„Rozpocząć wojenną awanturę, w której w wielkiej liczbie umierają cywile, to rzecz zła i w każdym przypadku nie do przyjęcia, ale wywołać coś takiego właśnie teraz na skraju Europy, w dniu otwarcia olimpiady, jest podwójnie nie do przyjęcia, nawet jeśli chodzi o konflikt, którego korzenie sięgają na setki lat wstecz” – stwierdził na łamach “Mlada Fronta Dnes” czeski prezydent Vaclav Klaus. „Pod względem odpowiedzialności za wywołanie wojny rola gruzińskiego prezydenta, rządu i parlamentu jest bezdyskusyjna i ewidentnie fatalna. Odrzucam obłudę, która twierdzi: to się już stało, nie pytajmy się dlaczego, trzeba znaleźć rozwiązanie” – dodał.
W tym samym czasie przedstawiciel prezydenta Ukrainy Wiktora Juszczenki Andrij Kysłynski, oskarżył premier Ukrainy Julię Tymoszenko o zdradę stanu i działanie na rzecz Rosji, stwierdzając: – „Kierownictwo polityczne Rosji ze szczególną uwagą rozpatruje poparcie Tymoszenko w wyborach prezydenckich na Ukrainie po zrealizowaniu umowy, dotyczącej pasywnego stanowiska pani premier oraz jej siły politycznej w konflikcie z Gruzją”.
Te dwie – drobne zdawołoby się – informacje z Czech i Ukrainy wskazują, że nie ma ogłoszonej wszem i wobec jedności Europy Środkowej w sprawie Gruzji. Okazuje się, że sprawa ta dzieli, a w przypadku Ukrainy destabilizuje wręcz sytuację wewnętrzną tego kraju. To bardzo zła wiadomość dla wszystkich. Z kolei wyjątkowo przykrą niespodzianką dla sojuszników prezydenta Saakashvilego muszą być słowa Vaclawa Klausa, który nie bacząc na rozkręcaną spiralę „gruzjomanii”, wypowiedział słowa, które podziela wielu trzeźwo myślących obywateli Europy Środkowej. I choć sam Klaus uchodzi za sporego oryginała, to jednak w tym przypadku, jego ocenom kibicuje wielu nienawykłych do ulegania modom i odruchom stadnym obserwatorów kaukaskich wydarzeń. Nie bez przyczyny.
Czytając różnego rodzaju fora ze zdumieniem odkryłem, że wielu moich znajomych, a także moja skromna osoba, którzy nie podzielają gruzińskiego entuzjazmu, to agenci KGB, rusofile i niepolska „swołocz”, nierozumiejąca wyższości mesjanizmu nad geopolityką. Przyznam, że zazwyczaj puszczam mimo uszu bzdury ograniczające moją i nie tylko moją wolność słowa, ale w tym przypadku zasępiłem się nad jadowitością i fanatyzmem czcicieli choroby na „Moskala”. Rozczarował mnie zwłaszcza poziom dyskusji na Salonie24, gdzie – jak mi się dotychczas wydawało – dysukurs był na wyśmienitym poziomie, a wulgaryzmy należały do rzadkości. No cóż, było minęło…
Sam siebie w wygrażaniu „niepoprawnym gruzińsko” agentom Rosji przeszedł redaktor bulwarowego tygodnika “Wprost” Stanisław Janecki, waląc we wstępniaku bez znieczulenia: „Jedni są użytecznymi idiotami, inni nie mogą sobie wyobrazić świata bez Wielkiego Brata, jeszcze inni są po prostu agentami wpływu. Te role trudno zresztą oddzielić, bo skutki ich działań są takie same – szkodliwe dla Polski i korzystne dla Rosji”. Żachnął się redaktor Janecki, że w komentarzach nt. Gruzji, ośmielali wypowiadać się ludzie młodzi, co skwitował tyleż zabawnie, co paranoidalnie: „I robili to często młodzi ludzie, co jest tym bardziej zdumiewające. Chyba że tylko wypełniali czyjeś polecenia albo realizowali czyjeś zamówienie”.
Zostawiając młodych na boku, czujnie drążył dalej: „Co zatruło umysły tylu ludziom w Polsce, że prześcigają się w służalczości wobec Rosji? Co ich zmusza do tego, by to robić? Dlaczego liczni Polacy, wywodzący się z narodu tak mocno doświadczonego przez Sowiety, których Rosja jest spadkobiercą, muszą się łasić do Moskwy, podlizywać się jej, odgadywać jej życzenia i je spełniać?” – dramatyzował zupełnie na poważnie redaktor Janecki.
No właśnie, co takiego się stało, że tygodniowa bulwarówka ustami samego redaktora naczelnego, ostantacyjnie wali: „Nie sposób nie zapytać, czy części z nich (pana, panią, społeczeństwo? – wtręt mój) nie paraliżuje paniczny strach przed tym, co się znajduje w archiwach Łubianki, osławionej siedziby KGB?” No właśnie, co tam takiego się znajduje, że red. Janecki aż tak się niepokoi?
A może pan redaktor niepokoi się a rebours? Bo też wielką sensacją mogłyby się okazać informacje z Łubianki, jak to też było z tygodnikiem pana redaktora i komu tak naprawdę bulwarówka “Wprost” jeszcze za PRL-u i długo po jej zgonie służyła? Jakich też agentów wpływu tygodnik pana redaktora Janeckiego fetował jako bohaterów roku, komu półżyta całował i z kim się pod rękę ostentacyjnie prowadzał? Oj, warto by dla higieny pana redaktora pogrzebać w tak zwanym temacie. Ale dość już o maniach prześladowczych, wróćmy do tematu.
Rozmawiając o Gruzji, niechybnie musimy rozmawiać o Rosji, a tej – jak mi się wydaje – większość dyskutantów, z całym należnym im szacunkiem, jednak nie rozumie. Stosując zachodnie wzorce i standardy, czcząc własne urojenia i mniemania, nie zauważa lub nie chce zauważać, że takich standardów od Rosji oczekiwać nie należy. Próba skłonienia rosyjskiego niedźwiedzia, by tańczył w rytm bębenka praw człowieka jest nieporozumieniem, gdyż cywilizacyjnie niedźwiedź ten nie jest na to przygotowany, bo taka jest jego natura, z którą jest mu dobrze.
Można się na taką sytuację obruszać i pałać świętym oburzeniem, niemniej to święte oburzenie w żaden sposób nie zmieni tego, że Rosja dziarsko idzie własną drogą, rzadko styczną z tym, co uosabiają europejskie i euroatlantyckie salony. Ma z tym co prawda kłopot, bo wciąż jest traktowana tak, jak na dzikiego luda przystało, ale w odróżnieniu od tradycyjnego „dzikiego” zachwycającego się koralikami, doskonale zarządza swoja polityką energetyczną, z której uczyniła swoją rację stanu, skutecznie eliminując tych, którzy w tę rację godzą. Dlatego też Saakashivili ruszając na wyprawę osetyńską, dał Rosji instrument do ręki, którego wciąż jej na Kaukazie brakowało. Ten instrument, to PRETEKST i carte blanche do siłowego działania. Wykorzystane zresztą z nawiązką.
Doskonałą charakterystykę Rosji dał wybitny polski historyk Stanisław Kutrzeba w niezwykle interesującej pracy napisanej w 1916 roku – „Przeciwieństwa i źródła polskiej i rosyjskiej kultury”, gdzie zauważył: „Nie było w Rosyi miejsca na zasadę prawa, zastępowała ją inna zasada: władzy, władzy bezwzględnej, której wszyscy ulegać muszą i powinni, władzy, dla której czcią przeniknięte całe społeczeństwo: to „samodzierżawie”. Nie było tu sejmu z prawami takiemi, jak na Zachodzie, nie rozwinął się zgoła samorząd, którego nawet miasta nie zaznały, poddane pod zwykły zarząd urzędników cara, a ludność wiejska, pozbawiona przez wieki praw wszelkich do ziemi, która „gminną” była, odbieraną co czas jakiś chłopom, na dusze była sprzedawana jeszcze w XIX stuleciu”.
Warto w tym kontekście sięgnąć także do innych znakomitych opracowań, traktujących o Rosji, ot chociażby po Feliksa Konecznego i jego „Dziejów Rosyi” czy interesującego szkicu Wacława Sobieskiego „Król a car, Studyja historyczne” (Lwów, 1912), w którym autor wykłada antytezę dwóch władców – Iwana Groźnego i Zygmunta Augusta, celnie zauważając: „A włada ten car – Iwan Groźny – grozą, jaką sieje, grozą, która za składową część władzy monarszej uważają współcześni, którą wielbią nawet późniejsi. Jakże inny współczesny mu król polski Zygmunt August, który, gdy na sejmie do szlachty przemawia, czapeczkę zdejmuje”.
Dlatego znając wszystkie uwarunkowania historyczne, cywilizacyjne i mentalne naszego wschodniego sąsiada, nie należy popadać w jakąkolwiek egzaltację na jego punkcie, tylko traktować go takim, jakim jest. Z całym bagażem jego kompleksów, wyrachowanej i skalkulowanej brutalności, twardości i przemożnej chęci dorównania najlepszym, procesu odreagowania lat smuty, po których tak naprawdę Rosja się nie otrząsnęła i już nie otrząśnie, bo poza kartą energetyczną nie posiada żadnego asa w rękawie, a to za mało, by aspirować do miana supermocarstwa w nowoczesnym ujęciu.
Rosja, czy nam się to podoba, czy też nie, będzie budowała sieć gazociągów omijających Polskę i niepokorne kraje dawnego bloku wschodniego. Będzie umacniała strategiczny sojusz z Niemcami, za pomocą których będzie realizowała rosyjskie aspiracje w Europie. Konsekwentnie będzie wspierała politykę kapitałowego zaangażowania rosyjskich firm na terenie Unii Europejskiej, a zazdrośnie strzegła dostępu obcego kapitału do własnego sektora energetycznego. Nadwyrężać będzie solidarność europejską, zwłaszcza energetyczną, na złamanie której Rosja nie znalazła jeszcze skutecznego sposobu, pomimo polityki opluskiwania i podpisywania umów bilateralnych w tym zakresie z wybranymi krajami UE. To wszystko wiemy, i to właśnie sprawia, że dla nas Rosja wciąż jest do bólu przewidywalna.
Dla Rosji Polska to duża niewygoda, której na dłuższą metę jednak nie może omijać z przyczyn czysto geopolitycznych. Polityka konfrontacji, dająca Rosji często złośliwą satysfakcję w relacjach z Polską, w konsekwencji skazana jest na porażkę. Nie będzie się bowiem wpisywać w tendencję współpracy i kooperacji, która obowiązuje we współczesnym świecie, umacnianą przez procesy globalizacyjne, od których nie sposób uciec. Pytanie tylko, na ile pragmatyzm w relacjach Polski z Rosją i Rosji z Polską, jest w stanie schłodzić nazbyt wysoką temperaturę wzajemnych stosunków, tak by od stanu permanentnej maligny przejść przynajmniej do łagodnego stanu podgorączkowego.
W polityce – jak stwierdził Winston Churchill – nie ma wiecznych przyjaciół, są tylko wieczne interesy. A te z Rosją mamy, bez względu na tragiczny balast historyczny. Temu służyć mogłoby beznamiętne określenie punktów stycznych we wzajemnych relacjach – wyekstrahowanych od kontekstów historycznych – które przy minimum dobrej woli dadzą się przecież określić. Pytanie tylko, czy potrafimy je właściwie definiować oraz kiedy będzie ku temu właściwy klimat. O ile będzie. Tutaj, niestety, optymizmu mi brakuje.
www.eckardt.pl
Inne tematy w dziale Polityka