Kiedy w Gdańsku i Warszawie dwie największe partie wytaczały w swoją stronę najcięższe działa, a media po raz kolejny głupiały, w głębi Polski toczyło się normalne życie zwykłych ludzi. Zdystansowanych do problemów spoconych polityków z pierwszych stron gazet. Zycie nakierowane na swoje małe społeczności, na ich smutki i radości. Żyjących zupełnie innym rytmem, jakże różnym od tego, który narzucają nam wielkie metropolie, media i „duch czasów”. Miałem okazję zanurzyć się w ten niezwykły świat zwykłych ludzi… (zobacz galerię)
Okazją było oddanie do użytku i poświęcenie małej świetlicy wiejskiej w Lubocieniu, położonym w samym centrum Borów Tucholskich. Wyremontowanej wysiłkiem mieszkańców i lokalnych władz. Na uroczystości miła rozmowa z księdzem proboszczem, kapelanem myśliwych, o mieszkańcach, polowaniach, zwierzynie. Zero polityki. Świat zwykłych ludzi, ich pasji, marzeń, ich dnia codziennego.
Popołudnie spędzone na bryczce w towarzystwie wójta i sołtysa. Przejażdżka leśnymi duktami dostarczyła niezwykłych wrażeń dzięki ogierowi, który ciągnąc pierwszą bryczkę, wyraźnie sposobił się do klaczy, która podążała za nim. Jako że ciąnący nas ogier rasy zimnokrwistej (co do tej jego zimnej krwi miałem sporo obiekcji) jest rozrywanym w okolicy ogierem zarodowym (ojcem co najmniej 70 źrebiąt), po leśnych duktach co chwilę dało się słyszeć wymowne parkania i rżenia, mocno podkreślające kierunek zainteresowań naszego ogiera.
Co oznacza zew natury przekonaliśmy się w drodze powrotnej, kiedy to klacz jako pierwsza prowadziła bryczki. Tak rączego i pełnego zapału do ciągnienie bryczki ogiera wprost trudno było sobie wprost wymarzyć. Cóż za radość i lekkość. A tempo jakie. Prima sort. Niestety, w najmniej spodziewanym momencie klaczka skręciła w inny dukt, udając do swojej zagrody, co jeszcze przez kilometr wywołało pełne rozpaczy i zawodu rżenie rozżalonego ogiera, ale trudno, takie jest życie. Końskie.
Później jezioro Lińskie w towarzystwie Kamratów i … bobrów. Te niesamowite stworzenia (bobry, nie kamraci, chociaż…) pokazały na zwalonych drzewach i pniach pełnię możliwości swoich zębów, które naprawdę potrafią robić z drewnem cuda. Te rzadkie do niedawna ssaki, coraz częściej pojawiają się w bezpośrednim sąsiedztwie człowieka, o czym świadczy jezioro Lińskie, położone w samym sercu wsi. Na pamiątkę zabrałem z okolic bobrzych żeremi pięknie ociosany zębami uroczych stworzonek kawałek pnia. Samo jezioro należy do niebyt głębokich i mocno mulistch, co czyni je wprost wymarzonym dla ryb dennych. Są plany, żeby je mocno ożywić i uczynić wędkarską atrakcją. Pomysł przedni.
Wieczór na wiejskiej zabawie w towarzystwie gospodarzy i mieszkańców oraz… prosięcia, specjalnie na tę okazję upieczonego. Jako, że nie jestem żadnym wegetarianinem, odważnie zabrałem się za corpus delicti denata i przyznaję - był wyborny. Przy okazji była możliwość porozmawiania z miejscowymi radnymi, poznania ich zamierzeń i planów. A są one prozaiczne, choć ważne, na miarę pełnego uroku wiejskiego życia. O godzinie 22.00, z wielkim żalem, zmuszony byłem wracać do Bydgoszczy. W samochodzie włączone radio zameldowało, że dwie główne siły polityczne rozpoczęły między sobą wojnę. Za oknem ciemny las, szum powietrza… Przełączyłem na płytę Czesława Niemena. Zaraz zrobiło się milej. Zacząłem rozmyślać o Towarzystwie Kamrackim. Po rozmowach z Kamratami wiem, że sprawy za chwilę zaczną przybierać bardziej zdecydowany kierunek. Czas ku temu najwyższy.
Inne tematy w dziale Polityka