ProvoCatio ProvoCatio
275
BLOG

kolacja u Libana

ProvoCatio ProvoCatio Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

image

https://pl.wikipedia.org/wiki/Liban_(ob%C3%B3z)

Luty 1946 rok. Nowy Dwór Mazowiecki

[...]Ułożyłem sie na pryczy, plecy o śpiącego sąsiada, nogi przykryte połami płaszcza,skurczony, rece do rękawów, nos w kołnierz płaszcza i spać. Nie! Spac się nie da, znam juz takie sytacje, wprowdzić sie w letarg, pólsen, półświadomość...udawało mi sie to w bunkrze w Baudienscie, udawało u Libana, dlaczego mi się ma nie udać tutaj, przecież tutaj nic mi nie grozi, tam w każdej chwili mogło stać się coś najgorszego.

Głosy pod drzwiami nory, otwieraja drzwi..." padiom tawaryszci, użyn" - uszom nie wierze, proszą na kolacje, wychodzimy, na wartowni dwa spore kociołki z kaszą z sosem, mięsem, chleba pod dostatkiem. Mój wspóltowarzysz nie ma apetytu, chce tylko pić i palić, zjadam swoją porcje i jego, kromki chleba znikaja jedna po drugiej, wypita słodka kawa uzupełnia sytość - Boże drogi, pierwszy raz od roku w Ludowym Wojsku jestem syty, naprawde syty, gdybym to wcześniej wiedział, że istnieja takie porządki, że meldować należy się w pace a nie w pułku żeby dostac posiłek...Mój wspóltowarzysz, sierżant z batalionu obsługi lotnictwa, wypił dwulitrowy kotiełok kawy, siedzi w obłokach dymu, błogi, zadowolony wyraz twarzy..." CZŁOWIEK CHCE ZAPALIĆ" - stwierdził starszy letinant dowódca i z dobrodusznym usmiechem zapytał mnie..." najadł się?", gdy skinąłem głową, ze "tak" - życzył ..." na zdrowie".

Na pryczy po posiłku było mi cieplej, wszystko wydawało sie prostsze, łatwiejsze, zapadłem w półsen, przed oczyma przesuwały mi się obrazy ostatnich trzech lat, równo trzecia rocznica mija jak w Abteilungu Enz Setki w Prokocimiu, stałem w niedziele przed pobudką, w grupie takich samych naiwniaków, czekając aż  P A N - Werkmeister Kowalówka -  otworzy drzwi swojej sztuby i da nam przepustki do domu na niedziele. Wyszedł w kąpielowym płaszczu, wskazał kto ma zdjąć drewniaka a kto pokazać ręce - sprawdzał czystość, nie za czysty? dał po pysku, spisał nazwiska i ziewając oświadczył ..." dzisiaj przepustek nie ma...przyszły wagony z węglem...spisałem was aby w przyszła niedziele dać wam przepustki...Versztanden! Dostaliśmy olbrzymie łopaty "sercówki", dwanaście godzin wyładowalismy wagony. Plecy pękały, ręce mdlały. W następna niedziele - to samo. Zbiórka przed sztubą. Gdy Werkmeiter Kowalówka wyszedł z izby, zameldowałem przepisowo...że nie chce iść do domu, bo matka była i nie mam po co..." sztimt", nie pójdziesz, ale w przyszła niedziele, gdyż dzisiaj przyszły wagony z węglem i przepustek nie ma." - patrzył współczująco, drań, sadysta, komediant. Przez te dwie niedziele narobiłem się więcej niż przez cały pobyt w Baudienscie. W nastepną niedziele gdy grupa "przepustkowiczów" szła wyładowywać wagony, ja pomaszerowałem sobie na "polski urlop".

 Niedziela przeszła jak z bicza strzelił. Matka wyprała bielizne, wilgotna jeszcze była, godzina policyjna i zostałem w domu. W poniedziałek chciałem tak iść aby dołączyc do Abteilungu jak będzie wracał z Baustelli. Nic nie wyszło z mojego planu. Gdy juz miałem wychodzić z domu, zatupotały ciężkie kroki na betonowych schodach do piwnicy gdzie mieszkaliśmy ( Niemcy zajeli nasze mieszkanie, a my zajelismy z wielkim trudem piwnice na Czerwonym Prądniku ), łomot w drzwi i niską izbe wypełniły dwie postacie, ogromny, tęgi komendant posterunku policji Wolf i granatowy policjant  -  M...Jeżżży - wstałem od stołu, matka i siostra, szybko, gorączkowo tlumaczyły po niemiecku..." że nie uciekł...że tylko bielizne przeprać...że prosił o przepustke" - " Ja, ja - komm mit". Poszliśmy. Z posterunku na Czerwonym Prądniku zabrano mnie wieczorem, przyjechało dwóch policjantów samochodem osobowym - na mundurach mieli bezrękawniki, eleganckie brązowe skóry, pogadali z Wolfem, kiwneli na mnie palcem i znalazłem  się u Libana w Karnym Obozie dla polskiego Baudienstu. Z Wolfem spotkałem się jeszcze raz - dwa lata pózniej, też w rocznice, leżał nagi, żółtosinofioletowy, ogromny wśród dziesiatków poskręcancych nagich ciał Kałmuków-Własowców, na cmentarzu Rakowickim przy ulicy Prandoty - leżał martwy z wetkniętą w tyłek świeczką.

Sąsiad na pryczy po wypitej arbatce...która była kawą zbozową, nie ma ochoty spać, wierci sie, zaczyna gadać..." śpi, spi, śpi, co za człowiek...ile mozna spać...czort...zimno...sukinsyny węgle ukradli na wartownie...w piecu by napalić...

Wybił mnie ze wspomnień, zimno było diabelnie...napalić w piecu, krok po mojej prawej stronie był zelazny piecyk, gdzie teraz uganiać się za węglem...noc...która to może być godzina...napewno przed północą. Ruszamy się na pryczy, zaaczynamy rozmawiać, musiałem mu powiedzieć skąd się tu wziąlem i sam zaczynam robić mały wywiad...Nie! nikogo z pułku nie znam...ja szofer...jeżdże gdzie każą...w wojsku...trzeci rok...przedtem...no przedtem ja uczył sie w metalowej fabryce - zainteresował mnie, trzy lata w wojsku, przedtem uczył się? - ile ty masz lat? - pytam...22 - odpowiada - co ty żarty sobie robisz - mówie ze zdumieniem, dwadziescia dwa lata, to niemożliwe, wyglada na czterdzieści, nie z twarzy, zarosnięta, sterana i brudna, ale rece, spracowane, przykurcze palców, pokarcerowane takie ręce może mieć tylko stary człowiek, który całe zycie cięzko pracował - mówie mu to - no ręce u ciebie jakbys sto lat w ziemi grzebał - ...a jak ty myślał, ojca diabli wzieli...matka grosze zarobiła, to i ja od dziecka na robote chodziłem - żyć trzeba. Zamyślił się, leżeliśmy cicho jeden koło drugiego coraz ciaśniej, łapiąc ciepło....naplewat...mruczy...ty w germani był? -  pyta. Nie - odpowiadam...przywiózł ja troszke dobra, ale juz przepił...no troche zostało...no sukinsyny rozkradna i przehukają...nic to...prożywiom - kończy.Za co cie zamkli? - pytam...czort wie, nie pamietam, znaczy , rozrobił, zarugał i zamkli - odpowiada. Rozmawialismy długo. Jak coś wesoło z zadowoleniem wspominał, to leciało ze smiechem w głosie...jebi twaju matć...jak cos smutno, zle sie skończyło, nie udało się, to szło - job twaju matć - tak smutnie, ze łza sie w oku kręciła. Sen nas zmorzył nie wiedzieć kiedy, pod zamkniete powieki wślizgnął sie obraz światła, barw, radości, spokoju i bezpieczeństwa. Z prawej wznosząca sie szpalerem stuletnich kasztanów, aleja do kopca Kościuszki, wśród zieleni mocnej, świeżej, wiosennej, płateczki kwiatów. Na wprost zieleń w róznych odcieniach, najbliższych ogrodów, przechodząca w szmaragd pól, zamknieta wysokim gazonem drzew z których strzelają w niebo, lekkie, ażurowe, z odległości czterystu metrów, delikatne, dwa blisko osiemdziesięcio metrowe słupy radiostacji. Gdy w lewo przeniesiesz wzrok, wśród drzew, małe kwadratowe, prostokątne, spadziste i pochyłe dachy domów wzdłóz ulicy Księcia Józefa i tuz, tuż wstega Wisły. Wisły niebieskiej, lśniącej blaskiem promieni słonecznych, ze spienionym nurtem sciśnietego koryta pod Norbertankami, mknace falki - na tych falkach zdobywalismy nobilitacje kajakarzy, przepłynie, czy nie...juz, już zdawało się, że silny, pieniący sie nurt zostanie pokonany, gdy lekkie odchylenie w lewo do nurtu dziobu i kajak porwany zwycięskim prądem obraca sie powoli, by zaraz porwany pełnym nurtem, spływac kołysząc się i podskakując na falach do leniwego nurtu tuz pod murami klasztoru i jeszcze raz, jeszcze raz próbować by sie przedrzeć przez falki, by zasłuzyc na poklask wylegujacych sie brzegach, studentów, uczniów, profesorów, prostytutek i batiarów, bezrobotnych i tych, którzy maja prace, a tutaj nabieraja do niej sił przy flaszce. Z góry widać wstege Wisły aż do " Dzikiej plazy" do Panienskich Skał. Z góry widać w dnich krystalicznych poranków Tatry, które zdają sie byc na wyciagnięte ręce - Tatry, których ogrom nawet z tej odległosci zdumiewa. Po burzy w pogodne letnie dni, gdy ta wybuchnie gwałtownie, zmyje kurz z zieleni, naładuje powietrze ozonem, Tatry widac szczególnie wyraznie i pieknie - precz! Wyrzucić te obrazy, wymazać je z powiek, bo zaczniesz wyć, kopniesz w drzwi, wywalisz je i pójdziesz w kiebieni mater, precz od tego brudu i smrodu, od czarnych, ponurych codziennych dni, od ludzi z którymi nic cie nie łączy, a wszystko dzieli. Jaki teraz  bliski  jest mały-stary Wiluś, jaki bliski jest zawsze wyśmiewany pan organista Bala, któremu tyle zrobiło sie figli naciskajac na miechy organów, bliskie sa wszystkie Maliki, Wyroby, Gliseliki, Walerowscy, Bobery i ci nieznani-znani - cały Zwierzyniec.

Lepiej wracać do wspomnień, które były ciężkie, bardzo ciężkie, które sie przeżyło, wytrzymało, w stosunku do których terazniejszość jest kiepską komedią, szopką, przebieranka chwilową, z której się otrząsnie i zapomni...

....tylnie siedzenie czteroosobowego BMW, na przednich dwie tęgie postacie policjantów, rozmawiają, smieja sie i nawet przez myśl im nie przejdzie jak straszna może być dla kogoś ta ich przejażdżka, przez ciemne, z plamami śniegu, wyludnione ulice miasta. Klamek od wewnątrz do otwarcia nie ma, nawet nie sprawdzam bo wiem, że uciekac nie będe...MUSZE przyjać to co los mi niesie bo odpowie siostra i matka.

...nie miałem gdzie iść - komendant piątki powiedział -..." Idz do Baudienstu, jesteś silny i zdrowy, szukaj dróg do legalnego zwolnienia" - szukaliśmymy dróg przez Niemkę pracującą z siostrą u Siemensa. Jest kochanka Heinza Brassela, a to juz najwyższy władca krakowskiego Baudienstu...

Wjeżdżamy na most kolejowy na Warszawskiej, lęk, serce dusi w gardle, ulga, ogromna ulga - nie skręcili w Monte. Wóz mija koszary i wjeżdżamy na Plac Matejki, skrada się myśl...może jedziemy na Pomorską, tylko im tą nieco dłuższą drogą wygodniej...nie! skręt w lewo i koło dworca, wzdłuz plant, Starowiślna, Podgórze, nieuzasadniona radość...zawiozą mnie do Setki. Mijamy getto,  wjazd w zakręt pod most na Płaszowskiej , jeszcze sto, dwieście metrów, wóz zwalnia, sygnał, belka wajchy podnosi się i wjeżdżamy - Karny Obóz dla Polskiej Służby Budowlanej - Liban - jesteśmy na miejscu. 

" Zwei woche" powiedział mi i pokazał na palcach, wachman, przekazując mnie Ukraińcom - odjechali, a ja liczyłem pietnaście kabli na tyłek wypiety do granic możliwości gdy trzymałem się rękami za kostki nóg przewieszony przez belke. Ukrainiec odprowadzał mnie do baraku, w głowie szum, w oczach niezwykla jasność, nogi jak nie swoje, wydawało mi się, że ide na szpicach palców, posladki niosłem niezwykle szerokie, bałem się, że zawadze nimi o coś i wywołam ten potworny ból. Odebrał mnie Bruno Bennecke..." zoperowany" - zaśmiał się do ukraińskiego wachmana, ten wystrzeżył zęby - " ja, ja" - odpowiedział i odszedł.  

Noce: straszne noce. Jęki przemęczonych czy chorych karnych junaków, turkot taczek wyjeżdżających z junakiem do ustępu, przykuty spał z taczkami, tragi dwóch skutych za rece i nogi z przyczepiona do łańcucha nóg kulą haudegenów..." idziemy sie odlać" - mówi jeden - "śpij, zaraz pójdziemy" - odpowiada drugi. Noce: koszmary, tam się nauczyłem, wyłączać, byłem obecny ale stałem z boku i patrzyłem na to wszystko jakby, to mnie nie dotyczyło. Nie przeżywałem tego co dotyczyło innych i byłem obojetny na to co mnie dotyczy, myślami byłem daleko. Pozwalało mi to wstawac rano wzglednie wypoczety, pozwalało mi wykonywac prace mechanicznie nie zastanawiając się jak długo juz trwa i ile jeszcze będzie trwała. Byłem silny fizycznie i wywożenie wapna z pieca na żelaznych taczkach zwanych carami było fraszką. Męka Żydów w piecu w którym lasowało się wapno i wyżerało dziury w ciele i którzy tam umierali - była dla mnie jedynie obrazem w tamtym czasie, który przeniosłem w pamieci i przeżywałem przez wiele lat po wojnie. Na razie przeżywałem wszystko zupełnie irracjonalnie.[...] Gdybym umiał czy nauczył się zapomnieć, wymazać z pamięci mógłbym śmiało powiedzieć, że wszystko po mnie spłyneło bez śladu. Niestety,nie spłyneło. Ci, którzy wspólnie ze mna to przeżywali i załamali sie i przez to byli wtedy krańcowo wyczerpani, teraz być może niczego nie pamietają i może są spokojniejsi, zdrowsi i może bardziej niż ja zadowoleni.[...]

....Po dwóch tygodniach wezwał mnie Bruno Bennecke do swej kancelari, gdy wszedłem, zameldowałem sie po niemiecku...karny junak Jerzy M... melduje sie posłusznie panie komendancie...wstał od biurka, wziął bykowiec z biurka, przeszedł sie dwa razy przez izbe, zatrzymał się, stanął w rozkroku przedemną, bykowiec trzymał w dwurękach...jeszcze raz mi wpadniesz, to już nie wyjdziesz...zrozumiałeś?...tak jest panie komendancie! - odpowiedziałem, miałem sucho w ustach, oczy mimo woli chodziły za bykowcem, tyłek miałem jeszcze drętwy po biciu na powitanie, odpadły strupy, goiło sie poprzecinane ciało, a ten tu z tym sztywnym bykowcem. Bennecke podszedł do biurka, wziąl kartke zwolnienia, podał mi..."ab"...warknął - odmeldowałem się, pamietałem o tym gdyż ostrzeżono mnie, że ten arcyłotr, gdy ktos szczęśliwy, że się spod jego władzy wyrywa, wyjdzie bez odmeldowania sie, targa zwolnienie i pisze wniosek o przedłużenie kary, gdyz ten a ten haudegen nie został całkowicie zresocjalizowany.

Natychmiast szedłem do Setki, miałem godzine wyjścia wpisaną w karte, przechodząc koło stacji Płaszów, minąlem trzystu, może czterystu osobową kolumne kobiet wiezniów, stały w trójkowym szeregu, na lewym reku trzymały połowę komisnego chleba z płatkiem margaryny, prawe rame wzdłuż ciała, w niebieskich sukniach z krótkich rękawem, chusteczki na głowach, na nogach holenderskie zawijane saboty, otoczone były kordonem SS-manów z psami, przechodziłem szybko nie patrząc - nie wiem czy szły do obozu czy też z niego wyjeżdżały - było zimno, luty, wiał wiatr, były sine z zimna. SS-mani w mundurach, ale widać, że mieli pod nimi swetry, na szyjach moherowe szaliki, starsi stopniem w płaszczach z futrzanymi kołnierzami, wszyscy w skorzanych, zimowych rękawiczkach. Wiało grozą od tych milczących w szeregu kobiet. 

W Abteilungu zameldowałem się Werkmeistrowi Kowalówce, nic nie powiedział, wróciłem na swoja sale. W marcu po kilku ciepłych dniach, zawiało ostra zimą, rano było wszystko oszroniałe, białe druty telegraficzne, białe drzewa, było bardzo ladnie ale diabelnie zimno. Przed barakiem ustawiono nas w Arbeitzgruppen, zawsze był przy tym bałagan i zamieszanie bo każdy chciał iść do tej "lepszej" grupy i od tych grup Vorwerkerzy i Vorarbeiterzy odganiali kopniakami i biciem chętnych, a inni biciem i kopniakami zaganiali do największej Arbeitzkolonne do której nikt nie chciał iść gdyz pracowali na bagrach i nie dość tego, był tam osławiony Schaffmesister Fey, który z tłumaczem w reku ( styl od kilofa ) był postrachem wszystkich Haudegenów.

W ten fatalny poranek moment nieuwagi i dostałem sie do grupy robiącej na bagrach. Na miejscu sam majster Fey przydzielał ludzi do pracy, niski z czerwoną mordą, w tyrolskim kapelusiku z miotełką, z " Dolmetcherem" pod pachą, z zeszytu rozdzielał ludzi, byłem pewny, ze mnie nie zauważy, przesuwałem się umiejetnie ale jak sie okazało, niezbyt umiejętnie...." kom hiere" - powiedział Fey - wyciągnąl mnie z szeregu, Byłem ugotowany! Skończył rozdzielac prace, wskazał mi podkład kolejowy, żelazny drąg kazał wziąć do ręki i dał polecenie abym nosił ten podkład i tam gdzie należy kładł go na ziemie aby słuzył mi jako podpórka do wagi przy podnoszeniu innych podkładów żelaznym drągiem, w tym czasie gdy miałem opadnięte progi podnosić, dwumetrowy drab ( stał obok i smarkał w rękaw ) młotkiem będzie te progi podbijać.Uniosłem poteżny próg, oblodzony miał duży ciężar..." panie schafmeister to jest za ciezkie dla mnie"..." aufff" - ryknął. Podniosłem próg, ułozyłem na barku, w drugiej ręce żelazna sztaba, drewniaki miałem podbite śniegiem, oblodzone progii na gleizie, dzwigałem prog z największym wysiłkiem, kilkanaście metrów i rzuciłem go...kląc od skurwysynów na Feya. Nie wiedziałem że ten arcypies szedł za mną. Wrzasnąl..." du an mich kurwa...kurwa" leciał z "tłumaczem" do bicia...odskoczyłem w śnieg stanąłem z drągiem w ręku. Fey zatrzymał się, zreflektował..."ich melde inspecta" - wrzasnąl i poszedł.

Około godzinny 11:00 gdy było juz ciepło, słońce płaciło nam za poranek, niebo bez jednej chmurki, po glajzie poszedł okrzyk M...- slyszałem, ale przydłużałem, odwlekałem spotkanie z inspektorem, dwumetrowy pień głuchy do tej pory aby pomóc mi nieść ciężki próg, teraz odzyskał słuch i mowe..." ty, to ciebie wołają" - ty bydlaku jak ja ciebie nienawidziłem - co miałem robić? Podniosłem ręke...że jestem, że słysze. Rozkaz machnięciem ręki...chodś! Biegiem, potykając się po progach, grupa pracujących junaków udaje, że ich nic nie interesuje, ale tylko pozornie, na ich tle Fey, motor, szczupły oficer w płaszczu z futrzanym kołnierzem, w łosiowych rękawiczkach, w ręce pejcz, długi, cienki, lekko miga elastycznie w powietrzu. Oficer uderza sie nim niedbale po lewej otwartej dłoni, na ziemi leży niedbale wilczur, jęzor na wierzchu zgoniony za motorem patrzy na mnie. Stanąłem na baczność, zameldowałem się. Oficer zdechlak z trókątną twarzą, z bladymi, wodnistymi ślepiami, coś wrzeszczy na mnie, nic go nie rozumiem - zamilkł.

- Panie oficerze, ja nie na majstra powiedziałem, u nas kurwa się mówi jak dzień dobry - brakuje mi słów niemieckich, chce sobie pomóc gestykulując - wilczur wygryzał sobie lód z pazurów - przerwał, znieruchomiał, patrzy. Rany boskie! skoczy!

Staje na baczność i nic nie mówie, teraz mówi ten zdechlak, wapno w płucach nie pozwala mu umrzeć za Fuehrera na froncie, więc tu się zneca nade mną. Mówi i przymierza się bykowcem, bije nim po twarzy przecinając policzek do kości, przdłuzanie ust do ucha, to jego specjalność, milcze, mokra koszula, wata w nogach, patrze przez inspektora na grupe pracującą, jest mi wszysko jedno, wiem, że nie mogę zrobić gwałtownego ruchu bo pies skoczy, gdy mnie przewróci Fey stylem od kilofa nauczy mnie co znaczy powiedzieć " skurwysyn" na niemieckiego majstra. Inspektor skonczył - ..." Ein Woche Bunker" - " shwer Bunker" - " Jawohl" - mówie i odchodze. Gdy dotarłem do Dwumetrowca, opanowałem się troche, ten żarł chleb ze słoniną i czekał flegmatyczny, obojetny na wszystko co jego nie dotyczy...pyta się..." co ci inspektor powiedział?"..." żebys sie podzielił chlebem ty kasztanie"..." aaa buca!" - odpowiedział i pokazał wała. Do końca dnia nic nie robiłem. Fey widział i nie przyczepiał się do mnie, gdy przechodził markowałem prace. Kompania wróciła do obozu. Werkmester Kowalówka przysłał Vorarbeitera - chodz do bunkra! - siedem dni, siedem nocy.

Pomieszczenie cztery metry na cztery, bez okna, wpuszczone w ziemie, wchodzi sie przez zelazne drzwi i kilkanaście betonowych stopni w doł, prycza na kilka osób, żarówka pomalowana na niebiesko, kibel, to wszystko. W bunkrze ośmiu ludzi. Nie daja chleba, tylko zupe z burkwi na obiad, więcej nic..." za co?"...opowiadam..." Fey się przestraszył, ze mu przywalisz tym łomem" - stwierdzają - " on nie melduje on sam załatwia. Umie zabić".Nie jestem pewny czy bym go uderzył, raczej nie, chyba, ze w odruchu, nieswiadomie.

Na noc ładuja do bunkra 35-45 ludzi. Vorwerkerzy ubijają nogami, o dziewiątej wieczorem gaśnie żarówka i rozpoczyna się straszna, niezwykle długa noc, zasypiałem i wydawało się że sufit bunkra się obniża i dusi mnie, budze się, ręka do góry aby go odepchnąć, sufitu nie ma. Ulga i sen i to samo tak całą noc. Rano lekki bunkier idzie do pracy, my "odpoczywamy". Dopiero teraz wiemy co to znaczy łyk powietrza. Bijemy pluskwy i meldujemy "zestrzały" eskadry Richthofena lub Galana - pomagamy im na froncie. W nocy to samo. Boimy się nocy w dzień i ten absolutny mrok...Do dnia dzisiejszego w absolutnych ciemnosciach dusze sie. Myśląc o bunkrze umię docenić " humanitaryzm" naszego pułkowego pierdla, tutaj powietrza pod dostatkiem, miejsca również. Żarówki nikt nie maluje na niebskiego, po prostu jej nie ma i kwita. 

Po siedmiu dniach wyszedłem z bunkra, mrozny marcowy wieczór, ale czuć już wiosne, złapałem duży chaust powietrza, zakręciło mi się w głowie. Długo siedziałem na ziemi zanim odważyłem się stanąć na nogi.

Od tego dnia nie splamiłem się żadną pracą w Baudienście, leserowałem, ukradłem niemieckiemu majstrowi Aksmanowi jego Tetigkeitbericht i z ta książką przemierzałem trase od Prokocimia do Płaszowa z "meldunkiem" jako laufer. Do końca nie wpadłem. Z Baudienstu zostałem wkrótce zwolniony za łapówki dla kochanki pułkownika Heinza Brassela. [...]


Fragment nigdzie nie publikowanych wspomnień z lat 1945 -47 mojego ojca - żołnierza krakowskiej ” Ubezpieczalni”, Inspektoratu ” Maria”, SBP ” Suszarnia”  106 DP AK , podporucznika czasu wojny, odznaczonego VM i dwukrotnie KW - rocznik 1925.


ProvoCatio
O mnie ProvoCatio

Do rany przyłóż https://www.youtube.com/watch?v=FQ4zObtAOuI

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura