Szkoda, że tak łatwo zapomina się w Polsce o tym, jaką wagę Rosjanie przykładali i nadal przykładają do symboliki. Z jaką siłą pielęgnuje się we współczesnej Rosji wszelkie formy upamiętniania mocarstwowej potęgi państwa – zarówno carów przeszłych, jak i bolszewickich, a w końcu współczesnych. W tym świetle praski pomnik nie jest jedynie „obiektem muzealnym” czy architektoniczną zabawką, umilającą oko w czasie spaceru do galerii handlowej. To ciągle żywy kamień.
Trawertyn, inaczej zwany alabastrem egipskim, to odmiana martwicy wapiennej, mieszanina kalcytu i aragonitu. Ręka ludzka zaczęła go przetwarzać już w starożytności. Egipcjanie robili z niego wazy i posągi, Rzymianie takie cuda architektury jak Koloseum, a dużo później Francuzi wykorzystali tę piękną skałę do budowy bazyliki Sacré-Coeur; przy czym ten kamień w amfiteatrze Flawiuszów był świadkiem walk gladiatorów i męczeństwa chrześcijan, a na paryskim wzgórzu Montmartre stał się symbolem nowego ładu moralnego po doświadczeniach Komuny Paryskiej i znakiem wdzięczności za ocalenie stolicy w wojnie francusko-pruskiej.
„Czterej śpiący” zamiast ks. Skorupki
W Polsce, w okresie międzywojennym, przygotowano sporą bryłę trawertynu na monument upamiętniający postać legendę wojny z bolszewikami, księdza Ignacego Skorupkę. Pomnik jednak nie powstał. Wybuchła wojna. Kamień leżał przez kolejne lata i czekał. Przetrwał czas, gdy na lewym brzegu płonęła powstańcza Warszawa, a na prawym stało rosyjskie wojsko, czekając aż Niemcy „dorżną watahę”. Wtedy zupełnie nieoczekiwanie zmienił przeznaczenie. W 1945 r. został wykorzystany do budowy pomnika Braterstwa Broni. Ustawiono go na Pradze, koło cerkwi pod wezwaniem św. Marii Magdaleny, w niewielkiej odległości od budynków, w których mieściły się katownie NKWD i UB. Był to pierwszy pomnik w powojennej Warszawie. Na czerwonym trawertynie umieszczono napis w języku polskim i rosyjskim: „Chwała bohaterom Armii Radzieckiej, towarzyszom broni, którzy oddali swe życie za wolność i niepodległość narodu polskiego – pomnik ten wznieśli mieszkańcy Warszawy 1945”.
Kamień był ciągle ten sam, ale dotknięcie historycznej, diabelskiej różdżki nadało mu inny symbol i wymiar, kazało zapomnieć o księdzu Skorupce. Bolszewicy, którzy posłali kulę bohaterskiemu kapelanowi pułku piechoty im. Weteranów Powstania Styczniowego, po tym celnym strzale odczekali 25 lat i sami wpełzli na czerwoną skałę. Zastygli, żeby pysznić się zwycięstwem nad połową świata, a nowych poddanych przekonać, że przybyli jako heroldowie swobody. Tak doczekali czasów odzyskania wolności przez podbity naród… Może wtedy zatrzęśli się trochę o swój los? Wtedy, gdy z cokołu spadał Dzierżyński? Jednak przetrwali. Tak jak i inni „oswobodziciele” z pomników. „Czterej śpiący, trzej walczący”, jak ironicznie ochrzcili ich warszawiacy, zaczęli odgrywać rolę „nieszkodliwych pamiątek z przeszłości”.
Kiedy na czas budowy metra pomnik usunięto, zrobiło się o nim głośno. Decyzją władz Warszawy, po kosztownej konserwacji, ma wrócić na plac Wileński. Protesty licznych środowisk patriotycznych i mieszkańców stolicy nie mają dla urzędników znaczenia. W czasie obrad Rady Miasta kazano czekać wiekowym powstańcom warszawskim przez wiele godzin, by w końcu poinformować ich, po głosowaniu radnych PO i SLD, że nie zostaną nawet w tej sprawie wysłuchani. W trakcie konferencji komitetu protestacyjnego prof. Jan Żaryn powiedział: „Pomnik, który został tu ustawiony jesienią 1945 r., miał przypieczętować sowieckie władztwo. Byłaby to straszliwa pomyłka dziejowa, gdybyśmy dziś, w wolnej Polsce, znów tę pieczęć przystawili”. Wszystko wskazuje jednak na to, że te słowa odbiją się o czerwoną, trawertynową skałę. Sowieci znowu „zasną” na Pradze.
Potęga cara, czyli miedziany jeździec
Szkoda, że tak łatwo zapomina się w Polsce o tym, jaką wagę Rosjanie przykładali i nadal przykładają do symboliki. Z jaką siłą pielęgnuje się we współczesnej Rosji wszelkie formy upamiętniania mocarstwowej potęgi państwa – zarówno carów przeszłych, jak i bolszewickich, a w końcu współczesnych. W tym świetle praski pomnik nie jest jedynie „obiektem muzealnym” czy architektoniczną zabawką, umilającą oko w czasie spaceru do galerii handlowej. To ciągle żywy kamień. Kamień, który przemawia. Gdyż nadal w Rosji, w Dniu Zwycięstwa, nad głowami świętujących zakończenie Wielikiej Otieciestwiennej Wajny (Wielkiej Wojny Ojczyźnianej) łopoczą flagi z sierpem i młotem. Jeśli więc tam Związek Radziecki bezustannie żyje w wymiarze symbolicznym, w wymiarze odwołań współczesnej rosyjskiej wyobraźni historyczno-politycznej, w wymiarze prowadzenia mocarstwowej polityki zagranicznej, to i sowieckie pomniki w Polsce nabierają innego znaczenia. Nie są skansenem. Odwołują się do naszej obecnej kondycji moralnej i do naszej siły lub słabości w stosunku do Rosji. Nadal w nieruchomym kamieniu pulsuje życie. Jak w ożywionym przez Puszkina najsłynniejszym petersburskim pomniku, „Jeźdźcu miedzianym”, ciągle aktualnym symbolu rosyjskiej władzy. Na jego przykładzie można prześledzić rolę, jaką spełnia kawałek skały, kiedy trafi w odpowiednie ręce.
Utwór poświęcony pomnikowi Piotra Wielkiego Aleksander Puszkin zatytułował „Miednij Wsadnik”. W polskiej tradycji literackiej zaczął funkcjonować jako „Jeździec Miedziany” dzięki Julianowi Tuwimowi, który za Mickiewiczem przetłumaczył rosyjskie „miednij” na „miedziany” zamiast na „miodowy”. W każdym razie pomnik cara jest wykonany z brązu i stoi na potężnym, ociosanym na kształt fali głazie. Puszkin w swoim poemacie, w surrealistycznej wizji ożywia postać jeźdźca. Bohater wiersza, Eugeniusz, najpierw rzuca w twarz cara obelgę, a potem biegnie jak szalony. Słyszy za sobą tętent kopyt. „I w bladym blasku ukąpany, wysoko wyciągając dłoń, ON, Jeździec goni go miedziany”.
Mickiewicz na te słowa Puszkina odpowiedział w „Dziadach”:
„Pierwszemu z carów, co te zrobił cuda / Druga carowa pomniki stawiała. / Już car, odlany w kształcie wielkoluda / Siadł na bronzowym grzbiecie bucefała / I miejsca czekał, gdzieby wjechał konno; / Lecz Piotr na własnej ziemi stać nie może. / W ojczyźnie jemu nie dosyć przestronno”.
Postawiony przez carycę Katarzynę II pomnik sprowokował obu poetów do chwycenia za pióro. Bo jego siła symboliczna była i jest olbrzymia.
Już sam Petersburg – miasto zbudowane w wyniku kaprysu Piotra Wielkiego – miał być świadectwem potęgi rosyjskiej władzy, która potrafi ujarzmić nawet przyrodę. Cesarzowi tłumaczono, że wśród bagien ciężko jest stawiać kamienne budynki, gdyż w okolicy nie ma kamienia. Jednak władca postawił na swoim. W imperium wstrzymano wszelkie budowy, aby cały materiał trafiał nad Newę. Jeśli ktoś chciał wjechać do miasta, musiał poza okazaniem dokumentów i przepustek zostawić jako opłatę odpowiednią ilość kamieni. W czasie wznoszenia nowej stolicy zginęło około 100 tys. niewolników – robotników zmuszonych do pracy w strasznych warunkach.
Pokłon Katarzyny II
Ogromną skałę na postument znaleziono na bagnach daleko za Petersburgiem. Technikę transportu „Skały Gromu” opracował Marinos Carburis, grecki podpułkownik w rosyjskiej armii. Wycięto drogę w lasach, a głaz o wadze 1600 ton ciągnięto na linach, podkładając pod niego metalowe sanie i kule wytoczone z brązu.
Pomnik, na polecenie Katarzyny, wykonał francuski rzeźbiarz Étienne Falconet, który dla jak najlepszego zaprojektowania sylwetki spinającego się konia zajeździł kilka wierzchowców z carskich stajni. Uzyskał efekt piorunujący. Piotr Wielki patrzy w dal, władczym gestem unosząc prawą rękę w stronę Newy. Koń przysiada na tylnych nogach, cały kipi gorącem, zdaje się wyrywać do biegu. Jednak cesarz jest spokojny. Trzyma wodze pewną dłonią. Panuje nad żywiołem. Rumak tylnymi kopytami zgniata wijącego się na ziemi węża.
Falconet nie był na uroczystości odsłonięcia pomnika. Skonfliktowany z władczynią uciekł z kraju. Być może uratował w ten sposób głowę…
Gdy wiosennym popołudniem idzie się nabrzeżem w stronę olbrzyma z brązu, a słońce kładzie na nim miodowe poblaski, wydaje się, że Miedziany Jeździec, jak w poemacie Puszkina, zerwie się zaraz do szaleńczego galopu. Gdy jest się bliżej, można odczytać napis po rosyjsku i po łacinie: „Piotrowi Pierwszemu Katarzyna Druga”. Jakby caryca chciała powiedzieć, że rosyjski sposób sprawowania władzy to spadek, który przejmuje się po poprzednikach i przekazuje następcom. Że system, duch, styl myślenia, wizja silnych rządów nad społeczeństwem niewolników był, jest i będzie ten sam.
Najciekawsze jest to, co widać, gdy obejdzie się pomnik dookoła i stanie w miejscu zdawałoby się najmniej ważnym. Czyli… od tyłu. Wtedy właśnie ukazuje się specyficzna perspektywa.
Oto długie cielsko węża zgniatanego kopytami wyrasta spod idącego nisko w dół końskiego ogona. Car zdaje się zrastać z koniem, a spomiędzy tylnich nóg tej potwornej hybrydy, jak spomiędzy diabelskich kopyt, wypływa wijący się gadzi chwost…
Łzy Achmatowej
Wiele lat później, na drugim brzegu rzeki, pod murami więzienia „Kriesty”, stała Anna Achmatowa. Nosiła codziennie paczki dla uwięzionego syna. Przyjęcie pakunku przez nadzorców oznaczało, że jej dziecko ciągle żyje. Poetka tak pisze o tym we wstępie do utworu „Requiem”: „W straszliwych latach jeżowszczyzny spędziłam siedemnaście miesięcy w kolejkach przed więzieniami Leningradu. Pewnego razu ktoś mnie »rozpoznał«. Stojąca za mną kobieta o sinych wargach, która, rzecz jasna, nigdy nie słyszała mojego nazwiska, ocknęła się z właściwego nam wszystkim odrętwienia i szepnęła mi na ucho (tam wszyscy mówili szeptem):
– A czy TO może pani opisać?
Odpowiedziałam:
– Mogę”.
I na koniec tego rwącego serce poematu napisała o swoim… pomniku:
„A jeżeli w ojczyźnie,
życia mego pomni,
Rodacy zechcą postawić mi pomnik,
Daję zgodę, choć dać ją ciężko niesłychanie,
Lecz pod jednym warunkiem
– że pomnik nie stanie
Nad morzem (…),
Ale tu, gdzie zmarznięta,
jak one tak samo,
Przestałam trzysta godzin przed zamkniętą bramą;
Bym i w śmierci szczęśliwej,
która raj odsłania,
Nie zapomniała „czarnych
kruków” turkotania,
Pamiętała, jak drzwi trzaskały uprzykrzone,
I że wyła starucha jak zwierzę
zranione.
Niechby się z nieruchomych
powiek z brązu lały
Moje łzy, a to będzie spływał
śnieg stajały.
I niech gołąb więzienny
zagrucha w oddali,
I niech statki po newskiej
cicho płyną fali”.
(tłum. L. Lewin)
Po jednej więc stronie rzeki stoi pomnik z wielkiej skały. Carski. Po drugiej inny. Zostawiony przez poetkę. Niewidoczny. Chyba że pojedzie się pod „Kriesty”. Więzienie jest ciągle czynne. Dalej wznoszą się te same ceglane mury. Ta sama brama żelazna, z odpadającymi płatami szarej farby. Jest ten sam chodnik, gdzie czekały godzinami matki i żony. Podobno na betonowych płytach leżą jeszcze łzy Achmatowej. Ale takie pomniki widzą już tylko ci, którzy chcą je zobaczyć.
Urzędnicze serce z trawertynu
Również w Polsce imperium sowieckie zostawiło po sobie dwa rodzaje pomników. Setki tysięcy tych niewidocznych, ze słonych kropel, wedle projektu poetki z Leningradu. I wiele innych – z kamienia i brązu. Takich jak pomnik Braterstwa Broni.
Historia to złośliwa pani o specyficznym poczuciu humoru. Bo kamień, który był przeznaczony dla księdza walczącego z bolszewikami, został – paradoksalnie – postawiony w miejscu, z którego w 1920 r. wyruszały na front oddziały ochotników Legii Akademickiej i upamiętnił… czerwonoarmistów. Jednocześnie w tym miejscu od 14 września 1944 r. sprzymierzone kainowym „braterstwem broni” oddziały czekały, aż Niemcy dobiją powstańców warszawskich, a miasto zniszczą do szczętu. W miejscu, obok którego mordowano w katowniach polskich akowców i żołnierzy LWP, którzy chcieli iść na pomoc Powstaniu.
Żeby to wszystko dostrzec, trzeba jednak widzieć więcej. Nie mieć serca z trawertynu, gdy patrzy się na trawertynowy cokół. Umieć, dzięki odpowiednio uwrażliwionej wyobraźni, dostrzec dymy nad płonącą Warszawą. Usłyszeć szepty ludzi trzymanych tuż obok w piwnicach ubeckich więzień, na ulicy 11 Listopada czy na Cyryla i Metodego.
Tak jak to widziało dwóch harcerzy, którzy w rocznicę sowieckiej agresji, 17 września 2011 r., oblali go czerwoną farbą i napisali – według najlepszych wzorców małego sabotażu – „czerwona zaraza”.
Ciekawe, co teraz zechcą w nim zobaczyć urzędnicy z miejskiego ratusza? Jak rozumieją sens stania tego kolosa na brzegu polskiej stolicy? Dlaczego milion złotych z publicznych pieniędzy przekazują na jego renowację? Czemu nie szanują głosu Polaków w tej sprawie, a zamiast tego konsultują się z ambasadą Federacji Rosyjskiej? Czy kieruje nimi strach przed reakcją Wielkiej Rosji, gdybyśmy ośmielili się pomnika nie odstawić na miejsce?
Adam Mickiewicz, patrząc na „Miedzianego Jeźdźca”, napisał w „Dziadach”:
„Zgadniesz, że spadnie i pryśnie w kawały!
Od wieków stoi, skacze, lecz nie spada,
Jako lecąca z granitów kaskada,
Gdy ścięta mrozem, nad przepaścią zwiśnie;
Lecz, skoro słońce swobody zabłyśnie,
I wiatr zachodni ogrzeje te państwa,
I cóż się stanie z kaskadą tyraństwa?”.
Tomasz Łysiak
JESTEŚMY LUDŹMI IV RP
Budowniczowie III RP
HOŁD RUSKI
9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło.
Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны.
Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил
Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka