Artur Górski Artur Górski
104
BLOG

Rozdział I: Obamomania

Artur Górski Artur Górski Polityka Obserwuj notkę 9

Poniższa rozmowa jest fragmentem ebooka: „KONSERWATYSTA W POSTKONSERWATYWNYM ŚWIECIE z posłem Arturem Górskim rozmawia Grzegorz C. Lepianka”. Książka w formie elektronicznej jest do ściągnięcia na stronie: www.e-bookowo.pl
 

* * * 


Grzegorz Lepianka: Cofnijmy się do 5 listopada 2008 roku, trwa właśnie 28. posiedzenie Sejmu. Marszałek Szmajdziński zaprasza pana na mównicę sejmową, za chwile wygłosi pan słynne oświadczenie o czterdziestym czwartym prezydencie Stanów Zjednoczonych. Jak ocenia Pan ten moment z dzisiejszej perspektywy?

Artur Górski: To było ważne, choć faktycznie bardzo kontrowersyjne oświadczenie. Wszak dotyczyło ono prezydenta-elekta największego mocarstwa na świecie, sojusznika Polski. Jednak uznałem wówczas za mój obowiązek, aby powiedzieć prawdę o lewicowych poglądach nowego prezydenta USA i zagrożeniach dla Ameryki i świata, wynikających z jego wyboru. Miałem odwagę głośno, publicznie powiedzieć to, co wiele osób wówczas myślało, a dziś myśli coraz więcej.

Nie ukrywam, że przeżyłem wtedy ciężkie chwile, atakowany i z lewa i z prawa, krytykowany m.in. przez Marka Jurka, który powiedział publicznie, że gdybym był w jego partii, natychmiast by mnie z niej wyrzucił. Na szczęście otrzymałem wówczas wiele głosów poparcia od moich wyborców, co bardzo podtrzymywało mnie na duchu. Na szczęście też Jarosław Kaczyński wie, jakie zagrożenie niesie ze sobą tzw. poprawność polityczna, dlatego stanął w mojej obronie. Prezes Kaczyński mógł atak na mnie, a przecież okrzyknięto mnie czołowym rasistą, wykorzystać do eliminacji mojej osoby ze swego ugrupowania i polityki. On jednak twardo za mną stanął. Po wielu miesiącach od tamtego oświadczenia miałem satysfakcję, gdy publicysta Rafał Ziemkiewicz w jednym ze swoich programów telewizyjnych przyznał, że jednak miałem dużo racji.

Biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się później, to w jaki sposób media potraktowały to oświadczenie, czy dziś ponownie by je Pan wygłosił w takiej formie, jak wtedy?

Przyznaję, że nie spodziewałem się aż takiej nagonki. Choć tezy oświadczenia przeważnie były już wcześniej publikowane i miałem podkładkę na niemal każde słowo, co musiała przyznać nawet prokuratura, po pierwszych reakcjach wiedziałem, że będę politycznie zlinczowany. Wyrwano pojedyncze słowa i cytaty z mojego oświadczenia i nadano im treść i intencję zupełnie inną, niż ja im nadałem. Niewątpliwie słowa odnoszące się do koloru skóry Baracka Obamy dały asumpt do ataku na nie. Wiedząc, jaką burzę wywołały, zapewne z kilku z nich zrezygnowałbym dzisiaj. Zupełnie niepotrzebne było zacytowanie słów posła Stanisława Pięty, o upadku cywilizacji białego człowieka. Jednak wówczas przywołałem te słowa, gdyż odzwierciedlały one atmosferę, która panowała wśród zawiedzonych wyborców republikańskich, tych najbardziej konserwatywnych, po przegranych wyborach. W każdym razie nie jest prawdą, że tym oświadczeniem chciałem zaistnieć w mediach i zrobić sobie reklamę. Wolę reklamę pozytywną od negatywnej.  W każdym razie oskarżenie mnie o rasizm było absurdem.

„Pominięto istotę oświadczenia, w którym prezentowałem poglądy prezydenta – elekta Baracka Obamy, a skoncentrowano się na kilku wyjętych z kontekstu sformułowaniach” – to fragment z pańskiego pisma do marszałka Sejmu. Pamięta Pan w tej chwili, która redakcja jako pierwsza podała informację nt. oświadczenia?

Informacja pojawiła się w mediach elektronicznych, ale nie pamiętam, kto podał jako pierwszy newsa o moim oświadczeniu. Wiem tylko, że jeden z dziennikarzy jeszcze długo szczycił się w środowiskach dziennikarskich, że to on pierwszy wykrył moją „rasistowską wypowiedź” o Baracku Obamie. Jedno jest pewne, od czasu tamtego sławnego wystąpienia sejmowego dziennikarze uważnie śledzą moje oświadczenia, a nawet pytają wcześniej, na jaki temat będę mówił. Później jeszcze kilkakrotnie odwoływano się w mediach do moich różnych oświadczeń, szczególnie ostro atakując mnie za uwagi krytyczne wobec gejów. W jednym z tygodników zostałem nawet okrzyknięty „mistrzem oświadczeń”. Nie ma wątpliwości, że spopularyzowałem tę mało znaną i wcześniej nie dostrzegalną formę wypowiedzi posłów. Ostatnio mniej wygłaszam oświadczeń, średnio jedno w miesiącu, ponieważ koncentruję się na pisaniu książki o Podolakach, a przede wszystkim na rodzinie.

Kto był tym dziennikarzem, który przypisywał sobie pierwszeństwo wykrycia oświadczenia?

Nie znam tego dziennikarza. Wiele młodych sępów dziennikarskich krąży po Sejmie i szuka sensacji. Zresztą sami o swojej pracy mówią, że polują. Polują na tematy i na polityków, czasem na lapsusy językowe tych ostatnich.
 

No i rzuciły się na Pana te sępy.

Byłem wyśmienitą ofiarą. Mieli nadzieję, że mnie zadziobią na śmierć polityczną. W pewnej chwili, gdy skrytykował moją wypowiedź prezydent Lech Kaczyński, sam myślałem, że to już koniec, że zostanę usunięty z szeregów Prawa i Sprawiedliwości. Ale paradoksalnie dziennikarze przysłużyli mi się. Wiele osób zaczęło pisać słowa poparcia i otuchy, w listach i w mailach. Dzwonili do biura, by wyrazić swoją solidarność z moją odwagą, że „czerwone czarne” nazwałem „czerwonym czarnym”. W efekcie całego zamieszania medialnego, jak mówiono, stałem się obok Kaczyńskich najbardziej rozpoznawanym na świecie posłem PiS.

Nie wiem, czy to jakaś pociecha. Nie chciałbym być posłem znanym tylko z wypowiedzi o Baracku Obamie, nawet jeśli historia przyzna mi rację. Jednak nie ulega wątpliwości, że stałem się posłem kontrowersyjnym, choć nie dla wszystkich.

Jak ocenia pan reakcje polityków z pańskiego środowiska? Chciano Pana przegonić z PiS-u?

Działo się wszystko bardzo szybko. Były telefony z poparciem od kilku kolegów posłów, którzy przekonywali, że co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. I złośliwe, pełne satysfakcji spojrzenia „antykolegów”. Jestem pewien, że byli tacy, którzy już ręce zacierali, szczególnie niektórzy działacze PiS z Warszawy. Po słowach prezesa Kaczyńskiego, który publicznie zbagatelizował moją wypowiedź, krytycy zamilkli. Uznano w kierownictwie PiS, że to oświadczenie, to nie tylko mój problem, ale problem całego Klubu. A zatem trzeba tak prowadzić obronę w mediach, aby mnie ocalić, a partia poniosła jak najmniejsze straty. Przyjęto moją propozycję, że przeproszę tych, którzy poczuli się dotknięci moją wypowiedzią, ale z samej wypowiedzi się nie wycofam, bo została ona przez media zmanipulowana. Czasem trzeba zdobyć się na odrobinę pokory i wycofać na pozycje defensywne, gdy gra się w zespole.
 

A jak z dzisiejszej perspektywy ocenia Pan to, co wtedy powiedział Marek Jurek?

Myślę, że to była jego swoista zemsta za to, że nie przeszedłem do Prawicy RP w trakcie rozłamu, choć byłem przez Marszałka i media zaliczany do tzw. pewniaków. A ja po prostu przeczuwałem, jak skończy się ten rozłam i mówiłem to otwarcie Jurkowi. Prawica RP to był świetny pomysł na partię prawicowo-konserwatywną, ale zdecydowanie przedwczesny. Został spalony, bo PiS wówczas był wysoko notowany w sondażach, a i dziś ma zdecydowane poparcie większości prawicowego elektoratu.

Ale Marek Jurek podszedł do całej sprawy bardzo emocjonalnie i zarazem honorowo. Jak widać, choć bardzo cenię Marszałka, za jego postawę moralną i poglądy, zdaje się, że nie ma on kwalifikacji na przywódcę politycznego. W każdym razie ówczesnym atakiem na mnie, gdy liczyłem na wsparcie właśnie integralnej prawicy, bardzo osłabił mój zapał do popierania potencjalnej koalicji PiS – Prawica RP. A dziś partia Jurka bez PiS jest skazana na marginalizację, podobnie zresztą, jak inne niszowe partie prawicowe.

To musiały być dla Pana trudne momenty?

Nie mam zamiaru się nad sobą roztkliwiać. Proszę o kolejne pytanie.
 

A jak zareagowali Pana bliscy, rodzina?

Żona bardzo przeżyła całą sytuację, do dziś wypomina mi to wystąpienie sejmowe. Zanim afera wybuchła, dałem jej przeczytać moje oświadczenie o Obamie. Od razu wiedziała, że będą kłopoty. Okazała się bardziej przenikliwa w tej sprawie niż ja. Przez cały czas ataku na mnie czułem jej wsparcie. Reszta rodziny nie bardzo wiedziała, o co chodzi w całej aferze, ale była przerażona. Myśleli, że to koniec mojej kariery politycznej. Odetchnęli z ulgą, gdy Jarosław Kaczyński stanął w mojej obronie. Mnie sprawa zahartowała. Mam nadzieję, że jeśli w przyszłości media znów bezwzględnie mnie zaatakują, moi bliscy potraktują to jako zwyczajne ryzyko działalności publicznej.

Interesuje mnie rola jaką w całej sprawie odegrał Jarosław Kaczyński. Zachował się krańcowo inaczej, niż wspominany przez pana lider Prawicy RP.

Prezes Kaczyński zbagatelizował sprawę z kilku powodów. Wiedział, że jeśli wpisze się w nurt potępieńczy, będzie musiał wyciągnąć wobec mnie konsekwencje. Ale to by pokazało, że niczym się nie różni od lewicowych polityków i liberalnych mediów. No i naraziłoby go to na punkty ujemne w środowisku Radia Maryja, na co nie może sobie pozwolić. Pamiętajmy, że w mojej obronie stanęły media Ojca Tadeusza Rydzyka, najpierw „Nasz Dziennik”, który jako jedyny opublikował całe moje oświadczenie, a potem Radio Maryja. Zatem potępienie mojej osoby byłoby niepolityczne z punktu widzenia interesów Prawa i Sprawiedliwości. Co nie zmienia faktu, że później w rozmowie ze mną to oświadczenie określił jako „poważny błąd polityczny”, choć generalnie zgadzał się z moją opinią. Jednak kierował się również swoją autentyczną niechęcią do dyktatury poprawności politycznej, której sam doświadczył.

Prezes Kaczyński wiedział, że jeśli media w ataku na mnie odniosą sukces, to znaczy zostanę skutecznie „rozjechany”, to tę metodę będą stosowały z jeszcze większym natężeniem wobec innych polityków PiS. Stając w mojej obronie pokazał, że nie tędy droga, że jest nieprzemakalny i nie pozwoli, aby media narzucały mu takie postępowanie pod płaszczykiem dbałości o poprawność polityczną.
 

O co właściwie chodziło w tym oświadczeniu, co chciał Pan w nim przekazać?

Chciałem pokazać poglądy Obamy na podstawowe kwestie polityki zagranicznej i wewnętrznej z konserwatywnego punktu widzenia. To był punkt widzenia amerykańskich republikanów, ale i mój własny. Byłem zniesmaczony tym dość powszechnym zachwytem nad Obamą, tym jego uwielbieniem przez nasze postępowe elity. Dlatego pokazałem nie tylko jego lewicowe poglądy, ale i ich komunistyczne źródła oraz niektóre kompromitujące powiązania osobiste. Widziałem, że jest on produktem marketingowym, bardzo podobnym do wykreowanego przez media Donalda Tuska i irytowało mnie, że tylu Amerykanów dało się uwieść jego gładkim, acz pustym słowom. Uważałem i wciąż uważam, że to był fatalny wybór dla Ameryki i reszty świata. I niestety wiele zjawisk, które obserwujemy, utwierdza mnie w tym przeświadczeniu.

Myślę, że mimo tej przedwczesnej i całkowicie niezasłużonej pokojowej Nagrody Nobla, Obama nie zostanie wybrany na kolejną kadencję. Minęło zaledwie półtora roku jego prezydentury, a sondaże poparcia spadają mu w dużym tempie. Amerykanom, także tym czarnoskórym, którym najwięcej naobiecywał, a nic dla nich nie robi, zaczynają otwierać się oczy. Myślę, że w następnych wyborach wahadło poparcia przesunie się na prawą stronę i zwycięży konserwatystka Sarah Palin. Ten coraz popularniejszy republikański polityk nie ukrywa swoich ambicji prezydenckich i myślę, że powstrzyma obecną „obamomanię”.
 

„Jakie Obama ma poglądy na gospodarkę? W trakcie kampanii wyborczej kandydat demokratów złożył wiele populistycznych obietnic, kierowanych głównie do niezamożnej części amerykańskiego społeczeństwa” – to fragment pańskiego oświadczenia poselskiego. Donald Tusk też składał wiele obietnic i niewiele z tego do dziś wynika.

Jeżeli pan to dostrzega, to jest szansa, że i reszta społeczeństwa w końcu także to dostrzeże, obudzi się z marazmu i wysadzi Tuskową ekipę z siodła władzy. Nie będzie to łatwe do przeprowadzenia, bo mamy do czynienia z nie lada cwaniakami i uwodzicielami mas, ale ja wierzę w instynkt samozachowawczy naszego Narodu. Wierzę, że otworzą się ludzkie oczy na fakt, że obecna ekipa rządząca, czołowi politycy PO, pod pięknymi uśmiechami w gruncie rzeczy kryją pogardę dla Polski i Polaków. Dowody? Proszę bardzo. Były minister sportu Mirosław Drzewiecki w swoim rozgoryczeniu po utracie władzy i wpływów mówi otwarcie, że dla niego Polska to „dziki kraj”. A zatem dla niego Polacy to „dzicy ludzie”.

Czyż to nie są słowa pogardy ze strony polityka, którego już zmęczyło uśmiechanie się do ludzi i który wreszcie może sobie pozwolić na szczerość? Podobno minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski w gronie najbliższych współpracowników także zdejmuje maskę i mówi otwarcie, co myśli o Polsce i Polakach. Jak powiedział jeden z jego byłych bliskich współpracowników, Sikorski jest wulgarny, radykalnie się zmienia, kiedy gasną światła, a kamery przestają pracować. Mówią, że on gardzi ludźmi. Przecież jego dowcip o polskich korzeniach Obamy, którego przodkowie mieli w Afryce zjeść polskich misjonarzy, doskonale to obrazuje. To jest dopiero rasizm, a nie moja krytyczna wypowiedź o poglądach prezydenta USA. Taka jest cała ekipa Tuska z premierem na czele, który uśmiech ma najlepiej wyćwiczony.

To, o czym w gabinetach i kuluarach szeptali inni politycy, opowiadając na przykład dowcipy, Pan z sejmowej mównicy nazwał po imieniu...

Potem jedni mówili, że to był szczyt głupoty, a inni, że odwagi. Ale ostatnio wreszcie dowiedziałem się z portalu internetowego „Gazety Wyborczej”, dlaczego wygłosiłem to oświadczenie.
 

Mianowicie?

Bo widzi pan, chciałem jakoś pociągnąć sprawę Obamy i do końca nie wiedziałem, jak to zrobić. Najpierw planowałem wygłosić oświadczenie w pierwszą rocznicę jego prezydentury, aby powiedzieć: zobaczcie, czy w wielu kwestiach nie miałem racji? Jednak wiele osób mi odradzało i ostatecznie nie uległem tej pokusie prowokacji. Ale czekałem na pretekst i wreszcie dała mi go amerykańska konserwatystka Sarah Palin, która nie wykluczyła w mediach, że będzie ubiegać się o nominację Partii Republikańskiej w kolejnych wyborach prezydenckich, by pokonać obecnego prezydenta Baracka Obamę. I wygłosiłem oświadczenie, w którym omówiłem bardzo dokładnie, tym razem konserwatywne, poglądy Palin. Portal „Wyborczej” omówił moje oświadczenie i tak je mniej więcej skwitował: „teraz wiadomo, dlaczego tak bardzo nie podobał się Górskiemu wybór Amerykanów. Sympatią darzy bowiem Sarah Palin, która w ostatnich wyborach prezydenckich była kandydatką na wiceprezydenta z Partii Republikańskiej. Górskiemu marzy się, aby w kolejnych wyborach to ona została prezydentem USA”. Po ponad roku „Wyborcza” odkryła, że krytykowałem Obamę nie z pobudek rasistowskich, tylko ze względu na moje sympatie dla konserwatywnych republikanów jego konkurencji.

To Pana oświadczenie nie wywołało takiej burzy jak tamto.

Ale ponownie wywołało dyskusję w Internecie o Obamie.
 

Lubi Pan o sobie czytać w Internecie?

Gdy czytam, że „Górski miał rację, bo czarny mesjasz prowadzi Amerykę do upadku i poparcie dla tego hochsztaplera spada na łeb na szyję”, albo gdy ktoś pisze, że „Palin i Górski to prawdziwi ludzie z krwi i kości, a nie łże liberalne chorągiewki”, to mam sporą satysfakcję. Ale gdy widzę, jak jestem przez niektórych internautów obrzucany niewybrednymi wulgaryzmami, to jednak robi się trochę nieswojo.

LUTY-MARZEC 2010 r.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Polityka