W dniu 4 lipca na polach Warszawy nad Wisłą odbyła się rekonstrukcja słynnej bitwy pod Kłuszynem, której głównym akcentem były szarże wspaniałej husarii. Dokładnie 400 lat temu wojsko polskie pod wodzą hetmana Stanisława Żółkiewskiego w ciężkich zmaganiach pokonało armię rosyjską, wspieraną przez Szwedów i inne oddziały cudzoziemskie.
Niecałe 6 tys. ciężkiej jazdy polskiej, głównie husarzy, dzięki swojej odwadze i waleczności zmusiło do odwrotu hufce liczące ok. 30 tys. tysięcy żołnierzy, idące na odsiecz oblężonemu przez armię polsko-litewską Smoleńskowi. Było to jedno z najwspanialszych zwycięstw polskiego oręża, które miało poważne konsekwencje polityczne. Bitwa ta, przez niektórych nazywana drugim Grunwaldem, otworzyła Polakom drogę do Moskwy, która znalazła się pod polskim panowaniem na lat dwa. Warto wspomnieć, że warszawska rekonstrukcja odbyła się pod patronatem ś.p. Lecha Kaczyńskiego, Prezydenta RP. Był to jeden z ostatnich patronatów, który prezydent Kaczyński przyjął przed swoją tragiczną śmiercią w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem.
Hetman Żółkiewski, gdy wyruszał na tę wyprawę, do młodzieńców już nie należał. Ale właśnie w bitwie kłuszyńskiej najpełniej ujawnił się jego geniusz dowódczy, a także walory husarii jako siły uderzeniowej. To Polacy, mimo niewielkich sił, okazali się siłą ofensywną. O poranku, gdy przeciwnik dopiero się budził, polskie oddziały ustawiły się w sposób typowy dla „staropolskiego wojennego urządzenia”. Przed przystąpieniem do bitwy Żółkiewski przemówił do swoich żołnierzy, „sławę nieśmiertelną przedkładając przed oczy”. Następnie poszczególne roty zostały pobłogosławione przez kapłanów. Gdy hetman skinął buławą, dając rozkaz do ataku, zagrały bębny i trąby. Husaria, pochyliwszy kopie, na których furkotały długie proporce, ruszała do boju z pieśnią „Bogurodzica” na ustach najpierw wolno, a następnie w szarży.
Hetman główną siłę uderzenia skierował na prawe skrzydło rosyjskie wiedząc, że Rosjanie są mało odporni na uderzenia ciężkiej jazdy polskiej. Wprowadzał do walki kolejne chorągwie, a te wpadały w tłum Rosjan i bez trudu go rozrywały. Husarze – jak opisuje historyk bitwę kłuszyńską – „siekli napierające masy szablami i kłuli koncerzami, tratowali ludzką ciżbę, po czym wyrąbywali sobie drogę z odmętu i wracali na pozycje wyjściowe”. Po chwili odpoczynku znów rzucali się w wir walki, rozwierając gładko szeregi wroga, prowadzonego do boju przez Dymitra Szujskiego, brata cara. Trup rosyjski padał gęsto, powoli zaczęły mieszać się szyki Moskwy, która nie mogła znaleźć sposobu na zatrzymanie pancernych wojsk Żółkiewskiego.
Trudniej było ze Szwedami i Niemcami, a także innymi oddziałami cudzoziemskimi, którymi na lewym skrzydle dowodził Jakub de la Gardie. Stawiali bardziej zacięty i zorganizowany opór, a od celnego ognia rusznic i muszkietów Polacy zaczęli ponosić straty. Gdy krwawiące roty cofać się poczęły, hetman skierował na umocnienia szwedzkie ogień z dwóch falkonetów i nieliczną piechotę, którą wsparł świeżymi chorągwiami poważnego znaku ze swoich odwodów. Jak pisze historyk: „Najpierw uciekli Niemcy, tak kąśliwie ostrzeliwujący jazdę polską spoza płotów, potem walcząca mężnie, ale pozbawiona wsparcia kawaleria francuska i angielska. Wpadła ona do swego obozu, przyniósłszy na karkach rozpędzonych husarzy, czym wywołała panikę”. Rosjanie także poczęli cofać się w popłochu na całej linii, ale część głównych sił zamknęła się w swoim obozie. Choć bitwa, po pięciu godzinach zmagań została rozstrzygnięta na korzyść Polaków, pozostawały jeszcze silne punkty oporu. 3-tysięczny oddział wojsk zaciężnych zajął pozycje obronne w pobliskim lesie, trudne do sforsowania przez husarię. W wyniku negocjacji prowadzonych przez hetmana wojska te zdecydowały się przejść na polski żołd, porzucając sprawę rosyjską i swego dotychczasowego sojusznika.
Tak uwolnione od innych zadań oddziały polskie mogły teraz przygotować się do generalnego szturmu na obóz rosyjski. Jednak Rosjanie widząc, że wojska cudzoziemskie przeszły na stronę polską, zaprzestali wszelkiego oporu i rzucili się do ucieczki. Polacy, umęczeni w boju i osłabieni stratą wielu koni, nie mogli skutecznie ścigać przeciwnika. Jeśli wierzyć kronikarzowi bitwy Samuelowi Maskiewiczowi, w bitwie zasieczono dziesięć tysięcy Rosjan, gdy straty polskie były nieznaczne, ledwie stu siedmiu rycerzy „poważnego znaku” i drugie tyle rannych. Nie ma wątpliwości, że świetnie rozegrana bitwa pod Kłuszynem, która otworzyła Polakom drogę do Moskwy, wprowadziła Żółkiewskiego do panteonu największych wodzów w dziejach Rzeczypospolitej. Po Kłuszynie Żółkiewski, który skierował swe wojska na niemal bezbronną siedzibę carów, z wodza zamienił się w polityka. Będąc jeszcze w drodze rozpoczął listowne pertraktacje z bojarami, kontynuowane później pod murami Moskwy.
Duma bojarska zdetronizowała cara Wasyla Szujskiego i zgodziła się przyjąć za swego pana królewicza Władysława, syna króla Zygmunta III Wazy. Układ zawarty 7 sierpnia 1610 r. przewidywał także sojusz przeciw roszczeniom Samozwańca II i wrogom zewnętrznym, czyli Osmanom. Wojsko polskie miało być opłacane ze szkatuły rosyjskiej, ale Polacy zobowiązali się opuścić wszystkie zajęte zamki, a do Moskwy nie mogli wkroczyć bez zezwolenia bojarów. Ci jednak, obawiając się wojsk Samozwańca, który również stał pod stolicą Rosji, a także ludu moskiewskiego, głośno pomstującego na zawarty układ, sami poprosili hetmana, by wprowadził wojsko polskie do Moskwy. 9 października nasze chorągwie zajęły Kreml. W ten sposób wojsko Rzeczypospolitej po raz ostatni stanęło mocną stopą w Moskwie. Takie były owoce wiktorii kłuszyńskiej, stanowiące pierwszy krok do wymarzonej przez Żółkiewskiego unii dwóch państw słowiańskich. Szkoda, że ten wielki projekt został zmarnowany przez politykę polską.
Artur Górski
Inne tematy w dziale Kultura