Wojciech Sadurski Wojciech Sadurski
236
BLOG

Produkt rynkowy, woroniczowy

Wojciech Sadurski Wojciech Sadurski Polityka Obserwuj notkę 63

W niedawnym wywiadzie w Dzienniku Prezes TVP wypowiedział m.in. słowa, które mnie lekko zbulwersowały. Przedtem jednak powinienem powiedzieć, że w przeciwieństwie do emocji wyrażanych przez wielu moich ideowych przyjaciół, do Pana Andrzeja Urbańskiego nie odczuwam specjalnej niechęci. Poznałem go swojego czasu u naszego wspólnego znajomego w Warszawie, i mimo pory późnej, alkoholowej, zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. (Może zresztą, właśnie dlatego). Piszę to nie po to, by podlizać się i wyprosić jakiś program dla siebie w TVP, mimo że jest koniunktura na oponentów IV RP, bo choćby z powodu moich aktualnych planów zawodowych nie mam takich ambicji - lecz dlatego by zaznaczyć, że to co napiszę nie jest motywowane niechęcią do obecnego Prezesa z ul. Woronicza.

Odpowiadając na wnikliwe pytania Cezarego Michalskiego o powody powierzenia - na bardzo atrakcyjnych warunkach finansowych - nowego programu publicystycznego Tomaszowi Lisowi, Prezes odpowiada: „Kupiłem produkt rynkowy Tomasza Lisa, nie kupiłem jego poglądów. (...) Ale powiedziałem też Lisowi, że kupuję jego produkt rynkowy, który ma wygrać z postrzeganymi za najlepszych, Sekielskim i Morozowskim. Kupiłem produkt, ponieważ istotą mojej stacji jest to, żebym miał lepsze produkty niż konkurencja”.

Otoż całkowicie nie zgadzam się z tym ostatnim pojmowaniem „istoty jego stacji” przez Prezesa publicznej telewizji, a ponieważ jest to także w malutkiej części „moja” stacja (bo płacę także w Polsce podatki), pragnę zgłosić swoje wotum separatum. Jak łatwo zauważyć, w trzech zdaniach Pan Prezes użył słowa „produkt” aż cztery razy, w tym dwa razy z towarzyszeniem przymiotnika „rynkowy”. Wcale nie wiem, czy na tym właśnie ma polegać „istota” telewizji publicznej by główny administrator, wydając pieniądze podatników (bo w sporej części z tego źródła wywodzi się budżet telewizji) mógł „konkurować” z telewizjami komercyjnymi, które przecież wydają pieniądze zarobione przez siebie. Pan Urbański może łatwo przebić jakąkolwiek ofertę telewizji prywatnej, bo pieniądze, jakimi rzuca w kierunku rynkowo atrakcyjnych gwiazd, nie są jego i nie odpowiada za ich wypracowanie. Jest to więc całkowicie nieuczciwa konkurencja.

Ale tak szczerze mówiąc, nie o uczciwość konkurencji mi tu chodzi i nie o obronę interesów stacji komercyjnych, lecz o tzw. „misję” telewizji publicznej: czego właściwie w państwie demokratycznym i kapitalistycznym możemy i powinniśmy oczekiwać od telewizji publicznej? Jest to pytanie ważne, które rzadko stawiane jest w sposób otwarty i generalny, ale przecież jesteśmy teraz w sytuacji, w której rozliczne telewizje komercyjne w miarę nieźle zaspokajają potrzeby widzów jako konsumentów, a zatem dostarczają im, by użyć słów Pana Prezesa Urbańskiego, produkt rynkowy, zgodnie z zasadami równoważenia podaży z popytem na poziomie ceny równowagi. W tym sensie nie różnią się od producentów majtek, wytwórców piór wiecznych i hodowców psów rasy spaniel: istnieje popyt na rynku więc producent go zaspokaja na takim poziomie, by obie strony były ukontentowane.

Gdzie tu miejsce na telewizję publiczną, która wyciąga ręce po nasze, podatników, pieniądze? Niektórzy odpowiedzą: „nigdzie”. Nie zgadzam się z taką odpowiedzią, nawet pozostając na twardym gruncie racjonalizmu ekonomicznego. Otóż ekonomiści jak najbardziej kapitalistyczni odkryli już całe dekady temu, że istnieje coś takiego, jak „market failure”: że pewne dobra, na których nam rzeczywiście zależy, mają taką specyfikę, że rutynowy proces rynkowy polegający na dopasowaniu do siebie popytu i podaży po prostu ich nie zaspokaja w stopniu, zadowalającym społeczeństwo. Te „dobra publiczne” w znaczeniu technicznym, ekonomicznym, a nie jakimś mglistym i górnolotnym, wymagają kolektywnego działania i finansowania nie przez pojedynczych konsumentów (na zasadzie „user pays”) ale działania wspólnego, finansowego kolektywnie z podatków. Choćby dlatego, że nie można nie-płacących wykluczyć z ich dobrodziejstw, a zapewnione mogą być tylko w drodze działania kolektywnego. Do takich dóbr publicznych należą np. obrona narodowa, ochrona środowiska i – tak – przyzwoita telewizja publiczna, jeśli w drodze demokratycznej społeczeństwo tak zadecyduje.

To oznacza, że telewizja publiczna jest ekonomicznie uzasadniona. Ale jednocześnie to oznacza, że nie ma miejsce na konkurencję między dostarczycielem „dobra publicznego”, jakim jest obarczona publiczną misją telewizja publiczna, a telewizjami komercjalnymi, którym w zasadzie jest wszystko jedno, czy dają na szkło taniec na lodzie, odcinek serialu Bonanza czy debatę o ministrze Ćwiąkalskim – o ile pełen „pakiet” przyciąga odpowiednią liczbę widzów, a co za tym idzie - reklamodawców. Bo wszystkie te programy są właśnie „produktami rynkowymi”: wabikami dla konsumentów reklam. „Produkty” telewizji komercyjnych są dodatkami do reklam – i bardzo dobrze, jeśli jest odpowiednio liczba widzów, która powoduje, że reklamodawcom opłaca się płacić za czas antenowy, a właścicielom stacji – to wszystko produkować.

Ale z telewizją publiczną jest zupełnie inaczej. Ona realizuje zadanie dostarczenia „dobra publicznego” - czegoś, czego telewizja komercyjna nie wyprodukuje, albo nie wyprodukuje w takiej ilości i jakości. W przeciwnym razie nie ma dla niej żadnego, ale to żadnego uzasadnienia. Jej celem nie jest biznes polegający na dostarczaniu produktów tak jak producenci prywatni, wbrew temu, co mówi Prezes Urbański. Tak jak subwencjonowana przez państwo opera narodowa nie powinna konkurować o widzów z teatrem musicalowym – po to właśnie płacimy podatki, z której idą subwencje, by „Madama Butterfly” nie wyglądała jak „Miss Saigon" (chociaż jest trochę o tym samym) a "Rigoletto" jak "Cats" – tak i telewizja publiczna nie powinna konkurować o sprzedawalność produktu, rozumianą w sensie rynkowym, czyli w kategoriach oglądalności – z telewizjami prywatnymi.

Nie miałbym nic przeciwko temu, by TVP miała o wiele niższy wskaźnik oglądalności niż dzisiaj. W Australii doskonała telewizja publiczna ABC ma o wiele mniej widzów niż trzy wielkie kanały prywatne – i nikt nie rozdziera szat. Wszyscy (no, prawie wszyscy) się cieszą, że jest jakiś kanał, gdzie można obejrzeć ambitny teatr telewizji, dobre filmy zagraniczne, pogłębione programy dokumentalne i publicystyczne – nawet jeśli ogląda to zdecydowana mniejszość telewidzów. Gdyby weszły w walkę konkurencyjną o widza, straciłyby swoją rację bytu.

Jak chyba dzieje się to z TVP, szczycącą się dziś swoim nowym produktem rynkowym.

Moje najlepsze wpisy: 1. Rękopis znaleziony w Kabanossie: "Obraz Salonu: sercem gryzę" 2. Trochę plotkarska opowieść o pewnej Damie (taka jak z Vivy lub T 3. Pawłowi Paliwodzie do sztambucha 4. Opowieść nowojorska 5. Sen 6. Książę, Machiavelli i pistolecik 7. Szatani, Biesy i Inni Demoni Pana Premiera 8. Prolegomenon do blogologii (Wykład Jubileuszowy) 9. Wyznania Salonowca 10. Salon Poprawnych 11. Szanowny Panie Rekontra (czyli druga spowiedź solenna, szczera, 12. Rok Niechęci Do Ludzi (mowa jubileuszowa) 13. Manifest tolerała 14. Spowiedź szczera, solenna, sobotnia 15. Anty-anty-polityka 16. Czynaście 17. Prawo i lewo naturalne 18. Król Maciuś I o Unii Europejskiej 19. O kulturze dyskusji 20. Moje obsesje

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka