To stare przysłowie, które posłużyło mi za tytuł mojego wpisu nie jest może wiernym opisem sytuacji, z jaką mamy obecnie do czynienia po prawej stronie sceny politycznej, ale jeśli zdefiniujemy "wroga" nie jako kogoś stanowiącego realne i śmiertelne zagrożenie, lecz po prostu jako przeciwnika i konkurenta w walce o zasoby (bądźmy realistami i nie łudźmy się: elektorat dla prawdziwych rekinów politycznych to nic innego, jak po prostu zasób do eksploatacji), to zgodzimy się chyba wszyscy, że właśnie z tak opisanym odwiecznym mechanizmem rządzącym ludzką mentalnością, ambicjami i namiętnościami mamy tu do czynienia.
A sytuację mamy taką, że pojawiają się od pewnego czasu na "politycznej giełdzie" plotki i domysły na temat szans połączenia sił dwóch post-PiS-owskich ugrupowań. Z pewnością byłoby to celowe, ale czy możliwe? Nie należę do fanklubu żadnego z polityków, którzy w taki czy inny sposób musieli pożegnać się z PiS, ale nie mogę jednocześnie pozbyć się wrażenia, że pozbywając się z polityki Kowala, Poncyliusza, Jakubiak, Ziobro, Mularczyka, Cymańskiego, Kurskiego, Kempy, Wróbel i innych, coś jednak tracimy. Ewentualny "mariaż" PJN z Solidarną Polską (SP) z pewnością nie będzie uświęcony wzajemną miłością oblubieńczą, ale w twardej rzeczywistości otaczającego świata racjonalizm i rozsądek wydaje się być bardziej przydatnym aktywem z opunktu widzenia budowania wspólnej przyszłości, zwłaszcza w sferze polityki. To, czy się dogadają zależy tylko od tych ludzi. I - całkiem przewrotnie - ich dalszy los w polityce też zależeć będzie od tego czy się dogadają. Wszystkie klucze do własnej politycznej przyszłości mają więc w swoich rękach.
PiS jest dziś ptakiem-nielotem. Kontynuując analogię: to swego czasu całkiem zdarne stworzenie, które wskutek braku określonych predyspozycji mentalnych swojego niekwestionowa(l)nego lidera, braku zdolności do właściwej oceny sytuacji u ludzi dopuszczanych do ucha lidera oraz pałacowych intryg rozgrywanych regularnie przez zwalczające się grupy ludzi rywalizujących o koncesjonowany dostęp do ucha lidera, postanowiło umrzeć w męczarniach śmiercią samobójczą. Rzeczony ptak już wcześniej gubił różne części w locie (Marek Jurek, Artur Zawisza, Ludwik Dorn, Jerzy Polaczek, K.M. Ujazdowski, Jarosław Sellin i bez urazy, jeśli kogoś pominąłem), ale jeszcze nigdy nie doprowadził się do takiego kalectwa jak rok temu i teraz, samodzielnie i na raty odrąbując sobie oba skrzydła! Pozostaje już tylko patrzeć, jak biedne ptaszysko wykrwawi się na śmierć!
Ale do meritum. Mamy taki oto problem: czy rzeczywiście PiS + nic innego = polska prawica, czy może taki sam wynik równania dadzą inne jego składniki, przy czym w takiej alternatywnej sytuacji PiS nie musi być i sam też chyba nie chce być składnikiem ani wystarczającym ani nawet koniecznym. Dla zachowania ścisłości wymaganej w matematyce od razu muszę poczynić formalne zastrzeżenie: żeby być polską prawicą nie wystarczy nazywać się "Prawica Polska" (wierzcie albo nie: to nie ironia, lecz przypomnienie, że w polityce liczy się zdolność wywierania rzeczywistego wpływu, a nie piękne słowa opisujące najszlachetniejsze wartości, które pozostają jedynie wypisane na sztandarach i emblematach).
W celu dojścia do rozwiązania postawionego problemu przeanalizujmy jak to było (i jest) ze składnikami alternatywnego równania.
Tutaj na pierwszy rzut oka sprawa się sypie: PJN już pokazał na co stać to ugrupowanie. No cóż... SP to z kolei nowy projekt i jeszcze na dobre nie wiadomo, z czym mamy do czynienia, ale, znając ludzi współtworzących to nowe ugrupowanie w Sejmie, czujemy mniej więcej, czego możemy się spodziewać. Tudno też oczekiwać, że PJN będzie skłonny nie doraźnie lecz trwale współpracować z ludżmi tworzącymi nowe ugrupowanie pod przywództwem Ziobry. Wszyscy pamiętamy, że to ziobryści przyczynili się walnie do wyrzucenia Kluzik-Rostkowskiej i Jakubiak z PiS tuż przed ostatnimi wyborami samorządowymi (i niemal tuż po przegranych wyborach prezydenckich) i tym samym do odejścia z partii ich stronników. A mieli powód - ich pozycji zagroziło przecież wystąpienie Kluzik-Rostkowskiej, domagającej się dla - tak ich nazwijmy - "liberałów" równego wpływu na program i realizację polityki partii, jakim cieszyć się mogli "twardzi" działacze utożsamiani z Ziobro i Kurskim. Nikt nie lubi, gdy mu się dmucha w kaszę, a że w PiS takich rzeczy się nie toleruje, toteż Ziobro, żeby "rozwiązać" problem, nie musiał nawet przerywać swojego ekstensywnego kursu j. angielskiego, na który prezes oddelegował go do Brukseli.
Mam wrażenie, że jeśli teraz obie te grupy ludzi o wspólnych przecież korzeniach sięgających PiS spróbują się dogadać, to kwestie personalne, ambicjonalne i - nazwijmy to - osobowościowe będą większym problemem, niż potencjalne różnice programowe czy też sprawy ideowo-światopoglądowe. Widać więc, że jeśli nie zabraknie rozsądku, to dogadanie się nie powinno być problemem. Problemem może się okazać szybkie dogadanie się, a tylko takie będzie premiowane przez wyborców prawicy. Miejmy też świadomość, że ludzie SP mają w tych rozmowach lepszą pozycję negocjacyjną, ale też więcej do stracenia w razie niepowodzenia rozmów. Kowal jest "po przejściach" wyborczych, za to Ziobro ma parlamentarzystów, dających połączonemu organizmowi wpływ na poziomie Sejmu, choć - znaj proporcjum - póki co jest on bardziej symboliczny niż znaczący cokolwiek. Ziobro i jego stronnicy muszą zdawać sobie sprawę z faktu, że to, co spotkało PJN może za cztery lata spotkać też SP, jeśli to ugrupowanie zdecyduje się działać w pojedynkę. Połączenie sił powinno być więc dla obu stron priorytetem tym bardziej, że każdy z tych polityków walczy - i to dosłownie - o swoje być albo nie być w polityce. Istotną przeszkodą w podjęciu współpracy tych ugrupowań mogłaby być obecność tandemu spindoktorów: Michała Kamińskiego i Adama Bielana. Nie ma chyba na świecie takiego pokoju, sali, auli, ba, ani budynku nawet, w którym nie byłoby zbyt ciasno dla pary Kamińskego i Bielana z jednej oraz Ziobry i Kurskiego z drugiej strony. Kamiński i Bielan to już historia PiS i historia PJN, więc ta przeszkoda znikła, zanim na dobre wynikła (sic!). Poza tym obie strony (zwłaszcza PJN) są w tej chwili bardziej doświadczone i dojrzałe, przeszły swoiste katharsis: Jakubiak, Poncyliusz i Kowal musieli dojść do siebie po ciosie nożem w plecy zadanym im przez Kluzik-Rostkowską, natomiast Ziobro, Kurski i Cymański też musieli przewartościować swoją polityczną siłę po tym, jak ich plakietki zostały wypięte ze sztandaru PiS.
Dodatkowo, w połączeniu sił tych dwóch ugrupowań tkwi spory i - odnoszę wrażenie - jeszcze nie do końca doceniany potencjał. Merytorycznie i intelektualnie PiS w swoim obecnym składzie osobowym (pomimo, iż i tak pozbawiony jeśli nie najsłabszych, to z pewnością jednych z najsłabszych swoich ogniw, czyli posłanek Kempy i Wróbel) jest praktycznie na kolanach. Aż trudno jest patrzeć, w jak rozpaczliwym położeniu są panowie: Hofman, Błaszczak, Kuchciński i Karski, karnie krocząc prosto w polityczną przepaść tuż za Adamem Lipińskim, dzielnie podtrzymującym chwiejącego się już i słabnącego z każdym krokiem Jarosława Kaczyńskiego. Przy każdej parlamentarnej akcji manewrowania na prawo będą obchodzeni z lewej przez pseudolewicowych liberałów Palikota. Wychylając się na lewo będą dostawać z prawej od swoich - do niedawna jeszcze - kolegów i koleżanek. No właśnie. I to jest największy atut, mogący premiować nową, połączoną formację prawicową: własny klub poselski i reprezentacja parlamena oraz europarlamentarna. Plus gwarantowane trzy lata na budowanie struktur nowej partii - w pakiecie gratis! Tyle mamy do następnych wyborów. Wyborca prawicowy, reprezentujący bądż co bądż konserwatywne podejście do klasy politycznej i samej polityki, będzie wolał pewną formę kontynuacji w lepszym wydaniu od wspierania czegoś zupełnie nowego; czegoś, co powstaje "od zera". Fakt, że nową formację tworzą doświadczeni parlamentarzyści, a jej trzon jest dość jednolity ideowo i światopoglądowo, powinien przekonać wielu wyborców, którzy przekreślili już swoje nadzieje, jakie dotąd pokładali w PiS pod przywództwem Jarosława Kaczyńskiego. Jestem też jakoś dziwnie przekonany, że na porozumienie między PJN i SP czeka też spora (jeszcze) rzesza członków klubu parlamentarnego PiS. Oczekują oni bowiem, i to całkiem słusznie, że jeśli ktoś chce jednoczyć polską prawicę, to musi udowodnić, że jest do łączenia i jednoczenia zdolny. Taki pierwszy mariaż w świetle jupiterów jest więc swoistym sprawdzianem prawdziwych kompetencji dla tej grupy ludzi. Wzmocniony klub parlamentarny będzie więc premią za przejście tego trudnego, ale nie niemożliwego do przejścia testu.
Racjonalizm każe podjąć ryzyko wspólnego budowania. Efekt synergii gwarantowany, choć droga będzie ciemna i wyboista. Gołym okiem widać, że oba połączone ugrupowania znaczyć będą w polityce więcej, niż każde z nich z osobna. Oczekiwania prawicowej części społeczeństwa są spore i po kolejnych przegranych wyborach z dnia na dzień rosną jeszcze bardziej. Rosną odwrotnie proporcjonalnie do nadziei, jaką ci wyborcy skłonni są pozostawić przy PiS. Biorąc pod uwagę dynamikę i kierunek zmian w PiS mało kto się dziś łudzi, że ta partia może jeszcze cokolwiek w polityce osiągnąć. Dramat tej partii polega na tym, że w obecnej sytuacji to już nie ma większego znaczenia, czy będzie to ugrupowanie działające pod rzeczywistą, czy tylko honorową prezesurą Jarosława Kaczyńskiego.
Jeśli więc PJN i SP rzeczywiście pretendują do roli nowej prawicy, muszą do tego podejść w sposób dojrzały. A to będzie wymagało wyłączenia ambicji i gotowość do poświęceń. Bo sama świadomość wspólnego wroga może nie wystarczyć na trwałe spoiwo takiego przedsięwzięzięcia politycznego, zakrojonego przecież na dużo szerszą skalę.
A jak będzie, zobaczymy...
Inne tematy w dziale Polityka