Katyń przywitał nas śniegiem i zimnem. Godzinna jazda ze Smoleńska zaśnieżonymi drogami nie należała do komfortowych. Na drogach żadnych pługów, ani choćby śladów odśnieżania. Wlekliśmy się za jakąś antyczną ciężarówką, klimatem przypominającą czasy świetności radzieckich filmów. Im bardziej zbliżaliśmy się do miejsca kaźni, tym cichsze stawały się rozmowy. Także naszych rosyjskich gospodarzy, którzy oficjalnie towarzyszyli nam w tym wyjeździe. Wiedzieli, jak ważny jest to dla nas punkt wizyty.
Na miejscu krótkie przywitanie z dyrektorem „Memoriału” i naszą przewodniczką, Rosjanką. Na pobyt w miejscu kaźni przeznaczyliśmy dwie godziny. Najpierw wizyta i złożenie kwiatów pod krzyżem prawosławnym, symbolizującym rosyjskie ofiary stalinowskiego ludobójstwa. Krótka modlitwa za Rosjan zamordowanych w katyńskim lesie, których liczba jest trudna nawet do oszacowania. W rozmowie z przewodniczką wyczuć można było, że temat jest drażliwy dla samych Rosjan, którzy wciąż mocują się z własna historią.
I wreszcie nasze, polskie miejsce kaźni. KATYŃ – słowo złowrogie, pełne bólu i strachu. W głowie kołaczą się chaotyczne myśli… Jesteśmy w KATYNIU. Tym KATYNIU. Przejmujący dźwięk dzwonu… Później nastaje cisza, dookoła żadnych innych postronnych osób. Poczucie ciszy potęguje biel śniegu i nostalgiczny szum drzew, niemych świadków tego co się tam wydarzyło. Mają po około siedemdziesiąt lat, więc pamiętają. Mamy biało-czerwony kosz kwiatów i przywiezione z Polski znicze. Wzruszenie, łzy, modlitwa… O spokój duszy pomordowanych, o zdolność wybaczania… O to, by nigdy więcej nie powtórzył się Katyń.
Oddajemy się lekturze – pobieżnej niestety – tysięcy nazwisk, uwiecznionych na metalowych tablicach… Grzegorz odnajduje swojego krewnego. Opowiada krótką historię jego życia. Życia brutalnie przerwanego właśnie tutaj w wieku 30 lat… Jak innych, którzy tysiącami transportowani z Kozielska, szli stąd na wieczną wachtę. Pozostały po nich drobne przedmioty: zdjęcia, grzebienie, sprzączki, okulary, guziki i listy…
– Tatusiu Kochany! Najdroższy!… Czemu nie wracasz? Mamusia mówi, że tymi kredkami, coś mi podarował na imieniny… Do szkoły teraz nie chodzę, bo zimno. Jak wrócisz, ucieszysz się pewno, że mamy nowego pieska. Mamusia nazwała go Filuś … Cześ. (8 stycznia 1940 r.)
– Kochany Papo, pewno wojna się prędko skończy. Bardzo za Tobą tęsknimy wszyscy i strasznie Ciebie całujemy. Irka przycięła sobie włosy i Mama się bardzo gniewała. Czy mieszkasz w ciepłym domu, bo u nas brak opału. Mama chciała Tobie posłać ciepłe rękawiczki, ale … W kwietniu przejedziemy do wuja Adama i napiszę wtedy Tobie, jak tam wygląda. (12 luty 1940r).
W końcu jakakolwiek korespondencja się urywa…
5 marca 1940 r., na wniosek ludowego komisarza spraw wewnętrznych Ławrientija Berii, Biuro Polityczne Komitetu Centralnego Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii podjęło decyzję o zamordowaniu przeszło 14 730 jeńców przebywających w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku.
Przede mną rozwarty dół, a w jego czeluści warstwami, ciasno, jak sardynki w pudełku, trupy. Mundury, płaszcze, mundury polskie, pasy, guziki, buty, zwichrzone włosy na czaszkach, usta poniektórych wpółotwarte. Właśnie przestał mżyć deszczyk i blady promień słońca jął się przepychać poprzez koronę sosny. „Tiń-tiń-tiń!” – zawołał ucieszony ptaszek. (…) Straszne. Ręce i nogi nawzajem splecione, wszystko uciśnięte jak walcem. Poszarzałe, martwe, szereg za szeregiem, setka za setką, niewinni, bezbronni żołnierze. (…) Tamten leży twarzą w dół. Ten jest jeszcze w czapce. Wyjątek. A tam dalej wszyscy w płaszczach i nie rozpoznać w tej lepkiej masie indywidualnych kształtów. Właśnie: masa, słowo tak ulubione w Sowietach. (…) Wymowność tego munduru robi wrażenie zwłaszcza na Polaku. Odznaki, guziki, pasy, orły, ordery. Nie są to trupy anonimowe. Tu leży armia. Możnaby zaryzykować określenie – kwiat armii, oficerowie bojowi, niektórzy z trzech uprzednio przewalczonych wojen.
(Józef Mackiewicz - Dymy nad Smoleńskiem), na zdjęciu ręce ofiary związane na plecach, tzw. węzeł katyński.
Ile takich mogił kryje jeszcze ziemia rosyjska? Bezimiennych dołów, zasypywanych krzykiem umierających, łkaniem ich bezmiaru nieszczęścia i bezsilności… Jak to zrozumieć? Iluż sił na to potrzeba?
www.eckardt.pl