Hałas wokół książki Piotra Zychowicza „Obłęd ‘44” bardzo mnie cieszy. Nie dlatego, iżbym podzielał wszystkie tezy autora, ale ze względu na fakt, że ktoś wreszcie skutecznie wsadził kij w szprychy niepodległościowo-capstrzykowej poprawności historycznej. Zrobiło się zabawnie, bo rozjuszone do nieprzytomności prawicowe capy, od lat żerujące przy powstańczo-insurekcyjnym paśniku, ruszyły bronić "obsikanego" przez Zychowicza paśnika z dawno nie widzianą werwą, rugając go wszystkimi możliwymi epitetami, spośród których zarzut kumania się z komunistyczną wersją historii należy do w miarę dyplomatycznych.
Jako żywo Zychowiczowi tego akurat zarzucić się da, bo dźgnął prawicowe capy od zdecydowanie antykomunistycznej flanki, waląc bez certolenia się, że „management” AK pod przewodem Bora-Komorowskiego, Okulickiego & Co., to była wymarzona z punktu widzenia Stalina ferajna, która swoją głupotą zaoszczędziła mu mnóstwa roboty (patrz akcja „Burza” i Powstanie Warszawskie). Zychowicz cisnął zatem o podłogę narodową świętością, mocno nadwyrężając przy okazji mit, a w zasadzie mitologię historyczną, którą od lat niepodległościowo-prawicowy salon karmi siebie i Polaków.
Zychowicz stanął w awangardzie walki z prawicową poprawnością historyczną. Robi to w sposób kontrowersyjny, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu, na dodatek w atrakcyjnej formie publicystycznej, czym doprowadza do białej gorączki wszystkich tych, którzy do tekstów bez przypisów nie siadają. Zychowicz nie zamierza nimi emablować czytelników, oddając do ich rąk produkt, który czyta się wyśmienicie, zawierający mnóstwo smakowitej strawy historycznej, choć przyprawionej tak, że przyzwyczajone do swojej kuchni historycznej prawicowe capy ładują w siebie węgiel wiadrami.
- To jest polski ekshibicjonizm, wzorowany na ekshibicjonizmie gwiazd i gwiazdeczek Zachodu i Wschodu, a polega on na grzebaniu w brudach, obrzucaniu siebie i innych błotem, po to tylko, żeby zasłużyć sobie w kołach lewackich i lewackich mediach, tępiących z całych sił "patriotyczną poprawność", na uznanie i akceptację. Można Zychowiczowi pogratulować sukcesu na polu inwigilacji historii narodu polskiego.
- wygarnęła na łamach „Gazety Polskiej” Krystyna Grzybowska, co jest kapitalnym komentarzem kwalifikacji intelektualnych tego środowiska oraz opisem stanu psychicznego celnie trafionego niepodległościowego salonu.
Walka z mitologią patriotyczną, a w zasadzie mitomanią, jest sprawą niesłychanie trudną i niewdzięczną. Z miejsca człowiek zostaje spluty przez strażników historii prawdziwej. Nic dziwnego zatem, że spluty został także Zychowicz. Wydaje się jednak, że spłynęło to po nim jak woda po kaczce. Niemniej, nie będzie miał łatwego życia wśród wpływowej części prawicowego parnasu, który „Obłędem ’44” wytrącił z trajektorii samouwielbienia. Jego tarczą będą zapewne czytelnicy, którzy nie zgadzając się w wieloma jego tezami, bronić jednak będą prawa o wolności poglądów, także tych które wzbudzają konsternację.
Ale Zychowicz, paradoksalnie, oprócz spuszczania powietrza z balonu o nazwie Powstanie Warszawskie, uczynił rzecz inną, równie ciekawą. Wskazał instrumenty niezależnego myślenia, które można doskonale wykorzystywać współcześnie przeciwko tym, którzy najchętniej założyliby dzisiaj państwo podziemne, a kto wie czy i nie wywołali przy okazji małego powstania, bo przecież żyjemy pod wrażą okupacją. Nic dziwnego zatem, że w kręgach sporej części prawicy Zychowicz traktowany będzie jak persona non grata. Jest to interesujące o tyle, że antysowietyzm oraz antyrosyjskość Zychowicza są wyjątkowo czystej próby. Ot, paradoks. Nie jedyny w tej książce.
Zachęcam do lektury.

Inne tematy w dziale Kultura