Lesnodorski Lesnodorski
195
BLOG

Wajda za dwadzieścia

Lesnodorski Lesnodorski Rozmaitości Obserwuj notkę 1

Tak jest… Teraz będę krytykował Wajdę. I już słyszę te głosy: – Kogo? Samego Andrzeja Wajdę, mistrza? Jakim prawem? Odpowiadam: prawem widza, kinomaniaka i recenzenta. Mam za sobą sporo godzin spędzonych w kinie. Część z nich wypełniła pulpa wyprodukowana przez twórców, którzy są manipulatorami. Jednym z nich jest Andrzej Wajda, twórca kilku wybitnych  obrazów i wielu wykombinowanych, kłamliwych. Do tych ostatnich należą produkcje opromienione sukcesami festiwalowymi – „Popiół i diament”, „Kanał”, „Lotna”, „Popioły”,  a także tryptyk o naszym nobliście z Wybrzeża, który zwieńczył komediowy „Wałęsa. Człowiek Nadziei”.

Na filmy te wydałem sporo swoich pieniędzy, jeszcze więcej popłynęło na nie z publicznej kiesy. Dlatego mam oczywiste prawo do krytyki.

Sfrustrowany Wajda - z towarzyszącą mu zwykle nie mniej rozgoryczoną Krystyną Zachwatowicz, która na każdym bankiecie musi sobie pozłorzeczyć na ekipę rządową (wcześniej na opozycję) - kończy w bardzo marnym stylu. Niedawno telewizja zarejestrowała jego bezpardonowy atak na Bogu ducha winną… kamerę telewizyjna. Skąd taka bezsensowna reakcja reżysera na narzędzie z pozoru neutralne, służące jedynie do rejestracji obrazu?

Kto jak kto, ale Wajda najlepiej wie, że w rękach propagandysty i demagoga kamera to piekielnie niebezpieczny instrument.

Twórczość Wajdy, podobnie jak i on sam, dzielą Polaków. Dzieli ich nawet jego ostatni jubileusz 90–lecia. W mojej firmie udział w tym wydarzeniu organizowany był Krakowie w minionym tygodniu na zasadzie wymuszania. – Idziesz na jubileusz? – usłyszałem kilka razy. – Nie! – Dlaczego? – Bo nie lubię Wajdy, ani jego filmów.

– Tak!?

– Tak. A znasz magiczne słowo na “s”? – W moim otoczeniu magiczne słowo jest dość dobrze znane, dzięki pewnej anegdocie, więc mi odpuszczono.

Inni mieli kłopot

– A ile kosztuje bilet?  – Dwie dychy, ale są i za cztery. Sporo, ale będzie też muzyka z jego najlepszych filmów. – A to ja dziękuję, nie mam dzisiaj kasy – ktoś ratował się przytomnie.

Kraków już przeżywał takie pospolite ruszenie. Był nim spęd na premierę filmu „Wałęsa. Człowiek nadziei”, która odbyła się w zimnej jak zmarzlina Sołowek hali huty Arcelor Mittal (dawniej im. Włodzimierza Lenina, patrona wszystkich postępowców). Moja znajoma przypłaciła to poświęcenie, złożone na ołtarzu towarzyskiej poprawności, ciężkim przeziębieniem.

Dlaczego Wajda w moich oczach jest kłamcą? Dlatego, że wymowa jego najbardziej lansowanych filmów została skrojona pod oczekiwania władzy, obcej jak rzep na psim ogonie.

Sposób w jaki kombinował reżyser Wajda na planie budzi śmieszność, częściej jednak smutek i grozę. Bohaterowie jego filmów, obrońcy tradycyjnie pojmowanej Polski są pozbawionym wyobraźni desperatami, którzy podejmują heroiczne, ale pozbawione sensu dzieło. Reprezentują świat, który zdaniem twórcy,  bezpowrotnie odszedł w przeszłość. Sam reżyser w dokumencie „Zapisy pamięci. Andrzej Wajda”, podkreśla w wielu miejscach, że nowa władza była dla niego obietnicą doskonalszej rzeczywistości, wolnej od tych wszystkich wad z jakimi pokoleniu Wajdy kojarzyła się II Rzeczpospolita.

Dla mnie nie do pojęcia jest, że tego typu myśli mógł mieć chłopak, który otarł się choćby o krakowski Salwator, miejsce niezwykle mocno zakorzenione w historii Krakowa i Polski. Ale niech tam… Niech mu będzie.

Grzebanie w skazie Wajdy nie jest moją idee fixe. Sporo powiedział o nim  Piotr Włodarski. filmowiec dokumentalista, który dogrzebał się do zapisów pokazujących, że jest to wieczny mistyfikator - także własnej biografii, łasy na zaszczyty, który uwiesił się u klamki nowej władzy i przez długi czas pozostawał z nią w głębokiej symbiozie.

Na czym polega całkowita porażka tego twórcy?

Otóż w czasach komuny filmy Wajdy, któremu nie można odmówić talentu dramaturgicznego i umiejętności kreowania plastycznych obrazów, pokazywały świat, który już nie istniał i był potępiony przez omnipotentną władzę. Przecież nikogo, jak przypuszczam, nie interesowały dylematy, starego komunisty Szczuki, ani też przyczyny klęski Rzeczpospolitej szlacheckiej. Filmy Wajdy pokazywały piękne postaci oraz światy, których naturalnie skonstruowany w toku dziejów łańcuch został brutalnie przerwany. Widzowie poddani totalitarnemu, komunistycznemu eksperymentowi, mogli chłonąć w kinie obrazy, będące odblaskiem żywej, autentycznej rzeczywistości. 

Pamiętam, że podobne odczucia rodziły się we mnie podczas lektury książki Johna Reeda „10 dni, które wstrząsnęły światem”, żelaznej pozycji w bibliotece sowietów. Z karty na kartę rosła we mnie fascynacja bogactwem rosyjskiego parlamentaryzmu, który próbował przeciwstawić się nadchodzącemu totalizmowi. Wajda, reprezentant systemu w którym kluczowe decyzje podejmowali renegaci i imbecyle pokroju Bieruta, Cyrankiewicza, Sokorskiego, Barcikuewskiego czy Kraśki, sprawujący władzę w imieniu narzuconego Polsce systemu, toczył kulturowy spór z…

No właśnie z kim?

Oportunizm Wajdy znalazł się w centrum zainteresowania Jacka Trznadla, autora książki „Hańba domowa” na łamach której opisywał dość powszechne przypadki w komunistycznym systemem. Autor ten, po opisaniu koniunkturalizmu Wajdy, wyraził nadzieję, że w przyszłości znajdzie się ktoś, kto szerzej opisze i ten przypadek. Pamiętam apel, który znalazł się na końcu tekstu. Brzmiał:

- Bierz go!

Lesnodorski
O mnie Lesnodorski

Tylko prawda jest ciekawa. Tego nie przeczytasz gdzie indziej. Ripostuję zwykle na zasadach symetrii. Wszystkie umieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Rozmaitości