Wprowadzenie stanu wojennego jest jednym z najlepiej zbadanych epizodów najnowszej historii. Znamy nawet stenogramy z posiedzeń Biura Politycznego w Moskwie, które cudem zdobył Władimir Bukowski w czasie jelcynowskiej odwilży. Jak zatem wytłumaczyć, że Jaruzelski nie został jeszcze nie tylko skazany prawomocnym wyrokiem sądu, nie tylko nie jest dla większości Polaków całkowicie skompromitowanym, jak targowiczanie, zdrajcą, ale został nawet zaproszony przez obecnego prezydenta do Rady Bezpieczeństwa Narodowego? Tę sytuację tłumaczy chyba tylko jedno: głęboka choroba, jaka toczy III RP.
Wiadomo już przecież, że komuniści zaczęli wrogie działania przeciwko „Solidarności” natychmiast po jej powstaniu. A czołową rolę odgrywał w nich od początku Wojciech Jaruzelski. Już w listopadzie 1980 podczas obrad władz partii mówi się o konieczności wprowadzenia stanu wojennego. Proponujących to twardogłowych studzi… Jaruzelski. Ale bynajmniej nie dlatego, że nie chce zniszczyć niezależnego związku. Jest po prostu od nich sprytniejszy. Poucza niecierpliwych towarzyszy, że atak „społeczeństwo musi odebrać jako konieczność”. Rozumie lepiej od innych, jak silna jest wola obrony „Solidarności” po 35 latach komunistycznej niewoli. Trafnie doradza, że ludzi trzeba tak zmeczyć, aby przyjęli atak z ulgą.
Nadał w ten sposób kierunek działaniom władz, które będą przez kilkanaście miesięcy wprowadzać w życie. Ich taktyka opierała się na ciągłym organizowaniu lokalnych prowokacji i konfliktów. Nękano nimi „S”, wywoływano strajki, dążono właśnie do zmęczenia ludzi. Tę strategię tzw. ”odcinkowych konfrontacji” sformułował sztab, przygotowujący stan wojenny, na wiele miesięcy przed jego wprowadzeniem.
Konflikty rzadko kończyły się sukcesem związku. Najczęściej strajki przynosiły chwilowe ustępstwo władz, które wkrótce było jednak wycofywane. I tak bez końca. Świetnie pokazuje tę taktykę film „Towarzysz generał idzie na wojnę”.
Powodowało to poczucie bezsilności i odbierało „Solidarności” poparcie. Zwłaszcza, że towarzyszył temu zalew propagandowej agresji w całkowicie kontrolowanej telewizji i prasie. Rządząca partia miała przecież wówczas nie tylko nieformalny, jak teraz, monopol informacyjny. Latwo było zatem sączyć proste przesłanie: wszystkiemu winni są nieodpowiedzialni związkowcy, gdy w rzeczywistości były to reakcje na prowokacje władz.
Innym stałym elementem tej strategii było straszenie „zaniepokojeniem sojuszników”, jak w zawoalowany sposób określano groźbę interwencji wojskowej. Była to skuteczna metoda nacisku, bo oczywiście nikt nie chciał ryzykować przelewu krwi. W rzeczywistości jednak władze wiedziały, że Moskwa jest przeciwna interwencji i używały tej groźby wyłącznie w charakterze presji psychologicznej.
Sowieci nie chcieli wysyłać wojska do Polski i to z kilku powodów. Po pierwsze znali swoją sytuację gospodarczą i obawiali się sankcji ekonomicznych. USA zakazały już eksportu zboża i technologii kilka miesięcy wcześniej - po inwazji na Afganistan, co sowiecka gospodarka zaczynała boleśnie odczuwać. Po drugie toczyły się już walki w Afganistanie i choć trudno było wtedy przewidywać jak kosztowna i długotrwała okaże się ta wojna, to jednak Breżniew wykluczał zaangażowanie na dwóch frontach.
Jedynym momentem, kiedy być może dopuścił taką ewentualność - pod wpływem presji Honeckera, był grudzień 1980. Doszło wówczas do zgrupowania wojsk sowieckich i NRDowskich przy granicach Polski. Jednak ostry list prezydenta Cartera zapobiegł interwencji. Zresztą nawet wtedy Breżniew wyraźnie powiedział Kani: „Bez Ciebie nie wejdziemy.”
Jednak sama groźba inwazji niezwykle skutecznie pomagała warszawskim władzom. Społeczeństwo nie wiedziało przecież, że zagrożenie jest fikcyjne. Zatem Sowieci, zachęcani przez Kanię i Jaruzelskiego, kontynuowali tę grę, strasząc od czasu do czasu zgrupowaniami czy ruchami wojsk.
„Sowiecki generał w polskim mundurze”
okazał się wyjątkowo skuteczny. Jego niewątpliwe zdolności polityczne Moskwa zresztą z początku nie w pełni doceniała. Zaczął od oceny sytuacji i postanowił w walce ze społeczeństwem oprzeć się nie na partii, lecz na wojsku, a dokładnie na korpusie oficerskim. Wbrew powszechnie krążącym mitom o „patriotyzmie” wojskowych, w które chcieli wierzyć ludzie, Jaruzelski znał bowiem prawdziwy stan morale i poglądów kadry. Wiedział, że jest to grupa wyjątkowo zindoktrynowana, upartyjniona, przesiąknięta propagandą, z rzeczywistym patriotyzmem nie mająca nic wspólnego, a przy tym tak konformistyczna, że gwarantowało to jej całkowite posłuszeństwo.
Rozpoczęto wprowadzanie wojskowych do aparatu państwowego. Społeczeństwo łudzono nadzieją, że przyniesie to „ład i porządek”, gdy jednocześnie władza systematycznie kreowała anarchię.
Już w lutym powstały podstawowe założenia ataku na „Solidarność”. Zdecydowano np., że najlepiej będzie stan wojenny wprowadzić w weekend, gdy załogi są rozproszone. Naturalnie zima wydawała się lepsza od lata, kiedy łatwiej zorganizować opór. Pierwszą listę osób przeznaczonych do internowania sporządzono zresztą już na jesieni 1980, co najlepiej dowodzi faktycznych intencji władz.
Przełom
Momentem przełomowym okazał się konflikt bydgoski w marcu 1981. Władze zaprosiły działaczy „S” na obrady, a następnie na salę wkroczyła milicja i brutalnie pobito ich na oczach kamer. Słowem klasyczna prowokacja.
Moskwa naciskała wtedy na szybkie wprowadzenie stanu wojennego, stale podkreślając, że interwencja jest wykluczona i rozbicie „S” to sprawa „samych Polaków”. Jaruzelski oceniał sytuację trafniej od nich. Uznał, że jeszcze nie nadszedł czas i przeciwnik jest wciąż zbyt silny. Wiedzial, ze jego strategia niszczenia poparcia dla „S” przez kreowanie ciągłych konfliktow, straszenie i propagandę jest skuteczna, ale wymaga nieco więcej czasu. Więc zwlekal.
Kryzys bydgoski, który Wałęsa zakończył wbrew woli większości podważył jedność i morale związku. Zlekceważenie przez niego gotowości ludzi do konfrontacji doprowadzilo do rosnącej utraty zaufania. Pojawily się podzialy. SB potrafiła to wykorzystać. Następuje nasycanie struktur związku tajnymi współpracownikami.
Moskwa nie była świadoma tej sytuacji i miękła coraz bardziej: zaczęła dopuszczać nawet możliwość odejścia Polski od komunizmu. Władze nie wykorzystały jednak tej szansy. Okragly stół mógł stanac już w sierpniu 1981!
Jednak Jaruzelski jako wierzący komunista nie dopuszczał tej możliwości.
Sledził natomiast uważnie badania socjologiczne. Na jesieni wyraźnie widać było załamanie nastrojów. Ludzie byli zmęczeni, „S” słabła. Prowadzona od roku operacja przynosiła rezultaty.
W dodatku wewnątrz związku czaiła się zdrada. Ukazuje ją sensacyjny dokument z akt STASI. To relacja z rozmowy bliskiego współpracownika Jaruzelskiego, Cioska z najważniejszym doradcą Wałęsy, Geremkiem, tuż przed 13 grudnia. Zawiera właściwie gotowy scenariusz stanu wojennego.
13 grudnia 1981 wszystko było gotowe. „S” rozbita od wewnątrz, ludzie zmęczeni i zastraszeni. Wojsko, milicja i SB okazały się w pełni posłuszne. Dla Polski oznaczało to klęskę: stracone lata 80te, milion emigrantów, złamane życie całego pokolenia. Komunizmowi przedłużyło jednak agonię, a Jaruzelskiemu i jego klice pozwoliło utrzymać się przy władzy, a potem przeprowadzić jej w pełni kontrolowany transfer.
Kremlowi udało się rozwiązać polski kryzys bez użycia własnych wojsk.
Artur Dmochowski
JESTEŚMY LUDŹMI IV RP
Budowniczowie III RP
HOŁD RUSKI
9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło.
Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны.
Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил
Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka