Patrzę na rzeźbę Martina Hudáčka ze Słowacji i nie wiem wprost, co napisać. Klęcząca, zbolała, szlochająca matka z zatopioną twarzą w dłoniach, niewymownie cierpiąca i dziecko dotykające jej głowy w geście przebaczenia, miłości, ufności… To chyba najbardziej wstrząsający i przejmujący komentarz, jaki kiedykolwiek widziałem na temat aborcji. Nie potrzeba widoku rozszarpanych przez abortera ciałek dzieci, by wstrząsnąć sumieniem, wycisnąć łzy i przeżyć coś niezwykle dojmującego i wzruszającego zarazem.
Hudáčkowi udało się w zastygłych postaciach matki i dziecka oddać najgłębszy sens tej jedynej w swoim rodzaju intymnej więzi łączącej matkę z dzieckiem, w tym przypadku zdruzgotanej aborcją. Nie widziałem podobnej rzeźby o takim ładunku wzruszenia, nienazwanego bólu, poczucia winy, a jednocześnie bezwzględnie czystej miłości skrzywdzonego dziecka do własnej matki, która nie pozwoliła mu żyć.
W tej rzeźbie nie ma potępienia, ani epatowania drastycznością. Jest za to wzruszająca nadzieja przychodząca z najmniej oczekiwanej strony… Spotykają się w niej czystość dziecka i niewysłowiony żal matki… Zwycięża siła wybaczenia, ukojenia i symbolicznego życiodajnego dotyku. Cudowne dzieło-opowieść. Bez słów oddaje wszystko to, co kryje się pod złowrogim słowem „aborcja”. Nie widziałem dotychczas niczego podobnego. Musiałem o tym napisać. Dawno nic mnie tak nie poruszyło.
Wciąż patrzę i patrzę…

Inne tematy w dziale Rozmaitości