Andrzej Tokarski Andrzej Tokarski
2461
BLOG

Totalna Nawałka - artyści i - brygada budowlana z Polski

Andrzej Tokarski Andrzej Tokarski Piłka nożna Obserwuj temat Obserwuj notkę 91

Mundial, Mundial - i po balu

 

 

 

        Piłka nożna niekiedy bywa sztuką. Jednak - podobnie jak w malarstwie do powstania dzieła nie wystarczy kilka pędzli, płótno, blejtram, a nawet pejzaż i... malarz. - potrzebna jest jeszcze ta część duchowa, nieuchwytna, wizja artysty, poczucie stworzenia czegoś niepowtarzalnego, zatrzymania nieuchwytnej chwili - tak i w piłce nożnej nie wystarczy piłka buty, portki, dwie bramki i grupa chłopa

Z tego najpewniej powstanie kopanina.

 

 

By piłka stała się sztuką, potrzebne są jeszcze inne cechy: duch rywalizacji fair, potrzeba poszukiwania doskonałości, poszukiwania i przekraczania własnych ograniczeń, wola walki, ambicja nie motywowana materialnie, skłonność do improwizacji, popisu, wirtuozerii, zabawy, radość z gry, inteligencja, wyobraźnia.

 

W Rosji mieliśmy 35 drużyn wypełniających te warunki: grających pięknie, z rozmachem, fantazją, zaangażowaniem jakby od wyniku zależało ich życie, cieszących się grą, graczy popisujących się znakomitym wyszkoleniem technicznym, wirtuozerią niezależnie od pozycji na których przyszło im występować. 35 drużyn dających fantastyczne widowisko...

 

i - brygada ospałych budowlańców z Polski. Wolnych, pozbawionych polotu, nie zainteresowanych grą, nie potrafiących grać indywidualnie, nie potrafiących grać drużynowo, nie potrafiących rozgrywać stałych fragmentów, nie potrafiących trafić w bramkę z dystansu. Właściwie nie wiadomo, co potrafiących – oprócz gry... w reklamach.

 

Grupa snujących się po boisku typów, którym wyraźnie przeszkadzały własne stopy (przyjrzyjcie się stopom prawdziwych piłkarzy w czasie gry i zaraz potem tych naszych kopaczy – zobaczycie, że wygląda to tak, jakby nasi mieli płetwy na stopach). Do całości obrazu brakowało jeszcze papierosów w kącikach ust, łap w kieszeniach i browarów obok bramki Kadra, Najlepsi z Najlepszych...

 

Grali jak budowlańcy kopiący puszkę po piwie – bo jakiś frajer zapłacił im z góry i uważał, że skoro im zapłacił, to już nie musi ich pilnować – bo ich imperatyw wewnętrzny, poczucie uczciwości... nie śmiejcie się...

 

 

Grałem kiedyś w piłkę nożną, po amatorsku – ale nałogowo, wręcz onanistycznie. Od 7 klasy szkoły podstawowej. W SP 64 przy Wojszyckiej we Wrocławiu graliśmy na każdej przerwie, przed lekcjami (jeśli zdarzyło się przyjść wcześniej), po lekcjach. Urywaliśmy się na wagary – by grać w piłkę. Bez względu na porę roku. Nawet jakiś chwilowy brak piłki nie był przeszkodą – zawsze znalazło się coś czym można było grać

Orlików nie było, ale było boisko szkolne, drugie zaraz kawałek za szkołą w Parku Południowym, tam, gdzie teraz są korty tenisowe, była dzika część parku, czyli morze trawy. Kolejne boisko był za górką zwaną Smrodówą. Boisko było naprzeciwko Polskiego Radia przy ówczesnej Alei Armii Czerwonej. Następne za cmentarzem przy Krzyckiej. Kolejne 200m dalej przy szkole podst. nr 30, tuż obok kaplicy do której chodziliśmy na religię. Jak nie było pod ręką boiska, grało się (ruch był mały) na ulicy – na przykład na Alianckiej pod domem Wojtka Parzocha.

Zrywaliśmy się z lekcji by grać, zrywaliśmy się z religii, ryzykując wieczne potępienie – by grać w piłkę. Równolegle do Krzyckiej była ulica Przyjaźni Polsko Radzieckiej (takie były czasy) a za nią koszary i poligony wojskowe – na tych poligonach też można było grać – wojsko nie przeganiało. Nie było bramek, to wystarczyły cegły, albo teczki, cokolwiek.

 

Każdy jak umiał starał się być lepszy od kolegów, błysnąć dryblingiem, rajdem, świetnym strzałem, nową sztuczką. Być sprytniejszy, szybszy, inteligentniejszy w grze, zrobić coś niezwykłego, błysnąć wyobraźnią. Też tak grałem, byłem szybki, kiwałem kolegów jak chciałem, po czterech pięciu, obojętne. Strzelałem bramki z rzutów rożnych z obu stron i obu nóg. Cieszyłem się, bawiłem się grą. Ale takich ja ja było wielu. Z wyobraźnią , techniką, wrodzoną łatwością gry Nie w tym rzecz, że chcę się pochwalić – chodzi o coś innego – to tylko przykład.

 

Tak grających chłopaków widziałem później w życiu wielu na różnych boiskach Grali pięknie, z wyobraźnią, fantazją, lekkością w ruchach. Mieli jedną cechę wspólną, prawie bez wyjątku: byli średniego wzrostu, lekkiej budowy ciała.

 

I z tych pokoleń młodych chłopaków cieszących się grą w piłkę wybiera się - od lat – najlepszych. Tzn taka jest teoria, bo każdy kto polską piłkę obserwuje, zauważy, że za pieniądze grają głównie jacyś wyrobnicy, jacyś fizole pozbawieni iskry Bożej. Boiskowe chamy w rodzaju obecnego komentatora piłkarskiego Tomasza Hajty – faceta którego kiedyś niemal każde wejście w przeciwnika na boisku kończyło się faulem – a który teraz swoje mądrości duka z telewizora.

 

Odkąd minęły czasy Włodzimierza Lubańskiego, Roberta Gadochy i tego pokolenia, mamy tylko nieliczne rodzynki jak Tomasz Frankowski (nie pojechał na mistrzostwa). Reszta - no to widzieliśmy w Rosji. Albo na meczu towarzyskim Barcelony z jakąś polską drużyną – polskie tępaki skupiały się tylko na tym by jak najdotkliwiej sfaulować Neymara. Uczniowie Hajty...

 

Nie jest wyjątkiem Robert Lewandowski, kreowany w Polsce niemal na boga. To jego wypowiedź sprowokowała mnie do napisania tego tekstu. Powiedział bodaj po meczu z Senegalem, że JEGO NIE UCZONO BUDOWAĆ POZYCJĘ, GRAĆ BEZ PIŁKI, ROZPOCZYNAĆ AKCJĘ Z WYCOFANIA. Nie uczono – to nie umie. Ludzie, trzymajcie mnie...

 

Messiego nauczył się tego wszystkiego, bo chodził do szkoły gdzie uczą Messich? Ronaldo nauczył się tego co umie, bo zaprowadzono go do szkoły gdzie uczą Ronaldów? Dziesiątki innych piłkarzy grających z wyobraźnią, zmieniających pozycję, uwalniających się dryblingiem zdobywających przewagę balansem ciała, na Mundialu – uczono tego w szkołach? Czy sami się nauczyli?

Kto tu zwariował?

 

Zanim zacząłem grać tak jak wyżej opisałem, byłem kompletną nogą, nie umiałem grać, koledzy darli ze mnie łacha. Bolało, więc ćwiczyłem zawzięcie w samotności (nie, nikt mnie nie zaprowadził do szkoły Messich). Obijałem piłkę o ścianę, próbowałem żonglerki, ustawiałem kręgle i ćwiczyłem drybling. Ustawiłem w pokoju krzesło, pluszowego dużego misia awansowałem na bramkarza (był świetny, bo odsłaniał tylko okienka i przestrzeń tuż nad nogami – bronił w pozycji siedzącej) – i pod nieobecność rodziców strzelałem mu na bramkę, a musiałem się nauczyć precyzji, bo miś – w odróżnieniu od Szczęsnego -prawie wszystko bronił.

 

Ćwiczyłem – aż się nauczyłem. Bo miałem – w odróżnieniu o Roberta Lewandowskiego taki imperatyw wewnętrzny – że muszę się nauczyć i tego – i tego – i tego – i tego. Potem jeszcze musiałem wyjść pierwszy raz z kolegami na boisko i – odważyć się – pokazać, że już nie jestem ofermą. Się udało, potem już było pięknie. Od siódmej klasy.

 

 

Robert Lewandowski to dobry strzelec, ale marny nieciekawy piłkarz. Pozbawiony tego co jest esencją futbolu: wyobraźni, finezji, dryblingu, balansu ciała przy nisko położonym środku ciężkości. To bardzo dokładnie widać w jego meczach: jeżeli nie dostanie piłki „na nos” - nic nie zrobi, niczego nie wykreuje.

I nie ma w sobie – skoro wypowiada takie kwestie jak wyżej - potrzeby poszukiwania doskonałości, poszerzenia swoich umiejętności. A przecież ma obok siebie w Bayernie dwu wybitnych artystów, choć już wiekowych: Robena i Riberiego. W odróżnieniu od graczy polskiej ligi ma się od kogo nauczyć. Ale co z tego, skoro nie czuje takiej potrzeby. Dlatego porównywanie się do Messiego, Ronaldo czy setki innych świetnych graczy jest w jego wypadku, dość żenujące. Przypomina polskie zadęcie przed Mundialem w konfrontacji do późniejszego wyniku.

 

Reszta naszych pożal się Boże, reprezentantów, poza Kubą Błaszczykowskim i Łukaszem Fabiańskim, pochodzi jak to się mówi spod tej samej sztancy – mogli być budowlańcami, ale uznali że skoro w piłce lepiej płacą i mniej wymagają – to bedom piłkarzami... Popatrzcie na robinsonady tego Wojciecha Nieszczęsnego – jak się rzuca... wyginając przy tym ręce za siebie... to jak ta piłka ma nie wpaść do bramki... a jednak ktoś go na tej bramce postawił. Pluszowy miś byłby lepszy.

 

Tu dochodzimy do sedna problemu: jak to jest, że w kraju 38milionów ludzi, znanych z indywidualizmu, fantazji, niepokorności, zdolności do improwizacji – nie można znaleźć kilkudziesięciu zdolnych błyskotliwych piłkarzy – albo nie można wyszukać i wykształcić kilkudziesięciu czy choćby kilkunastu światowej klasy tenisistów i tenisistek (by wrócić na chwilę do poprzedniego felietonu) – jak to jest możliwe?

 

A może to nie piłkarze winni? Nie tenisiści?

 

Tylko ci, co szukają, ci, co mają wpływ na selekcję – dokonują wyborów na własną modłę, na własną miarę. Jeżeli się przyjrzymy różnym trenerom, selekcjonerom, którzy sami niczego szczególnego nie osiągnęli, wielkich czy choćby średnich sukcesów nie mają. Gdy ich do tego posłuchamy, jak mówią, co mówią, jak formułują myśli i zdania – nie raz i nie dwa odniesiemy wrażenie, ze to w sumie – takie smętne nieloty. Tacy, co to można ich zostawić w pokoju z otwartym oknem bez obaw – że polecą. Co najwyżej wypadną po pijaku. Jechałem kiedyś InterCity do Warszawy na jakieś spotkanie biznesowe – po wagonie przewalał się selekcjoner naszej reprezentacji – pijany w trupa – więc wiem, co mówię, opieram na faktach.

 

Widziałem/słyszałem kiedyś w Gnieźnie pewnego trenera tenisowego przy pracy – a miał opinię dobrego – trenował młodego chłopaka bezustannie na niego wrzeszcząc – a wrzask składał się głównie z kurw i jebanych chujów. Chłopak był przerażony – a trener darł mordę. Nikt nie reagował. Pomyślałem sobie wtedy, że gdyby to były moje korty, w tej sekundzie straciłby robotę – wywlókłbym go za kołnierz za bramę. Czy ktoś sobie wyobraża, że taki trener jest w stanie wychować wybitnego gracza? Nie, taki młody człowiek, o ile nie dostanie innego trenera porzuci sport, nie pozwoli sobą pomiatać. Zostanie taki, którego tępak zaakceptuje – taki sam tępak.

 

I tak samo w piłce – średnio rozgarnięci piłkarze robią papiery trenerskie, zostają trenerami, w oparciu o swój poziom mentalny i sportowy dobierają sobie młodzież. Jeżeli są wysocy i silni, to nie są w stanie zrozumieć, że do piłki niekoniecznie potrzeba wzrostu i siły, a większą wartość ma zwinność, lekkość i cechy umysłu. Więc biorą wysokich osiłków.

 

W Polsce Messi czy Iniesta nie zostaliby piłkarzami. Diego Schwartzman czy choćby niedawno przypomniany Aleksandr Dołgopołow - nie zostaliby tenisistami.

 

Nikt by się nie próbował poznać na ich talencie, zainwestować w nich. Bo za mali, za słabi – ale przede wszystkim zbyt nieszablonowi,zbyt inteligentni, trudni do okiełznania.

 

Średnio rozgarnięty trener nie będzie się użerał z takim niepokornym młokosem, co to ma swoje zdanie, wszystko wie lepiej, grupę buntuje i trenera ośmieszy, wykazując jego ograniczenia.

 

Takiego zawodnika zatrzyma i wychowa życiowo i sportowo tylko taki trener, który potrafi być dla niego partnerem, mentorem, kumplem i nauczycielem. Potrafi przekazać wiedzę, utrzymać dyscyplinę – ale uszanować godność młodego człowieka.

 

Podsumowując już bo nie chcę przynudzać ponad przyzwoitość – nie do końca nasi budowlańcy są winni mundialowego blamażu. Oni są ofiarami wielu lat niewłaściwego, nieprofesjonalnego systemu selekcji i szkolenia młodzieży – systemu, który gubi najcenniejsze klejnoty – zaś promuje tych, którzy powielają szkodliwy schemat – jako gracze, a później, po zakończeniu „karier” i zrobieniu papierów trenerskich – jako szkoleniowcy.

 

Następuje swego rodzaju chów wsobny, autoreprodukcja patologii – zupełnie jak w innej polskiej patologii – wymiarze sprawiedliwości – ten sam mechanizm, te same skutki. Miernota i służalczość rodzi i rozmnaża miernotę i służalczość.

 

 

 

 

Dziękuję za uwagę

jako zodiakalny Bliźniak posiadam dwie, albo więcej twarzy, czy może osobowości. Na potrzeby tego miejsca jestem zwolennikiem poszanowania prawdy w życiu publicznym, zachowania podmiotowości tak państwa, jak i jego obywateli każdego z osobna

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport