Gdybyśmy zamknęli oczy i zobaczyli siebie w przeddzień 10 kwietnia 2010 r., ujrzelibyśmy całkiem innych niż dzisiaj ludzi. Smoleńsk obudził nas z rozmemłania, bylejakości, braku ambicji. Dał nam siłę ducha, którą przekształcamy w siłę realną. Wykorzystując wszystkie okazje, ale nie przytupując ze zniecierpliwienia. Uparcie i cierpliwie. Bo to dążenie jest wartością.
Po Smoleńsku przyszedł czas odkopywania starych wierszy, wspomnień, książek. Niedawno odnalazłem w kupionym w antykwariacie tomiku „Sława i chwała” jeszcze jeden wiersz, który powinien być przypomniany właśnie teraz, w trzecią rocznicę smoleńskiej zbrodni.
To wiersz Artura Oppmana „Za jego trumną”, napisany po śmierci Bolesława Prusa w 1912 r. Pogrzeb pisarza był wielką narodową manifestacją na ulicach Warszawy. Poeta zwraca się do zmarłego:
Duchu żywiący! na twoim pogrzebie
Skroś dzwonów bicia hejnał grzmiał pancerny,
Naród czcił ciebie, a obaczył siebie,
Iż jest, jak niegdyś, potężny i wierny –
A ty tam w górze, za gwiazd nieboskłonem,
Mocnego życia będziesz mu patronem.
Naród, który od stulecia z okładem był w niewoli, mający za sobą stratę dziesiątków tysięcy najlepszych ludzi w czasie powstań, poddawany rusyfikacji, policzył się na pogrzebie pisarza. Zobaczył, że jego historia ma kontynuację. Zrozumiał, że chce „żyć mocno”, podjąć dzieło ojców.
10 kwietnia – wstrętna hybryda odsłania twarz
Nie zakwitnie w tym roku w czasie naszych obchodów trzeciej rocznicy Smoleńska – jak wtedy – forsycja. Wiosna postanowiła się spóźnić. Nasza walka o naprawdę wolną Polskę też jest spóźniona – jej budowa powinna rozpocząć się w roku 1989.
Tymczasem stała się ona udziałem setek tysięcy Polaków dopiero po 10 kwietnia. Smoleńsk wyznaczył dla nich cezurę, po której jakiekolwiek wspieranie postkomunistycznej hybrydy III RP stało się niemożliwe. Państwo, którego władze, elity intelektualne, media, prokuratorzy itp. zdradziły polskiego prezydenta, straciło moralne prawo do rządzenia kimkolwiek.
Przestaliśmy żywić złudzenia, że słowa wygłoszone przez Rosjanina, pisarza-noblistę Aleksandra Sołżenicyna, III RP dotyczą jakoś mniej. „Ustrój, jaki nami rządzi, to połączenie starej nomenklatury rekinów finansjery, fałszywych demokratów i KGB. Tego nie mogę nazwać demokracją – to wstrętna, nie mająca precedensu w historii hybryda… Jeśli ten sojusz zwycięży, będą nas eksploatować nie przez 70, ale przez 170 lat”.
To my, pospolite ruszenie
Jakie siły mogliśmy przeciwstawić potędze tamtych? Tylko francuskie „Levée en masse”, czyli polskie pospolite ruszenie. No więc zwołaliśmy je. Trochę w duchu hymnu Brygady Karpackiej, napisanego w czasie wojny przez Mariana Hemara, który opisywał tworzącą ją zbieraninę:
„Byłem w Polsce inżynierem,
Miałem w Wilnie domy dwa.
Byłem krawcem. A ja szoferem.
A ja byłem w B.G.K.
A ja malarz. A ja stolarz.
Miałem kino. A ja las.
A ja monter. A ja golarz.
Teraz my już wszyscy wraz”.
Po Smoleńsku niepodlegli Polacy poczuli się powołani do wojska, każdy na swój odcinek. Jeśli ktoś był dziennikarzem śledczym, uznał za swój obowiązek zbierać dowody. Jeśli naukowcem od lotnictwa – podjąć zarzucone śledztwo. Jeśli poetą – budzić ducha. Jeśli księdzem – zabiegać o sprawę u najwyższych instancji. Jeśli stolarzem – przybić płótno do transparentu. Jeśli sprzedawczynią – rozmawiać z setkami klientów, polecać im niepodległościowe gazety. Jeśli emigrantem – dotrzeć z prawdą do gospodarzy. Jeśli kibolem – przetłumaczyć małolatom, co to „Gazeta Wyborcza” i TVN. Jeśli licealistą – dotrzeć do znajomego hip-hopowca, metala, skina czy punka z wiedzą, po czyjej stronie jest nonkonformizm. Jak kto gra na klarnecie, jak Edek Pohl z Poznania – to zagrać na miesięcznicach te najważniejsze pieśni. A jeśli jest publicystą, co żadnych kwalifikacji nie posiada – to chociaż zebrać to wszystko do kupy. Kto ważniejszy, poeta czy stolarz? Rzecz względna. Wierszem gwoździa nie przybijesz.
Szacunek ludzi ulicy
Pospolite ruszenie nie może w XXI w. pokonać uzbrojonej zawodowej armii. Ale może stać się jej zaczątkiem. I to nam się udało. Widać to było po pełnych rezygnacji słowach Tomasza Lisa, Radosława Markowskiego czy – ostatnio – Roberta Krasowskiego, którzy przyznają: oni będą koło nas żyć, nie są zjawiskiem przejściowym.
Nędznie wyglądały w pierwszych miesiącach po Smoleńsku nasze elity. „Rozsądne” prawicowe gazety orzekły, że zamach to wymysł mistyków. Ale mimo ich kapitulanctwa w kłamstwo smoleńskie nie uwierzyła ulica. Nasi wrogowie z niedowierzaniem czytali sondaże, z których wynika, że tylko 24 proc. Polaków wierzy, iż poznaliśmy prawdę o Smoleńsku, a jedna trzecia podejrzewa zamach.
Nikt na owej ulicy nie uwierzył w to, że kagiebowska Rosja gorliwie tropi własne winy. Bo akurat w sprawie ruskiej władzy Polak swoje wie i tysiąc jego ukochanych celebrytów tego zdania nie zmieni.
Jakiej tradycji zawdzięczamy tę dziwną nieprzemakalność ludzi, którymi w innych sprawach można manipulować? Profesor Stanisław Swianiewicz, cudem uratowany z Katynia, wspominał, jak w Kozielsku w sowieckiej niewoli oficerowie starali się z Rosjanami rozmawiać, zapewniali o życzliwości dla ich narodu.
Tymczasem szeregowcy zachowywali „absolutną obcość”, soczyście wyśmiewali propozycje dobrowolnego pozostania w Związku Sowieckim. „Ta masa była przesiąknięta jakimś instynktem, który ją obwarowywał murem psychicznym bardzo trudnym do przebicia dla sowieckiej propagandy” – zauważył Swianiewicz.
Ryszard Wraga pisał, że od trzech wieków w polskiej inteligencji pojawiali się zwolennicy ideologii kapitulanckiej wobec Rosji. Ale „lud (...) nigdy w owocność polskiej polityki kapitulacyjnej wobec Rosji nie wierzył, a jeżeli wpadał w stan bierny wobec okupacji rosyjskiej, to czynił to bezpośrednio i po prostu, bez żadnej koncepcji politycznej, broniąc praw i spraw najżywotniejszych, a w niczym nie ułatwiając wrogowi jego posunięć taktycznych”.
To z tym ludowym instynktem zderzył się w 1983 r. w Stoczni Gdańskiej premier Mieczysław Rakowski, gdy wykrzykiwał o „aktach wandalizmu” wobec sowieckich pomników, i o tym, że to armii radzieckiej zawdzięczamy polskie wybrzeże. Usłyszał śmiech, gwizdy i propozycję powieszenia się na krawacie.
To nad tym samym zjawiskiem ubolewał Paweł Zalewski z PO, nie mogąc zrozumieć, dlaczego Polacy mogli klaskać podczas Euro 2012 wszystkim, łącznie z Niemcami, a rosyjski hymn wygwizdali.
Niepodległość z grobów
„Wolałbym się nie urodzić, niż na grobach zmarłych budować swoją karierę polityczną” – te słowa Tuska są mocniejszym odżegnaniem się od polskości, niż nazwanie jej nienormalnością. Bo nasza wolność i niepodlegli polscy przywódcy zawsze wyrastali z grobów.
Jakim szlakiem szedł kondukt pogrzebowy Bolesława Prusa? Tym, co zawsze: „Co stąpniesz krokiem – dawny ślad pod nogą”. Z kościoła na placu Trzech Krzyży, Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem. „Tłumy tak olbrzymie, jakich nie pamiętały ulice Warszawy” – relacjonowano. Oppman pisał:
Chociaż to pogrzeb, ale tyle słońca
I tyle kwiatów i nadziei tyle,
Jakby ta tłumów rzesza falująca
Szła ku jutrzence, a nie ku mogile.
Sześć lat później Krakowskim Przedmieściem paradowały wojska Piłsudskiego.
Piotr Lisiewicz
JESTEŚMY LUDŹMI IV RP
Budowniczowie III RP
HOŁD RUSKI
9 maja 1794 powieszeni zostali publicznie w Warszawie przywódcy Targowicy skazani na karę śmierci przez sąd kryminalny: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło.
Z cyklu: Autorytety moralne. В победе бессмертных идей коммунизма Мы видим грядущее нашей страны.
Z cyklu: Cyngle.Сквозь грозы сияло нам солнце свободы, И Ленин великий нам путь озарил
Wkrótce kolejni. Mamy duży zapas.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka