Andrzej Tokarski Andrzej Tokarski
114
BLOG

Cochones po warszawsku, czyli - na miętko

Andrzej Tokarski Andrzej Tokarski Polityka Obserwuj notkę 2

o trudnej sztuce niezależności

           Nie będę przy niewinnych białogłowach wyjaśniał pojęcia cochones – podpowiem tylko, że bywają duże na tyle, że niektórym facetom przeszkadzają w chodzeniu - co w praktyce daje efekt podobny do takiego bezpośrednio po zejściu z grzbietu konia po dłuższym galopie. Ale to nie reguła, bo innym, dla przykładu panu Zbynkowi Delfinowi wyrosły – pod pachami – dając z kolei efekt identycznym z tym jaki w latach 90tych dawało noszenie przez gangsterów – czy częściej chcących uchodzić za gangsterów – dwu telewizorów kineskopowych pod pachami. Po jednym z każdej strony.
Syndrom „cochones” może objawiać się również czysto wirtualnie, tzn: ktoś myśli że je ma i żyje w przyświadczeniu, że są ogromne, do czasu, gdy ktoś mu ten rozmiar i sam fakt istnienia lub nie – zweryfikuję. Niewykluczone, że taki właśnie proces przeżył właśnie pewien przywódca wielkiego mocarstwa – być może po raz pierwszy w życiu przekonawszy się, że zupełnie inaczej się podnosi pięść na bezbronnego, a inaczej na zaprawionego w bojach zabijakę.
Cochones mogą występować również, jak mawiają prawnicy per substitutia, przez przedstawicielstwo. Np w sytuacji naszych rządzących, wydaje się, że są to ludzie, którzy nigdy nie rywalizowali z innymi mężczyznami, nie walczyli np. na pięści, albo w innej sportowej walce wymagającej wysiłku, przebiegłości, siły fizycznej, samodzielnego zdobywania dominacji. Umiejętności pokonywania i bycia pokonywanym.

Młodzi, aspirujący do władzy  ludzie na zachodzie, ale i na wschodzie – bliskim i dalekim, są do takiej rywalizacji przygotowywani, oprócz ćwiczeń intelektu, ćwiczą w równym stopniu sztuki walki: boks, zapasy, ale inne formy rywalizacji międzysamczej: tenis, koszykówkę, pływanie, biegi, czasem formy bardziej ekstremalne. Piszę „międzysamczej” - bo w świecie poważnej polityki i poważnej edukacji nikt nie ma i nie stwarza innym złudzeń, kto rządzi na świecie – i nie są to kobiety.
Kobiety rządzą tam, gdzie jacyś poważni mężczyźni podjęli decyzję, że korzystnie jest, by społeczność poddać władzy kobiet – na przykład w celu osłabienia siły tej społeczności. Wtedy daje się kobietom władzę, a mężczyzn pozbawia wpływu na i kobiety i na samodzielność – co czyni ich słabymi, chwiejnymi, pozbawionymi umiejętności decyzyjnych, witalności , woli walki, odwagi, odpowiedzialności za ich-nie ich – kobiety i tych kobiet potomstwo. Taką społeczność łatwo podbić – a potem zwycięzcy – posiadający samoistne tytułowe cochones – w jakieś 15 minut przywrócą podbitym kobietom poczucie rzeczywistości i i ich rzeczywiste znaczenie i pozycję społeczną – zwłaszcza w zakresie sprawowania władzy nad mężczyznami.

Ale to tytułem dygresji – wynikającej z konieczności wyjaśnienia użycia słowa „międzysamczej”.

W świecie wyćwiczonych i wyedukowanych do dominacji mężczyzn, nasi chłopcy w krótkich spodenkach nie mają szans nawet na sen o cochones. I wtedy pozostaje substitutia – podczepienie się pod kogoś o kim myślimy, że my to jesteśmy bezpłciowe leszcze, ale ten to dopiero jest samiec-dominant – i on nas obroni przed każdym.
To jest niestety myślenie głupie i krótkowzroczne, bo taki leszcz nie wie czy ten jego idol rzeczywiście jest taki mocny – czy też świeci światłem odbitym od innych cochones  - a bez nich – też traci swój status.
Nasze rodzime pluszowe tygrysy – tak rozpaczliwie podczepiając się pod kogoś silniejszego - nie biorą pod uwagę jeszcze jednego – silni dominujący osobnicy rywalizują z podobnymi sobie – ale i między podobnymi sobie czują się najlepiej. Chudymi nadskakującymi słabeuszami pogardzają, a ta pogarda jest tym większa im bardziej słabeusze nadskakują i usiłują wkupić się w łaski. Nasi – za przeproszeniem - przywódcy są właśnie obecnie w takiej pozycji.

Jest jeszcze jedna forma cochones – to cochones pozorowane. Takie zjawisko – i to ono sprowokowało mnie do tych przydługich dywagacji – mogliśmy ostatni zaobserwować w sekwencji zdarzeń zapoczątkowanej decyzją pana Dudy – cośmy go sobie w chwili zaślepienia, itd…… - o rezygnacji z wyjazdu do Jerozolimy. Zostawiając już zasłużone złośliwości – decyzja słuszna, zrozumiała i wreszcie dająca choćby jakiś pozór istnienia poczucia honoru, godności i osoby i urzędu.

Ale taka jest uroda pozornych i pozorowanych cochones, że jeżeli nawet zdarzy się jakiś słuszny odruch niezależności, to zaraz odzywa się służalcza natura i niweczy cały – i tak mizerny, ale zawsze – efekt.

W sytuacji imprezy przygotowanej wspólnie przez Putina, Netanjahu i Mosze Kantora, znanego miłośnika Polaków ze szczególnym wskazaniem na Tarnowskie Azoty – czyli kompletnego grona zajadłych nieprzyjaciół Polski i Polaków, na imprezie, której jednym z głównych celów będzie, jak się nie trudno domyślić, atakowanie Polski pod byle wymyślonymi pretekstami -
- nie powinno być żadnej polskiej obecności – ani prezydenckiej, ani dyplomatycznej – ponieważ jeżeli będą nawet niscy rangą dyplomaci, to będą zmuszeni do milczącego wysłuchiwania pod swoim i swojego kraju adresem – bredni i obelg i Putina i Netanjahu i pewnie innych, chcących zapunktować w tym nieszczególnym towarzystwie – co będzie kolejnym afrontem dla Polski – przez samą obecność.

Więc żadna polska delegacji w obecnej sytuacji w żadnym razie nie powinna tam jechać – a jeżeli mimo to jedzie, to znaczy, że – jak w tytule: cochones po warszawsko-pisowsku, podaje się wyłącznie – na miętko.


Dziękuję za uwagę

jako zodiakalny Bliźniak posiadam dwie, albo więcej twarzy, czy może osobowości. Na potrzeby tego miejsca jestem zwolennikiem poszanowania prawdy w życiu publicznym, zachowania podmiotowości tak państwa, jak i jego obywateli każdego z osobna

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka