Czy Polak jest chamem i głupcem? Nieraz zastanawiam się nad zachowaniem niektórych ludzi. Obserwacja ta dotyczy pewnego odsetka naszych rodaków – z pewnością nie wszystkich. I nie mam na myśli jedynie części kibiców. Dla wielu oznaką męskości jest używanie przekleństw. Plugawy język, mówię tu od razu, że nie jestem całkowicie bez winy, ma podkreślać czyjąś męskość i stanowczość.
Sam jestem związany ze środowiskiem medialnym, gdzie chamstwo z którym człowiek styka się już na starcie zawodowym wiąże się, tak może wydać się niejednemu stażyście, z pewnym rodzajem wtajemniczenia i arbitralności, które cechują ludzi wiedzących więcej i nie mających żadnych złudzeń co do prawdziwej natury bliźnich (przesadzam, a pamiętacie np. Durczoka?).
Wulgarność to cecha lumpów (także tych ze świata kultury i polityki), ale przecież nie wszystkich; prymitywnych przestępców, ludzi ze społecznego marginesu – generalnie istot słabych, którzy największy kłopot mają sami ze sobą. To zjawisko bezpośrednio związane z bolszewią, która nad Wisłą wycięła w pień intelektualne elity, będąc sama produktem wielkiego skotłowania ludzkich mas.
Oczywiście nie przesadzam – doskonale pamiętam, że jednym z koronnych zarzutów, jaki miały rodziny, zwłaszcza matki żołnierzy niezłomnych, wobec filmu „Rój” było to, że pokazani w nim młodzi żołnierze „bluźnią”. W polskim, chrześcijańskim domu było to nie do pomyślenia. Dla mnie pierwsze zetknięcie z dziećmi elity intelektualnej Krakowa, które studiowały ze mną dziennikarstwo w drugiej połowie 70. na UJ stanowiło rodzaj szoku. Z chamstwem akcentowanym i artykułowanym z premedytacja miałem pierwszy raz do czynienia*.
W tłumie polskich kibiców pojawiają się grupy osób, które idąc na mecz i wypełniając przeznaczone dla nich strefy, odmieniają słowa „kurwa” i „pierdolę” we wszystkich możliwych przypadkach. Te bluzgi, mające wyrażać determinacje i moc, stoją w jawnej sprzeczności z wynikami polskich drużyn, tak na boiskach krajowych, jak i zagranicznych. Sflaczeli kibice wracają do domów bez uśmiechu, z opuszczanymi głowami, bezgłośnie. Chojractwo gdzieś z nich w jednej chwili ulatuje.
Eksces werbalny nie przeradza się w zwycięstwo. Jest bezwartościowym krzykiem ludzi, którzy nie mają porządku we własnych głowach. Możliwe, że ten brak własnej samodyscypliny i własnej hierarchii wartości ma jakiś swój odpowiednik w zachowaniu samych piłkarzy. Pobluzgać Panu Bogu w okno i bliźnim, cieszyć z remisu lub niskiej przegranej, walnąć wieczorem "browara" - oto szczyt aspiracji wielu polskich macho.
Krychowiak, którego warto słuchać, gdyż ma sporo niebanalnych spostrzeżeń ujął przed meczem ze Szwajcarią sprawę prosto: „Idziemy po swoje!”. Powiedział to trafiając w rzeczy sedno. Ja zaś czekam na zawołanie: „Wyrwiemy Wam serca i zjemy je na Waszych oczach. Jeśli przegramy - zjemy własne".
I chciałbym zobaczyć to na własne oczy.
W przeciwnym wypadku uznam, że będąc jedynie „mocnymi” w gębie, nie jesteśmy godni wspaniałych przodków, którzy nie takie drużyny, jak helwecka, kładli pokotem na przestrzeni dziejów.
Tylko prawda jest ciekawa.
Tego nie przeczytasz gdzie indziej. Ripostuję zwykle na zasadach symetrii.
Wszystkie umieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka