– Cicho...
– Jestem cicha jak ta myszka – pani kanclerz odezwała się z lękiem.
– Ucieknie mi zwierzyna, jak będzie Pani dalej tak hałasować.
–Ja tylko chciałam zwrócić uwagę…
– Cicho!
– …że Pan nie zabrał strzelby.
Na ambonie myśliwskiej zaszurało, zatupało.
– Rzeczywiście, spuszczę pani sznurek.
Kanclerz stanęła na palcach.
– Ciągnij dziewczyno, ciągnij!
– Nie mogę, za wysoko dla mnie.
– To spuszczę jeszcze.
Palce kobiety sięgnęły zwoju sznurka.
– Już dobrze… Mam, kochany panie Brąku. Wiążę. Teraz ciągnie pan. Raz, dwa, trzy... start!
Minęła sekunda, może dwie i nagle padł strzał. Na ambonie znów zapanował hałas.
– Jezu, mogłem stracić życie. Idiotko, jak mogła pani wiązać za spust!?
– Panie Brąku, kochany, proszę się nie denerwować. Pan ma nadciśnienie. Może wyjdę do Pana?
– Proszę bardzo. Wolę mieć kogoś takiego pod ręką – zamruczał pod nosem. – Tylko po dywanie, bo jak pani zboczy, to pani nie pomogę. Ani ja, ani nikt inny. Tu jest bardzo wysoko.
Stopnie prowadzące na ambonę niebezpiecznie zatrzeszczały pod stopami pani kanclerz.
– Cicho! Chyba mam na muszce łosia.
– One się tak kochają, panie Brąku?
– Kto, do jasnej ciasnej?
– No te zwierzątka. Powiedział pan, że on jest na muszce. Swoją drogą ta muszka musi być bardzo silna, żeby nosić łosia.
Gość nagle zapalił światło na ambonie. Z głębokich cieni wyłoniły się stare obrazy na ścianach i żyrandol pod sufitem.
– Uciekł! Słowo daję, że uciekł – teraz myśliwy rozpieklił się na dobre. – Jakie licho podkusiło panią, żeby palić światło? Takie zwierzę! Miał rogi jak łopaty do odgarniania śniegu przed pałacem. Któregoś dnia panią zastrzelę i własnoręcznie wypreparuję.
– Obiecanki cacanki – wyrwało się pani kanclerz. – Pięknie tu u Pana, panie Brąku. Niech pan nie będzie egoistą i pokaże swoje zbiory leśnym zwierzątkom.
– Ostatnio nikt do mnie nie zagląda, ale przez okno, zgadła pani, chyba wszyscy. Nawet te czworonogi. Choć ich tropy to mogą być ślady po statywach fotoreporterów.
– Bardzo pan nerwowy. Myślałam, że wypoczniemy sobie w weekend, naładujemy akumulatory. A tu taki niepotrzebny stres. Żeby pan nie wykrakał tych okropnych paparazzi. Co oni by sobie pomyśleli, widząc nas w tej samotni?
– Cicho! Jeszcze rzeczywiście się pojawią i tragedia gotowa. Przecież wszyscy wiedzą, że ja pani nie lubię.
– Ale ja pana kocham. I nikt, nawet pan, mi tego nie odbierze.
– Tak, tak. Akurat. Tylko dlaczego właśnie teraz wszyscy mają się o tym dowiedzieć? Mało to mam problemów? Skazano mnie na wygnanie, na ambonę. Czy ja jestem ksiądz? Jak ja mam pomieścić się tu z moim trofeami?
- Żal mi pana… Bardzo.
Nagle w pobliżu zaszumiały liście drzew i w młodniaku pojawiła się sylwetka człowieka.
-Swój, hoo, ho, ho? Kto idzie? – zawołał myśliwy.
Odpowiedzią była cisza.
- O Boże, on nie rozumie – pani kanclerz wpadła w panikę. – Może to uchodźca? Przypomnę panu, że jesteśmy na ścianie wschodniej.
- Zna pani arabski?
- Nie, ale się uczę tego języka. Ali Baba? - zawołała w kierunku zagajnika.
- Nie, to ja, gajowy Marucha – padło w odpowiedzi. – Uchodźca. Uciekam z zebrania koła myśliwych. Nie jestem w stanie wypić tyle co dawniej. Niestety, to se ne vrati. Ta nasza młodość.
Tylko prawda jest ciekawa.
Tego nie przeczytasz gdzie indziej. Ripostuję zwykle na zasadach symetrii.
Wszystkie umieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości