Jakiś czas temu zobaczyłem w „jedynce” relację z uroczystości wręczenia nagrody Solidarności. Nie oglądałem jej początku, więc pomyślałem sobie, że wreszcie Piotr Duda ocknął się z letargu i wpadł na ciekawy pomysł. Tymczasem okazało się, że nazwa własna wielkiego ruchu społecznego została zawłaszczona. I to przez kogo... Przez osobę, która – podobnie jak organizatorzy dzisiejszej uroczystości – od lat tak naprawdę nie ma nic wspólnego z ideą solidarności, gdyż bardzie dzieli niż łączy Polaków.
Nagrodę Solidarności im. Lecha Wałęsy wręczał tego dnia… Lech Wałęsa.
Zastanawiałem się co będzie reakcją na tę uzurpację. Czy po raz kolejny powszechne, święte oburzenie? Tylko po co? Przecież marka, tak jak i sam znak graficzny, powinny być chronione prawnie przez organizację, która jest kontynuatorką wielkiego ruchu związkowego i społecznego. To oczywiste dla każdego rozgarniętego obywatela świata, że ważne znaki podlegają szczególnej ochronie.
Lech Wałęsa może sobie przyznawać nagrodę własnego imienia. Nie ma żadnych przeciwwskazań. Dla jego fanów będzie ona, sama w sobie, wielkim wyróżnieniem, ale na miły Bóg – nie można mu pozwalać na zawłaszczanie nazwy i marki Solidarność. Ochrona własności intelektualnej jest dzisiaj jednym z najważniejszych kierunków rozwoju myśli prawnej na całym świecie. Instytucje, które zajmują się tymi zagadnieniami i egzekwowaniem prawa, przypominają na Zachodzie fortece.
Tak ważne jest to zagadnienie.
Samo święte oburzenie nie jest tu wskazane. Jakiś czas temu napisałem, że w obszarze wykreowanym przez zwykłą ludzką solidarność, a także działalność Kościoła i niepodległościowej opozycji, znajduje się tak wiele wartości i rozmaitych idei, do których można dzisiaj w sposób twórczy nawiązywać, że po prostu szkoda tej energii, jaką wkładamy czczo protestując na rozmaite manipulacje.
Zastanawiałem się wówczas dlaczego prawica jest spóźniona? Przecież trzy klata temu bylo jej pod wieloma względami dużo łatwiej. Istniała już wówczas milionowa rzesza wyborców oraz własne media. Na szczęście wiele się zmieniło. Stąd tak ważne jest dziś kreowanie własnych ważnych wydarzeń, własnej narracji, niezależnej od nieistotnego w gruncie rzeczy postępowania ludzi złej woli, skazanych na zapomnienie, wręcz na wymazanie z historii.
Stąd mój apel do ani profesor Krystyny Pawłowicz – stwórzcie Państwo prawo, które odbierze z rąk uzurpatorów, posługujących się często manipulacją i kłamstwem, ważne symbole, które należą do Polaków.
I na marginesie: jeszcze kilka miesięcy temu postaciom, które brawami witały uhonorowanego nagrodą Lecha Wałęsy – Mustafę Dżemilewa, przywódcę Tatarów krymskich, ani przez myśl nie przeszłoby, aby nagrodzić go jakimikolwiek laurami.
Niesamowita hipokryzja w świetle reflektorów i kamer.
--------
Przy okazji zmian, które dokonują się w Polsce, rozgorzała ostra dyskusja na temat tego, kto jest tak naprawdę uprawniony do reprezentowania Solidarności. Oczywiście uważają się za takowych przede wszystkim tuzy solidarnościowego podziemia, postaci związane z określoną formacją polityczną, które przez ostatnie dwie i pół dekady w różnej formie czerpały rozmaite korzyści z tytułu obecności w orbicie władzy. Reszta, ich zdaniem, nie jest do tego uprawniona.
Tuzom wtóruje pomniejszy plankton blogerski – niedawno jeden z autorów wypominał drugiemu, że wtedy kiedy on (rzekomo) walczył z ZOMO pod Arką w Bieńczycach, to jego adwersarz pewnie nosił koszulę w zębach.
Powstał zatem kłopot, ale jest on tak naprawdę tylko pozorny. Kto bowiem ma prawo podnieść i ponieść sztandar? Otóż... każdy, drodzy Panowie i Panie! To oczywiste. Sztandar - podobnie zresztą jak zloty róg - się miewa, ale można łatwo go stracić. Każdy to wie, poza polskimi tzw. elitami. Nie jest żadną tajemnicą, że ci ludzie, którzy dzisiaj się obudzili i rozglądają za sztandarem, sami go porzucili. Nie tylko w faktycznym znaczeniu tego słowa, ale również symbolicznym – poprzez działanie niesolidarne, często zwykłe złodziejstwo, pogardę dla prostych ludzi posuniętą do ostentacji, kłamstwo i butę.
Historycznie, tak mówi każda tradycja, sztandar jest tego, kto go podniesie. Może to zrobić zwykły ciura, który miał refleks i właściwe wartości w sercu, nakazujące mu ocalenie symbolu, może nawet zupełnie przypadkowa osoba, znajdując się we właściwym miejscu i czasie.
Często to właśnie tacy ludzie zostają bohaterami. Na polach Grunwaldu sztandar ratowali najmężniejsi. W literaturze znany jest przykład Nemeczka, małego bohatera, który przypłacił uratowanie flagi przeziębieniem i śmiercią. Sztandar Niepodległej nieśli młodzi legioniści, często uczniowie, żadni tam jacyś potomkowie wielkich rodów, które trzy wieki wcześniej budowały potęgę I Rzeczpospolitej.
Jeśli ktoś szuka przyszłych bohaterów to niech bliżej przyjrzy się młodym chłopakom z formacji narodowych, grup rekonstrukcyjnych czy obrony terytorialnej, którym droga jest Polska. To oni mają szansę. Także dzisiejszy reformatorzy Polski, którym odbiera się prawa do niesienia sztandaru Solidarności.
Sztandary - i związany z nimi etos - nie są niczyją własnością. Jest tylko jedna rzecz... Historyczna nazwa stanowi własność organizacji, który kontynuuje tradycje sierpniowego ruchu związkowego. Własność tą należy chronić na drodze prawnej przed rozmaitymi uzurpatorami.
Tylko prawda jest ciekawa.
Tego nie przeczytasz gdzie indziej. Ripostuję zwykle na zasadach symetrii.
Wszystkie umieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka