Dwa miesiące temu Tomasz P. Terlikowski w "Rzeczpospolitej" zastanawiał się nad ewentualnym odejściem z kapłaństwa ks. prof. Tomasza Węcławskiego. Tego samego dnia poświęciłem temu swój wpis na salonie24. Terlikowskiemu dostało się za te spekulacje. Według publicysty było szereg przesłanek, które na to wskazywały:
Po pierwsze ksiądz Węcławski od pewnego czasu podpisywał się jako Tomasz Węcławski i deklarował, że występuje jako obywatel, nie ksiądz. Po drugie, unikał noszenia sutanny w sytuacjach publicznych. Po trzecie, swoją naukową przyszłość wiązał z tworzoną m.in. przez niego Pracownią Pytań Granicznych (zupełnie nowatorską instytucją akademicką, mającą na celu zintegrowanie języków wielu dyscyplin uniwersyteckich, aby powrócić do fundamentalnych zadań uniwersytetu - Studium Generale). Ks. Węcławski nie potrzebuje misji kanonicznej do pełnienia roli profesora, jak to jest w przypadku nauczania teologii w imieniu Kościoła katolickiego. Trzeba jednak jasno podkreślić: poznański kapłan nie potwierdził wtedy tych rewelacji. Ale też nie zaprzeczył. W stosownym czasie miał wygłosić oświadczenie na ten temat. Tomaszowi Terlikowskiemu za te rewelacje dostało się po głowie. Także od samego ks. Tomasza Węcławskiego, który nie chciał, aby jego ewentualną decyzję łączyć z wówczas gorącą sprawą abp. Stanisława Wielgusa.
No i stało się. Dzisiaj ks. Tomasz Węcławski odszedł z kapłaństwa. To smutny dzień dla polskiego Kościoła. Bardzo smutny.
Pisze ks. Tomasz Węcławski:
Deklaracja
Po wieloletnim i gruntownym zastanowieniu doszedłem do przekonania, że z racji sumienia nie powinienem już w moim działaniu reprezentować instytucji i wspólnoty kościelnej. Zakończyłem i zamknąłem moją działalność kapłańską. Zamierzam działać publicznie wyłącznie na moją własną odpowiedzialność.
Przyjąłem świadomie święcenia kapłańskie jako człowiek odpowiedzialny i wolny i nie wyrzekam się tamtej decyzji ani ukształtowanych przez nią 28 lat życia. Natomiast teraz dojrzałem do tego, by pójść konsekwentnie dalej - zgodnie z rozeznaniem mojego sumienia.
Podkreślam wieloletnie przygotowanie, pełną świadomość i niezależność mojej decyzji - decyduję sam, o sobie samym, nie uzależniając się od nikogo i na nikogo nie zamierzając wpływać. Mówię o tym także dlatego, że docierają do mnie głosy o osobach, które czują się ze mną tak związane, że trwają przy swojej dotychczasowej formie życia, ponieważ ja trwam przy mojej, albo wahają się co do swoich własnych decyzji i losów i moje decyzje gotowe są potraktować jako punkt odniesienia dla swoich. Jeśli tak rzeczywiście jest, to tych, którzy tak rzecz widzą, ostrzegam przed poważnym błędem, jeśli nie zdecydują o sobie całkowicie niezależnie ode mnie i moich decyzji. To nie są sprawy, w których można decydować - w jakimkolwiek kierunku: a więc o trwaniu w dotychczasowym lub też o istotnej życiowej zmianie - opierając się na decyzjach czy autorytecie kogoś innego.
Nie mam dlatego zamiaru tłumaczyć dodatkowo mojej decyzji, nie zamierzam także rozwijać niniejszej deklaracji i komentować jej inaczej, niż przez moją dalszą działalność publiczną.
O wszystkich istotnych decyzjach, które podejmuję, i o tych, które podejmę w przyszłości, chcę teraz powiedzieć tylko jedno, najważniejsze: moje decyzje są i mam nadzieję będą także w przyszłości takie, że z każdą z nich mogę w każdej chwili umrzeć bez lęku. To jest moja wolność. Nie boję się śmierci. Swoją osobistą prawdę przemyślałem gruntownie. Wybrałem uczciwie, bo w prawdzie wobec własnego sumienia.
Dzisiaj jestem gotowy na śmierć - bez lęku. Nie, jakobym nie miał dla kogo i dla czego żyć - bo oczywiście mam, i to tym bardziej, im bardziej świadomie wybieram. Mówię o prawdzie mojego wyboru. Tak wybieram, jestem z tym wyborem gotów dzisiaj umrzeć bez lęku i pragnę, by taka powaga wszystkich moich istotnych wyborów trwała do godziny mojej śmierci.
Tomasz Węcławski
Poznań, 9 marca 2007 (KAI)
Ostatnio o ks. Węcławskim mogliśmy usłyszeć w związku ze sprawą abp Stanisława Wielgusa. Poznański teolog, wybitny autorytet naukowy i moralny został powołany przez Rzecznika Prawa Obywatelskich Janusza Kochanowskiego do trzyosobowej Komisji mającej zbadać teczkę oskarżonego o współpracę z wywiadem i SB nowo mianowanego metropolitę warszawskiego. Ks. Tomasz Węcławski znany jest z bezkompromisowego stosunku do prawdy i sprawiedliwości. Najlepiej dał się poznać w tym względzie przy okazji pierwszego tak głośnego skandalu, jakim były nadużycia seksualne abp Juliusza Paetza. To m.in dzięku niemu i jego nieugietej postawie i determinacji sprawa ta dotarła wreszcie (pomimo wielu przeszkód i blokad) do papieża Jana Pawła II. Na marginesie ciekawostka, prawdę o oskarżeniach wobec ówczesnego poznańskiego metropolitę uszłyszał papież od swojej krakowskiej przyjaciółki dr Wandy Półtawskiej. Nie było innej rady, jak zaburzyć ustalony porządek obiadu z papieżem i wyłożyć kawę na ławę. A dr Wanda Półtawska jest znana z takich cudownych umiejętności. Chwała jej za to! Tym niemniej abp Paetz nie usłyszał jednoznacznego potępienia za swoje straszne czyny i jego bezczelna i gorsząca obecność przy takich okazjach jak ingres kard. Stanisława Dziwisza, pożegnanie Benedykta XVI na lotnisku (gdzie dostają się wybrani hierarchowie) czy obecnośc publiczna w trakcie obchodów wypadków w Poznaniu w '56 r., czy wreszcie obecność w pierwszym rzędzie na Festiwalu im. Wieniawskiego, obok eks-małżeństwa Kulczyków, jest policzkiem dla takich osób, jak ks. Tomasz Węcławski, który za dążenie do odsłonięcia prawdy zapłacił środowiskową infamią, utratą stanowiska dziekana Wydziału Teologicznego UAM i wieloma przykrościami, o których nawet nie wiemy. Niedawno wycofał swoją osobę z Zespołu miesięcznika Znak, kiedy nieoceniony obrońca lustracji Henryk Woźniakowski, chcąc być bardziej kardynalski od kard. Dziwisza, zaczął publicznie wątpić w wydanie książki ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego i stawiał księdzu idiotyczne warunki, po spełnieniu których książka mogłaby się ukazać. Dzisiaj wydawnictwo "Znak" puszy się się z powodu popularności książki.
Ks. Tomasz Węcławski jest najwybitniejszym polskim teologiem, był wzorowym kapłanem, uosobieniem wszelkich chrześcijańskich cnót. Swoim odejsciem ze stanu kapłańskiego wpisał się w linię odejść, która nie przyniesie mu chluby w oczach dewotów. Ostatnimi przypadkami były głośne odejścia ks. Sanisaława Obirka SJ z zakonu jezuitów oraz rezygnacja z kapłaństwa o. Tadeusza Bartosia OP - dominikanina. Powstały książki, które miały m.in. wyjaśnić powody tego wyboru - "Przed Bogiem" oraz "Ścieżki wolności". To niewątpliwie ciekawa lektura.
Decyzją o odejściu ks. Tomasz wpisuje się raczej w grupę księży heroicznych, jak ks. Józef Tischner, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, którzy w imię prawdy są w Kościele marginalizowani, żeby nie powiedzieć niszczeni. Czy następnym kapłanem, który opuści Kościół, będzie ks. Isakowicz-Zaleski?
Ks. Węcławski porzuca kapłaństwo, Kościół w Polsce przeżywa trzęsienie ziemi. Bo odejście takich księży jak ks. Węcławski udowadnia dobitnie, że polski Kościół zżera gangrena i potrzeba mu chirurga, a nie anestezjologa!
Szlag mnie trafia, kiedy w Kościele zostają i mają się dobrze takie kanalie, jak abp Juliusz Paetz!!!! A księża niezłomni są albo na marginesie Kościoła - ks. Zaleski jest systematycznie odcinany od jakiejkolwiek działalności w archidiecezji, albo w sposób oczywisty - nie boję się tego powiedzieć - gnojeni.
Zaraz posypią się na ks. Tomasza gromy. - Przecież złożył obietnicę Chrystusowi. Z kapłaństwa nie rezygnuje się o tak sobie. Sądzę, że takie odejście takiego człowieka jest pewnym mocnym sygnałem. Polski Kościół instytucjonalny to gliniany kolos, który gnije od środka. Owszem, jest w nim wiele piękna, dobra i prawdy. Są sukcey ewangelizacyjne, dominikanie przyciągaja młodych, papieskie pielgrzymki gormadzą wciąż wielu wiernych. Metropolitą warszawskim został dynamiczny, otwarty i mądry biskup. Mimo tego, mam coraz większe przekonanie, że polski Kościół katolicki trzęsie się w posadach. I tylko głupcy i naiwni mogą myśleć, że nic się nie dzieje. Bo dzieje się! Na razie trudno powiedzieć, w którą stronę to wszystko zmierza.
Każdy kryzys ma w sobie przełom. Tym niemniej nie należy bagatelizować takich wydarzeń, jak odejście ks. Węcławskiego. Nie należy wpisywać je w łatwą eschatologię: "bramy piekielne go nie przemogą". Take myślenie właśnie doprowadziło do sytuacji, w jakiej dzisiaj znajduje się polski Kościół. I nie pomoże gadanie, że przeciez Kościół to nie tylko jego wybitni kapłani, intelektualiści. Bo jeśli wiara jest nam dana, to tylko w świadectwie świadków. A taki świadkiem wiary - wiary niezłomnej, mądrej, odważnej - był z pewnością ks. Tomasz Węcławski. Dla mnie jest nadal!
Tryumfalizm, korporacyjność, nierzadko sekciarska mentalność, niefrasobliwość, tchórzostwo, zamknięcie, paternalizm w stosunku do świeckich, brak umiejętności zarządzania kryzysowego, brak liderów to tylko niektóre słabości polskiego Kościoła, który dotąd trwał pod opieką papieża Jana Pawła II. Dzisiaj te słabości są uderzające.
Uderzające jest też to, jak wiele miejsca w swojej deklaracji ks. Tomasz Węcławski poświęca śmierci.
Niewątpliwie coś w polskim Kościele umiera.
Inne tematy w dziale Polityka