę niezwykle propaństwową i patriotyczną, ale rozumianą w sposób szczególny, bo bliższą tromtadracji charakterystycznej dla Ligi Republikańskiej, aniżeli chłodną, wypraną z emocji służbę państwu.

Mariusz Kamiński to człowiek żarliwy i bezkompromisowy. Doskonały do zadań specjalnych i działań na tyłach wroga. Jego zdolności organizacyjne, odwaga i konsekwencja w działaniu, stawiają go w ekskluzywnym gronie politycznych „niszczycieli”, czy – jak kto woli – „torpedowców”, zdolnych osaczyć i unicestwić każdego przeciwnika. Ma także Kamiński charyzmę, specyficzną wprawdzie, ale jednak. Ona sprawia, że łatwiej mu o wyznawców i zagorzałych zwolenników, co w polityce ma niebagatelne znaczenie. To jednak za mało, by w sposób poważny i racjonalny myśleć o prezydenturze.

Gdyby w Polsce obowiązywał system amerykański, były Kamiński idealnym kandydatem na wiceprezydenta, stanowiąc cenne tło dla kandydata bardziej wypośrodkowanego i strawnego medialnie. Idę o zakład, że Lech Kaczyński w swojej kampanii sięgnie właśnie po Kamińskiego i Ziobrę, którzy zza jego pleców będą mrugać do radykalnego elektoratu, dając Kaczyńskiemu możliwość rozwinięcia flanki na kierunku socjalno-lewicowym, którego siła ma wymierną wartość wyborczą. Nie sądzę zatem, by Kamiński wbił – jak to próbuje antycypować Ziemkiewicz – nóż w plecy Kaczyńskiego, gdyż Kamiński jest… ortodoksyjnym pisowcem, niezdolnym do tego typu „zdrady”.

Wyrzucony z CBA Kamiński jest podwójnie cennym nabytkiem dla partii braci Kaczyńskich. Z jednej strony stał się męczennikiem i ofiarą korupcyjnego układu, w walce z którym poległ bohatersko na polu chwały, z drugiej zaczął równoważyć rosnące wpływy Zbigniewa Ziobry, którego tajemniczy uśmiech na ustach był wymownym memento dla Jarosława Kaczyńskiego. I byłoby to genialne pitraszenie dwóch pieczeni przy jednym ognisku (pozytywny bohater na zewnątrz, pacyfikujący jednocześnie wewnętrzną frondę), gdyby nie charakterystyczny dla Jarosława Kaczyńskiego przekalibrowany sposób narracji, niepozwalający na pełną polityczną konsumpcję niegłupiego w końcu pomysłu.

Zgadzam się natomiast z oceną Rafała Ziemkiewicza, dotyczącą polityki lidera PiS, kiedy pisze:

Świadomym wyborem Jarosława Kaczyńskiego, wzmocnionym postępowaniem jego przeciwników, było trwałe połączenie anty-okragłostołowości z anty-modernizacją. W ten sposób Zmiana stała się establishmentowa, a opór przeciw niej „prawicowy”. Kaczyński miał podstawy wierzyć, że taki wybór da mu zwycięstwo, bo do 2005 r. większość zawsze głosowała przeciwko establishmentowi, liberałom, nowinkom. Ale rok 2007 (co Tusk w porę zauważył i uwzględnił) przyniósł zmianę – większość polubiła płytką „europejskość”, a w ocenie establishmentu wybrała aspirację dopędzenia go, nie wrogość.

I dalej:

Kaczyńscy nie mogą już zmienić swego wizerunku – dopóki to oni uosabiają wrogość wobec establishmentu, dopóty w oczach większości wrogość ta oznacza zacofanie. Potrzeba innego, odmiennego przywódcy, który połączy w oczach wyborców modernizację, awans i dorabianie się z potępieniem okrągłostołowego establishmentu, a patriotyzm z modernizacją. Jest to podstawowy warunek odniesienia przez siły kontestujące III RP sukcesu.

Sto procent racji, tylko że tym innym, odmiennym przywódcą nie będzie Mariusz Kamiński, bo po pierwsze się na to nie zgodzi, a po drugie jest zbyt spolaryzowany, nawet jak na warunki polskie, co sytuuje go dopiero w drugim rzucie „poważnych” kandydatów.

I na koniec moja osobista refleksja. Mam duży dystans do polityków, którzy zanadto wniknęli w służby. Chcąc nie chcąc, wejście w ich przestrzeń zniewala, a wyjście stygmatyzuje, bez względu na to, czy się działało dobrze czy źle. Służby „brudzą”, bo taka jest ich natura. Wichrują normalne spojrzenie na rzeczywistość, sprawiając, że postrzegany świat staje się jedną wielką szachownicą operacyjną. Dlatego jestem przeciwny powrotowi do czynnej polityki tych jej przedstawicieli, którzy w jakikolwiek sposób ze służbami specjalnymi mocniej się zetknęli. Niech w nich pozostaną, a jeśli to niemożliwe, niech pełnią funkcje eksperckie albo doradcze. Dla higieny życia politycznego warto uznać, że służby to jedno, a polityka drugie.

Warto wytyczyć wyraźną linię demarkacyjną pomiędzy światem polityki, a działalnością w służbach, także na stanowiskach kierowniczych. Przepływy personalne tych dwóch światów niczego dobrego nie przynoszą, zwłaszcza w polskich warunkach, gdzie służby podlegają nieustannej fluktuacji, często będącej skutkiem maniakalnej obsesji co niektórych polityków na ich punkcie. Służby specjalne, jak sama nazwa wskazuje, muszą być służbą w pełnym tego słowa znaczeniu, a co za tym idzie, nieść ze sobą określone konsekwencje związane z wyborem takiej właśnie ścieżki zawodowej. Ze względu na specyficzną i unikalną wiedzę, jaką się stamtąd wynosi, polityka nie jest najlepszym miejscem do realizacji ambicji ludzi właśnie stamtąd się wywodzących.

To mogłoby sprawić, że każdy decydujący się na ten rodzaj pracy – także jako szef służb – dokonywałby trwałego wyboru, którego konsekwencją byłby zakaz powrotu do polityki. Dla higieny życia politycznego, dla pokazania, że służby to wartość ponadpolityczna, wolna od partyjnej kalkulacji, skoncentrowana na zadaniach państwa w jego najbardziej newralgicznych i delikatnych obszarach. Że służby, to wybór praktycznie na całe życie, trudny i często niewdzięczny, bo pozbawiający człowieka w jakiejś części wolności obywatelskich, ale niezbędny dla wzmocnienia niewzruszalnego charakteru tych służb, w imię interesu państwa i w imię interesu samych służb. Kurcze… ale się rozmarzyłem.

www.eckardt.pl
Wspólnota Małych Ojczyzn

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka