Ze zwykłej przekory postanowiłem obejrzeć wczoraj 45. Miedzynarodowy Sopot Festival 2008. Pomimo, że muzyka disco, to nie są moje klimaty, zawziąłem się popatrzeć, jak też zestarzały się te wszystkie Sandry, Sabriny i Samanty, a także, co pozostało z landrynkowych młodzieńców Thomasa Andersa (Modren Talking) i Limahla (Kajagoogoo). Niestety, ząb czasu dał znać o sobie wyraźnie, zarówno w warstwie wizualnej, jak i wokalnej.
Dobrnąwszy do końca, mogę powiedzieć o 45. Miedzynarodowym Sopot Festival 2008 jedno – badziew rzadkiej urody. Poczynając od poziomu wykonawców (o ile o jakimkolwiek poziomie w przypadku trzech pań S. można mówić), poprzez podrygujące z podrabianymi gitarami panienki, mające spontanicznie„kolebać” publikę, na konferansjerce, wyraźnie dołującego emocjonalnie, Szymona Majewskiego kończąc.
I może bym nie ruszał tematu „Badziew Sopot Festival 2008”, bo różnego barachła telewizje sporo jednak dają, ale jakoś tak mnie ruszyło, kiedy silący się na oryginalniość konferansjer Majewski, postanowił zapolować na „Kurę”. „Kura”, jak niektórzy z pewnością wiedzą , to jest Jacek Kurski, a więc postać na Pomorzu dość rozpoznawalna i niekoniecznie za cięty jęzor lubiana. Otóż tenże „Kura”, pchając się wczorajszego wieczora na widownię, sprowadził na siebie czujnego w jego przypadku pecha, stając się obiektem knajackich wycieczek i ordynarnego szczucia.
Podkręcając gawiedź, myląc najwidoczniej powiatowy wodewil z programem ogólnopolskim, dał Majewski upust swoim antypisowskim obsesjom, jadąc po tak zwanej „bandzie”, ku uciesze mało wybrednej (wiadomo, w tle Sabrina, Samantha, Sandra, Thomas Anders) publiki, która to wyła i gwizdała, kiedy Majewski zapodał, że „poseł siedzi tyłem”, co miało nawiązywać do bojkotu TVN przez partię Kaczyńskiego. A „Kura”, jak to „Kura”, po najeździe kamery się uśmiechnął i pomachał, co spotęgowało jedynie gwizdy rozindyczonej publiki na tyle mocno, aż się musiał mitygować Majewski, szybko zapowiadając kolejnego chałturnika.
Ale ma w sumie „Kura” za swoje, bo po co się chwalił, odpowiadając na pytanie „Wprost” o pozazawodowe pasje, że słucha Kaczmarskiego, Wysockiego i Okudżawy, a także Mozarta i Vivaldiego, zwłaszcza symfonii nr 25 Mozarta allegro con brio, bo jest ponoć Boska? No po co „Kura” takie rzeczy gada? Jaki Mozart? Jaki Okudżawa? Jaki Kaczmarski? Poszedł „Kura” na Sabrinę, Samanthę i Kajagoogoo, no to ma za swoje. Mógł przecież do filharmonii iść, albo samemu sobie na gitarze pobrzdąkać, bo umie. Nie, musiał pójść na własne oczy zobaczyć, czy u Sabriny wszystko na miejscu pozostało.
Inne tematy w dziale Polityka