Dawno dawno temu bohaterem moich notek był angielski matematyk i filozof William Kingdon Clifford. Podniecałem się jego filozofią do tego stopnia, że tłumaczyłem samemu na polski i publikowałem w formie notek tu, na blogu, fragmenty jego publikacji „Etyka wiary”. Było to wtedy dla mnie „odkryciem”, i chciałem się nim dzielić.
Ale lata mijają. Z Clifforda została mi jedynie matematyka. Jego filozofię widzę dziś inaczej niż kiedyś. A piszę to dlatego, że czytając akurat Davida Bertlinskiego „Szatańskie urojenie: Ateizm i jego pretensje naukowe”, Prószyński i S-ka 2009, trafiłem na fragment tyczący jednej z wypowiedzi Clifforda w artykule, którym tak się kiedyś bezkrytycznie zachwycałem.
Zanim przejdę do rzeczy, czyli do Clifforda, muszę stwierdzić, że czytanie Berlinskiego sprawia mi prawdziwą przyjemność. Zazdroszczę mu jego sztuki wyłuskiwania nonsensów, zafałszowań i sprzeczności w wypowiedziach najróżniejszej maści „naukowców”. Chciałbym być tak dobrym jak on w sztuce polemicznej. Krótko – podoba mi się! Nie to, żebym wszystko co pisze przyjmował bez zastrzeżeń. Tu i ówdzie widzę jego własne uprzedzenia, wykrywam niedopowiedzenia. Jednak pozytyw przeważa i jestem gotów patrzeć przez palce na tu i ówdzie zdarzające się potknięcia. Sam się potykam co i rusz.
Wracam do Clifforda i do stwierdzenia w jego „Etyce wiary”, które Berlinski wziął na celownik. Cytuję z Berlinskiego str. 48:
Dowód
Jak stwierdził dziewiętnastowieczny brytyjski matematyk W. K. Clifford, "zawsze, wszędzie, w przypadku kogokolwiek" błędem jest "wierzyć w cokolwiek na podstawie niewystarczających dowodów".
Sądzę, że Clifford wierzył w to, co pisze, ale jakie miał dowody na swoją tezę, o tym już nie mówi.
No tak, jak kiedyś mogłem tego nie zauważyć?! Jak przeczytawszy coś podobnego, napisanego ręką jakby nie było matematyka, mogłem nie cisnąć tym tekstem ze złością o ścianę? Jak mogły nie opaść mi ręce? Jak mogłem nie paść samemu z rozpaczy, że niby kiedyś go zachwalałem?
Oglądam sobie krytykę „ewidencjalizmu” Clifforda na Youtube
Tak, tak, w oparciu o wypowiedzi Clifforda powstała cała dziedzina moralno-filozoficzna pod nazwą „ewidencjalizm”, bowiem nasz „dowód” to w angielskim „evidence”. Oglądam, a raczej słucham, i słyszę zwięzła krytykę ewidencjalizmu , że sam bym lepiej tego nie zrobił … A może bym i zrobił? W „Szatańskich urojeniach” pisze Berlinski dalej:
Pojęcie wystarczającego dowodu jest nieskończenie elastyczne. Zależy od kontekstu. Odgrywa tu rolę gust, intuicja, wrażliwość intelektualna, wyczucie tematu, pragnienie prowokacji, poczucie odpowiedzialności, ostrożność, doświadczenie i wiele innych rzeczy. Dowód na forum opinii publicznej nie jest tym samym, co dowód w sądzie. Społeczność cystersów spokojnie drepczących od swoich grządek do kaplicy uznałaby za dowód rzeczy, których nie brałby pod uwagę żaden fizyk. To, co fizyk uważa za dowód, niekoniecznie z kolei musi akceptować matematyk. Dowód w inżynierii ma niewiele wspólnego z dowodem w sztuce, i choć wszyscy mogą się zgodzić, że dowody nieprzemyślane do końca, niedopracowane i nie całkiem poprawne są marnymi dowodami, to zbyt wiele istnieje różnych opinii na temat tego, co znaczy dowód przemyślany, dopracowany, poprawny, by dało się zaproponować jakąś wiarygodną regułę ogólną.
….....
W fizyce matematycznej nie ma pojęcia dowodu oddzielnego od teorii, w ramach której jest dowodem, ponieważ to teoria decyduje, co liczy się jako dowód. Jaki sens miałoby stwierdzenie, że istnieją kwarki górne, gdyby nie było modelu standardowego fizyki cząstek? Trzynastowieczny duchowny z niewiadomego powodu przekonany o ich istnieniu i paplający z zachwytem o uwięzieniu kwarków musiałby się zmierzyć z wątpliwością, z jaką zmagają się teraz wszyscy wierni: daj mi dowód. Z braku dostępu do ogromnej aparatury, jakiej wymaga testowanie teorii z zakresu fizyki cząstek, nie mógłby spełnić tego żądania.
I kończy tak, że nie mógłbym tego powiedzieć lepiej, choć to jego zakończenie jest ściśle związane z treścią jego książki, t.j. Bezlitosną krytyką „dowodów na nieistnienie Boga” podpisywanych nazwiskami i imionami przedstawicieli świata nauki:
W obliczu doświadczenia, w uroczystym stwierdzeniu W. K. Clifforda należy dostrzec to, czym w istocie jest: regułę moralną obejmującą jedynie najbardziej sztuczne przypadki.
Istnienie Boga nie jest jednym z nich
W całej tej krytyce „ewidencjalizmu” Clifforda dla mnie wystarczającym całkowicie jest brak wystarczającego dowodu na to by wierzyć w ewidencjalizm.
A wszystko to wiąże się także trochę z tym, że dopiero wczoraj dotarło do mnie to, że w lipcu w Paryżu odbędzie się Zjazd Stowarzyszenia Parapsychologów. Będzie tak i paru fizyków. Pomyślałem sobie: czemu i mi tam nie pochejać i może nawet powiedzieć o moich własnych przemyśleniach – bo takowe chyba mam? Uważam, że mam wystarczające jak dla mnie dowody by się nad tymi sprawami poważnie zastanawiać w chwilach wolnych od pracy nad algebrami Clifforda.