Zadumałem się. Nad swoją nikczemnością, kamiennym sercem i ogólnym niedostosowaniem, co wytknął mi Jacek Kowalski z „Gazety Wyborczej” po przeczytaniu mojego wpisu pt. „Odszedł przewodnik stada”. Wpis, gwoli przypomnienia, dotyczył polityka prof. Bronisława Geremka, którego nie tak dawno temu Pan Bóg odwołał nagle z tego świata. Jako że nie należałem nigdy do admiratorów pana profesora, nie potrafiłem wykrzesać z siebie stosownego uwielbienia i zdobyć się choćby na szczyptę hagiografii, która obficie zalała polskie media. Dało to asumpt redaktorowi Kowalskiemu do analizy stanu mojego serca oraz człowieczej wrażliwości, których to podły gatunek, jak się okazuje, sytuuje mnie pośród nienawistników i cyników.
Tekst redaktora Kowalskiego o miłym w sumie tytule “Serce Macieja Eckardta” jest dziwaczny. Mam z nim kłopot, bo nie bardzo wiem, o co w nim chodzi. Czy o to, że napisałem, że prof. Geremek nie jest z „mojej bajki”? Czy to, że nie podchodzę należycie do tajemnicy Absolutu, przed którym stanął pan profesor? Czy może wreszcie, że ośmieliłem się potraktować polityka, tak jak na to zasłużył, czyli ocenić go po jego śmierci? Nie rozumiem też, o co chodzi w „przenoszonych [przez mnie] sztucznych podziałach i pustych – w kontekście spraw ostatecznych – brzmieniach w zaświaty”, skoro pryncypał pana red. Kowalskiego Adam Michnik, przemawiając nad grobem pana profesora, próbował w zaświaty przenieść wszystko, łącznie z „polską kołtunerią”, lustracją i IPN-em. Aż nie sposób w tym miejscu nie zacytować samego autora:
– jeśli śmierć zabiera go w okolicznościach tak niecodziennych, to już w ogóle wszelkie polityczne “bajki” – jak w przypływie intuicji trafnie ocenił Eckardt –winny zejść na plan daleki i ostatni.
Na koniec swojej epistoły redaktor Kowalski potraktował mnie G. K. Chestertonem, a więc postacią, którą wyjątkowo cenię. Cytując “Ortodoksję” wytknął mi:
Bo bywa przecież tak – pisze Chesterton – że ktoś i owszem, ma serce, ale ono jest umieszczone nie tam, gdzie powinno. Taki człowiek czuje, myśli, pisze - bywa że błyskotliwie, a jednak wyczuwamy, że coś w tych myślach i publikacjach jest nie tak. Dopiero jak serce znajdzie się na swoim miejscu, wszystkie rzeczy, myśli, słowa a nawet blogowe notki otrzymują ostateczny szlif i pozłotę. Wtedy np. pisze się o ludziach zmarłych z szacunkiem prawdziwym (nie deklaratywnym), jak o tych, którzy są od nas mądrzejsi o Przejście. A nie jak o politycznych nieprzyjaciołach. Bo takie podziały tam funta kłaków nie są warte. Przecież po śmierci nie będzie ważne, kto się z kim politycznie za życia nie zgadzał i w jakim punkcie. Przepraszam za ten banał.
Odważnie napisane. Ja nie wiem, co po śmierci będzie, a co nie będzie „funta kłaków warte”. Być może autor ma rację, ale jak to zweryfikować? Pachnie mi to jednak na odległość modną filozofią „tolerancji”, która naturalne ludzkie różnice czyni właśnie „funta kłaków warte”, w imię powszechnego “kochajmy się” i ”róbta co chceta”. Ja jednak wolę różnice dostrzegać i podkreślać je w imię wyższej kategorii, jaką jest prawda – ta zwykła, nie wysublimowana i nie wyspekulowana. Dlatego właśnie pan profesor Bronisław Geremek, wielki admirator i piewca „tolerancji”, nie jest z „mojej bajki”. Bo jak mawiał przywołany skwapliwie przez red. Kowalskiego G. K. Chesterton – tolerancja jest cnotą ludzi bez przekonań. Ale to wcale nie znaczy, że nie warto się za nich modlić.
www.eckardt.pl
Inne tematy w dziale Polityka