Mija kolejna rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Chyba żadne wydarzenie z historii najnowszej Polski nie znalazło tak licznych opracowań, wspomnień i przyczynków, jak właśnie grudniowa noc roku 1981. Piszą je historycy, piszą „kaci” i ofiary, tocząc od lat spór o to, czy Sowieci mieli wejść, czy nie wejść, czy gen. Jaruzelski zabiegał o pomoc w Moskwie, czy tylko zręcznie grał z radzieckim niedźwiedziem, markując internacjonalistyczną wierność. W zależności, kto formułuje wnioski, są one łatwe do przewidzenia.
On sam w swojej książce „Pod prąd”, zgrabnie szermując dokumentami i datami, nakreślił obraz państwa nieuchronnie zmierzającego wówczas do gospodarczej katastrofy i krwawej konfrontacji. Starał się udowodnić, że podjęta decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego była jedyną rozsądną alternatywą dla rozhisteryzowanej Solidarności, planującej na grudzień 1981 masową, kilkusettysięczną manifestację w Warszawie, która nieuchronnie wywołałaby rewolucję. To jego punkt widzenia, do którego ma prawo.
Przyznać trzeba, że stan wojenny, jak na polskie standardy i bałagan, był przeprowadzony niezwykle skutecznie. Sprawnie, kompleksowo i omalże chirurgicznie. Liczba ofiar była nieporównanie mniejsza, niż bywa przy tego typu okazjach, choć one cały czas wołają o pomstę do nieba.
Emocje stanu wojennego są wciąż żywe dlatego, że żyją uczestnicy tamtych wydarzeń. Są żywe, bo tną społeczeństwo na pół i absolutnie nie dają się wyciszyć, tym bardziej, że strona silniejsza w tamtym czasie, dzisiaj udaje, że - owszem - parę guzów ludziom nabiła, ale generalnie uratowała kraj przed anarchią, wojną domową, a co za tym idzie „bratnią pomocą”.
Wprowadzenie stanu wojennego było przede wszystkim operacją obrony władzy ludowej przed ludem. Nienawykła do języka wolności ekipa generałów, wychowana na strachu wobec wschodniego brata, nieogarniająca faktu, że ludzie mogą chcieć być wolni, sięgnęła po środki dla siebie charakterystyczne i oczywiste – pozamykała w więzieniach „prowodyrów” a społeczeństwo zastraszyła. „Solidarność” została wówczas trwale przetrącona. Ludzie zaczęli się zajmować głównie swoimi sprawami, a nurt społecznej aktywność, poza grupkami opozycyjnymi, które trwały w oporze, zaczął zamierać.
Rządy generałów, jak cała schyłkowa PRL, miały podstawową genetyczną wadę – brak koncepcji gospodarczej, która byłaby w stanie reanimować zamierający polski przemysł, który ledwie produkował na potrzeby rynku wewnętrznego. Ograniczenia mentalne nie pozwoliły generałom dostrzec prostego faktu, że jeśli zabiera się ludziom wolność polityczną, to żeby mieć względny spokój, trzeba im dać coś w zamian, np. pozwolić im realizować się na niwie gospodarczej. To jednak przekraczało percepcję generalskich umysłów, które nigdy z jakąkolwiek gospodarką się nie zetknęły, co najwyżej stanowo-magazynową.
13 grudnia 1981 był gongiem przed ostatnim aktem PRL-u. Skuteczna i perfekcyjna operacja militarna, pokazująca, że za jej przygotowaniem stali fachowcy, w kolejnych odsłonach scenariusza okazała się kompletną klapą. Brak jakiejkolwiek komunikacji zwrotnej ze społeczeństwem, gospodarczy i językowy dogmatyzm, oportunizm i coraz bardziej odstająca od pędzącego świata przaśność socjalistycznego systemu, sprawiły że po ośmiu latach generalskich rządów „demokratyczno-ludowy” eksperyment ostatecznie legł w gruzach.
W niektórych dyskusjach pojawiają się wprawdzie pytania o to, czy gdyby gen. Jaruzelski, wykorzystując pełnię władzy jaką wówczas miał, zdecydował się na zerwanie sowieckiej pępowiny i zaryzykował wprowadzenie wolnego rynku, to byłby dzisiaj bohaterem narodowym, czy też nie? Czy mając zmobilizowaną armię, rząd, media, parlament i – co ważne – wcale nie nastawiony wrogo Kościół, mógł z powodzeniem spróbować uniezależnić się od wplątanej w wojnę w Afganistanie Moskwy? Odpowiedź jest oczywista – nie mógł. Nie ten typ człowieka.
Brnął w meandry marksistowskiej ornamentyki, pełnej przyjaźni ze Związkiem Radzieckim, klasy robotniczej, trwałości socjalistycznej ojczyzny, Rewolucji Październikowej i kierowniczej roli partii. Był zakładnikiem ideologii miałkiej i coraz mniej kompatybilnej z rzeczywistością. Był jednak na tyle zapobiegliwy, by w odpowiednim czasie rozpocząć demontaż systemu i z częścią opozycji otworzyć nowy rozdział w najnowszej historii Polski. Była to operacja równie perfekcyjna jak wprowadzenie stanu wojennego. Ale to już temat na inną okazję.
Inne tematy w dziale Kultura