Przy okazji jakiejś niedawnej polemiki wyrwało mi się zdanie, że w perspektywie najbliższych wyborów porażka może być zakładanym przez Prawo i Sprawiedliwość celem. Bynajmniej nie jestem jedynym, któremu taka myśl przechodzi przez głowę. Gdzieś bowiem już spotkałem się z podobną opinią. Czy jest ona jednak uprawniona?
Prawo i Sprawiedliwość jest w pewnym sensie partią typu kadrowego, bardzo płytką, jeśli chodzi o zaplecze. Dotychczasowe wyniki wyborcze, które partii tej zapewniły w ostatnich wyborach 141 mandatów w Sejmie, gwarantują jej atrakcyjne status quo na scenie politycznej i samorządowej. Wąziutka grupa pisowskich fighterów, których de facto można policzyć na palcach, ma za plecami tysiące anonimowych dla ogółu działaczy (głównie radnych), a także członków władz rozmaitych spółek i pracowników różnej maści firm skarbu państwa oraz gmin.
Jak na potrzeby partii opozycyjnej – całkiem nieźle. Da się z tego wyżyć, jak sądzę. Pytanie tylko czy ludziom tym potrzebna jest do czegoś radykalna zmiana, która wiązałaby się z większą odpowiedzialnością, a także wypowiedzeniem rozmaitych lokalnych sojuszy?
Taka sytuacja potwierdza znaną, lecz błędną, według mnie teorię, że lider PiS osaczony jest przez ludzi, których nieskuteczne działania, błędne analizy i niewłaściwe wybory powodują, że szansa na modernizację Polski i sanację jej wizerunku na arenie międzynarodowej oddala się w bliżej nieokreśloną przyszłość. Zapewne większość ma w jednym rację, iż znajdujemy się w przededniu historycznego momentu naszych współczesnych dziejów. Przegrana w najbliższych wyborach przyniesie w skutkach pogrzebanie wszelkich polskich nadziei, jakie wiązały się z przemianą ustrojową w roku 1989.
Bierność, przejawiająca się w braku politycznych inicjatyw ze strony PiS, prowokuje nerwowe reakcje wśród komentatorów. Niektórzy z nich, widząc co się święci, zaczęli nawet, mając na myśli lidera Prawa i Sprawiedliwości, przywoływać oldskulową bajkę o dobrym władcy, który wprowadzany jest w błąd przez mierne otoczenie. Wydaje mi się jednak, iż jest to nader krzywdzący pogląd. Ani wcześniej, ani dzisiaj przywódcy nie należą do osób źle poinformowanych, gdyż nie utrzymaliby się ani dnia u władzy. Uważam raczej, że mamy tu do czynienia z sumą błędów i zaniechań, które popełniane są przez całą tę formacje.
Jakie to błędy? Weźmy pod uwagę konserwatywny, prawicowy wizerunek PiS. Przeciwnicy dla natychmiastowych korzyści dość jednoznacznie stygmatyzują nim partię Jarosława Kaczyńskiego. W rzeczywistości jednak stosunek tej partii do wartości, którymi oddycha i żywi się polski patriotyzm, jest przez nią nieledwie określany. Znacie te słowa: „Być (Polakiem) oznacza, że spoczywa na nas błogosławieństwo Boga. Dlatego możemy tu trwać ponad tysiąc lat. Jeśli zachowamy najważniejsze prawa, jeśli pozostaniemy przedmurzem chrześcijaństwa, jeśli zamiast przeklinania i złorzeczenia będziemy raczej wznosić nasze serca, wtedy otrzymamy to, na co zasługujemy – zachowamy najpiękniejszy kraj świata i przynależącą do niego nadzieję szczęśliwego życia”.
Nie, to nie są słowa żadnego z przedstawicieli PiS. Tak mówi kalwin Victor Orban, premier Węgier, gdzie do wyznania rzymsko-katolickiego przyznaje się 37,1 proc. mieszkańców. Czy chce sobie w ten sposób zapewnić sukces wyborczy? Zapewne. Dlaczego nie przemawiają tak do nas liderzy pisowscy?
Zwykle wypowiadają się oni o sprawach narodowych, patriotycznych półgębkiem, dając w nich odebrać sobie inicjatywę narodowcom. Można wręcz odnieśc wrażenie, że są bardzo wygodnymi rozmówcami dla swoich parlamentarnych oponentów. Orban być może i nie działa w imieniu wszystkich Węgrów, ale nieustannie zwraca się do nich wszystkich, ogółem. I to jest pierwsze, być może największe zaniechanie Prawa i Sprawiedliwości.
* W przytoczonym fragmencie przemówienia premiera Orbana, które wygłosił w Budapeszcie na wiecu wyborczym Fideszu 29 marca br., zastapiłem słowo „Węgrzy” słowem „Polacy”. Na koniec nieco szerszy passus z tego samego miejsca:
Drodzy Przyjaciele!
Krótko mówiąc: czy to w deszczu czy w błocie, my w każdych warunkach kochamy być Węgrami. W minionych czterech latach pokazaliśmy, że nie tylko kochamy, ale też potrafimy być Węgrami. Wielkich rzeczy już dokonaliśmy, ale zobaczycie, że to dopiero początek. Prawdziwie wielkie dzieła czekają na nas dopiero teraz. Teraz trzeba i teraz można zbudować nową węgierską gospodarkę, która każdemu da pracę.
Teraz trzeba i teraz można powstrzymać wymieranie narodu i obrócić je w jego rozwój. Teraz trzeba i teraz można ostatecznie zagwarantować bezpieczeństwo węgierskiej ziemi. Teraz trzeba i teraz można zabezpieczyć uczciwy i bezpieczny czas starości. Wreszcie, teraz trzeba i można zbudować takie Węgry, które uczynią nasze dzieci bardziej szlachetnymi, mądrzejszymi, silniejszymi, słowem lepszymi niż byliśmy my. Nie słuchajcie tych, którzy mówią, że to niemożliwe. Kto porządnie przepracował ostatnie cztery lata wie, że wyraz „niemożliwe” śmiało możemy wymazać z naszego słownika.
Tylko prawda jest ciekawa.
Tego nie przeczytasz gdzie indziej. Ripostuję zwykle na zasadach symetrii.
Wszystkie umieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka