Wojciech Terlecki Wojciech Terlecki
2374
BLOG

CZTERDZIEŚCI DNI

Wojciech Terlecki Wojciech Terlecki Kultura Obserwuj notkę 0


LUTY 1942 rok.

Rząd wojskowych ciężarówek przedzierał się leśną drogą w kierunku Warszawy. O tej porze roku Trakt Warecki był dość wygodnym szlakiem. Główne arterie przeznaczone zostały na potrzeby sprzętu ciągnącego na front wschodni.
W pewnej chwili, jeden z pojazdów zatrzymał się gwałtownie. Kierowca nie dostrzegł wystającego korzenia i zerwał oponę przedniego koła. Jadący za nim samochód zahamował, ale w tych warunkach pogodowych nie dość skutecznie. Uderzenie wyrzuciło na maskę żołnierzy eskorty i kilku pasażerów siedzących na pace najechanego samochodu.
Wybiedzone, ubrane w łachmany postacie z trudem podnosiły się ze zmrożonej ziemi. Niemcy szybciej odzyskali rezon i drąc się na więźniów kazali im wracać pod plandekę. Wydawało się, że sytuacja szybko zostanie opanowana. Nagle na drogę wyskoczył nastoletni więzień i co sił w nogach wbiegł pomiędzy drzewa. Padły strzały. Kule świsnęły chłopakowi koło głowy i wbiły się w pnie drzew. Dwóch żołnierzy zachęconych niewybrednymi słowami podoficerów ruszyło w pogoń.
Chłopakowi udało się zyskać na dystansie. Jednak nieoczekiwanie las się skończył i pojawił się przed nim zamarznięty staw. Nie miał wyboru musiał biec dalej. Tymczasem z pomiędzy drzew wyłonili się prześladowcy. Żołnierze z trudem chwytając powietrze zatrzymali się na skraju lasu. Humor poprawił im widok czarnego chałata pośród białego śniegu. Jeden z nich zdjął karabin i starannie przymierzył. Kula trafiła chłopaka w nogę. Przewrócił się, a na śniegu pojawiła się czerwona plama. Drugi pocisk uderzył koło niego. Rozległ się śmiech żołnierza szydzącego ze swojego kolegi, który nie potrafił trafić w nieruchomy cel. Niemcy chwilę rozmawiali i zdecydowali, że pójdą po chłopaka i dostarczą go z powrotem do konwoju. Zastrzelenie podczas próby ucieczki to dobre rozwiązane, jednak generuje niepotrzebne papiery. Trzeba wytłumaczyć, dlaczego ktoś oddalił się bez zezwolenia i wskazać winnego zaniedbania.
Chłopak zrozumiał, że przegrał. Uświadomił sobie, że skarb, który ma w torbie pod koszulą może wpaść w ręce wroga. Na to nie mógł pozwolić. Jego rodzina ukrywała go od czasu kiedy opuścił ich Wielki Rabin Alter. Jego bibliotekę rozgrabili żołdacy, a tomy uznane za zbyt żydowskie spalili. Została po nim jedna bezcenna rzecz i ten przedmiot miał przy sobie młodzieniec. Słyszał skrzypienie śniegu świadczące o tym, że prześladowcy są już blisko. Uniósł głowę i zobaczył przed sobą ciemniejszą plamę. W tym miejscu lód był cienki. Zapewne nie dalej niż godzinę temu jakiś chłop, mając nadzieję na złapanie kilku ryb, wyrąbał przerębel. Młody żyd podczołgał się kilka metrów i pięściami zaczął kruszyć cienki lód. Wywołało to wesołość Niemców. Rozbawieni komentowali wysiłki chłopaka. Kiedy jednak zorientowali się, że całkiem sprawnie sobie poradził, jeden z nich krzyknął: Halt!
Było jednak za późno. Żyd odepchnął się zdrową noga i zanurzył się w czarnej otchłani lodowatej wody. Zanim poczuł bolesne skurcze przepony przez chwilę był szczęśliwy. Skarb wspólnoty nie wpadnie w niegodne, zbrodnicze łapska.


POJUTRZE

„Uważam, że przełomowym momentem była uchwała Knesetu uznająca Izrael za: „Żydowskie państwo narodowe.”. Zablokowało to możliwości pojednania z Palestyńczykami i zniszczyło szansę na porozumienie z arabskimi sąsiadami.”
„Wydarzenia nie przybrałyby tak niekorzystnego dla Izraela obrotu, gdyby nie zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w z zaogniający się konflikt z Chinami…”
– Możesz to przyciszyć!? – Wysoki damski głos skutecznie zagłuszył radiową dyskusję.
Mężczyzna z irytacją oderwał się od pracy i ściszył odbiornik.
– A w ogóle, co tam robisz? – Kobieta nie dała za wygraną i pojawiła się w przybudówce komunalnego budynku. Jej mąż nie zdążył przykryć plandeką metalowych rurek i plątaniny kabli.
– Znowu przy tym grzebiesz i pewnie w sobotę cię nie będzie. Kran byś naprawił, bo kurwa cieknie, a za wodę się płaci. Nie ty płacisz tylko ja, bo ty gówno tam zarabiasz… – kobieta mówiła bez przerwy, ale jej mąż nie słuchał. Lata małżeństwa nauczyły go nie wdawać się w bezsensowne dyskusje. Do wieczora wyreguluje wykrywacz metali i przed wschodem słońca pojedzie do Zalesia Górnego. To jedyna taka okazja.

Letni świt zapowiadał znakomitą pogodę. Był koniec suchego lipca i nie wolno było wjeżdżać samochodem do lasu. Roman zaparkował przy drodze i zarzucił na ramię wypchany marynarki worek. Przed nim jeszcze półgodzinny spacer.
Teren byłego gospodarstwa rybnego ogrodzony został drucianą siatką. Przy wejściu znajdowała się budka strażnicza. Mężczyzna zajrzał przez okienko i gwałtownie uderzył dłonią w blaszaną ścianę.
– Nie śpij, bo cię okradną! – krzyknął.
Ochroniarz dotychczas drzemiący na krześle zerwał się na równe nogi. Wyjrzał przez okienko i dostrzegł znajomego. Odryglowując zamek wyburczał pod nosem kilka wulgarnych słów.
– Cześć Paweł. Wolno ci tak tu spać? – zapytał przybysz kiedy uścisnęli sobie dłonie.
– Chuj to kogo obchodzi… – odpowiedział wąsaty mężczyzna i spodziewając się nadejścia fali upału włączył wentylator.
Roman wyjął z worka i postawił na stole czteropak piwa i litrową butelkę wódki.
– To jak, da się tam wejść?
– Tak jak gadaliśmy. W poniedziałek wjedzie tu ciężki sprzęt i będą budować te baseny i spa dla bogatych. Dzisiaj możesz sobie łazić po tych wyschniętych stawach, jeżeli nie masz nic lepszego do roboty. Ale jak znajdziesz coś, poza truchłami wysuszonych ryb to podzielisz się?
– A co ja tu znajdę? Trochę starych łusek, grabie i łopaty utopione przez chłopów…
– Dobra, dobra. Wiem co wy tu po polach i lasach szukacie. Jeden mi mówił po pijaku.
– I co takiego mówił? – Roman udał, że nie wie.
– Skarbów, co to je Żydzi pochowali przez Niemcami. – odpowiedział pewnym głosem ochroniarz
– Ta – zaśmiał się poszukiwacz – i nikt nigdy niczego takiego nie znalazł.
– Bo dobrze ukryte, może utopione w stawach.
– Aj tam, bujdy. Masz tu lodówkę, bo to piwo trzeba włożyć?

Nie było tak łatwo jak sobie Roman wyobrażał. Co prawda w stawie od lat nie było wody, i któryś tam sezon niewiele padało, mimo to dno było miejscami grząskie. Co jakiś czas kalosz zapadał się głębiej i trzeba go było z mozołem wyciągać. Obejście całego terenu, zanim za płotem pojawią się spacerowicze, wydawało się niemożliwe. Zwłaszcza, że wykrywacz metalu co chwila sygnalizował obiekt. Najczęściej były to kapsle lub drobne, niewiele warte monety z czasów PRL-u. Czasami, tak jak tego się należało spodziewać, zardzewiałe narzędzia rolnicze. Trochę metalowych garnków, kubków i misek zniknęło w worku poszukiwacza. Znalazł się nawet jakiś nocnik. Godziny mijały, a po oczekiwanym skarbie ani śladu. Kolejny silny sygnał, chwila grzebania i… stara kłódka.
– Romek! Romek! – Wąsaty ochroniarz stał koło budki i machał ręką. Kiedy zwrócił uwagę poszukiwacza, wskazał palcem na nadgarstek z zegarkiem
– Dobra, już idę! – odkrzyknął mężczyzna.
Rozłączył kable wykrywacza metalu i wsadził urządzenie do worka. Drugi plastikowy, wypełnił rokującymi znaleziskami i przewiesił przez ramię.
– Znalazłeś coś? – zainteresował się wąsacz, kiedy otworzyli puszki zimnego piwa.
– Nic ciekawego…
– Dobra, dobra… – wyraził wątpliwość ochroniarz.
– A zobacz sobie – zirytował się Roman. – Jak znajdziesz coś, co ci się przyda to sobie to weź.
Paweł machnął ręką, jednak zanim skończyli drugie piwo pogrzebał w worku. Było tam mulisto i rdzawo.
– Skaleczę się i jakiś HIV złapię – powiedział i stracił zainteresowanie tematem.

Poszukiwacz wrócił do domu w Górze Kalwarii.
– Matematyki byś się z synem pouczył, a nie szlajał się. – Powitała go żona.
– Zdążę, przecież godzina jeszcze młoda.
– Tylko mi tego syfu do wanny nie ładuj! – dodała kobieta widząc czarny worek. – Szlauchu  użyj, przynajmniej nie trzeba będzie płacić za odprowadzanie ścieków.
Wieczorem Roman wrócił do swoich skarbów. Siedział za stołem w przybudówce i drucianą szczotką czyścił zanurzone w wodzie przedmioty. Na szczęście dla niego w lasach Choińskich przy trakcie Wareckim stoczono wiele walk i potyczek. Za znalezione pociski i części broni mógł liczyć na parędziesiąt złotych. Jeden obiekt wydał mu się ciekawy. Na pierwszy rzut oka była to miska. Na drugi też, tylko na brzegach miała wygrawerowane hebrajskie znaki. No i była posrebrzana. Roman wsadził znalezisko do czystego worka, zamknął przybudówkę na kłódkę i wrócił do swojego dwupokojowego mieszkania. Od progu dowiedział się jak wielu rzeczy dzisiaj nie zrobił.
– Z synem się pouczę – warknął i wszedł do pokoju chłopaka.
– Możesz mi to przetłumaczyć – poprosił swojego nastoletniego potomka. Razem spisali znaki na kartce papieru. Znaleźli w sieci hebrajski alfabet i przepisali kilka zdań z talerza. Spodziewali się wersetów z Tory, a znaleźli nazwy i określenia produktów spożywczych. „Dobra koszerna ryba”, „Szlachetna wołowina”, „Pieczysty kurczak”, „Pożywna wątróbka gęsia” głosiły napisy. Było też coś o warzywach.
– Może to unikatowe znalezisko? – pocieszał syn widząc rozczarowaną minę ojca.
– E tam, pewnie ktoś wykorzystał te znaki jako ozdobniki. Zresztą wrzucę na Allegro. Minimum za stówkę. Może ktoś się skusi?
Opisał przedmiot jako: „Stary żydowski talerz do składania ofiar. Odnaleziony na strychu w Górze Kalwarii.” Przygotował również tekst po angielsku. Robot googla zindeksował ofertę. Inny robot w Izraelu wyszukał interesujące go słowa i przesłał powiadomienie do właściwych osób. Od tej chwili świat nie był już taki jak przedtem. Zresztą codziennie świat jest inny, ale teraz miał być inny na zaskakujący sposób.

To była niedziela. Zazwyczaj rodzina Romana udawała się wtedy do kościoła. Ale tego ranka to kościół pofatygował się do nich. Około dziewiątej odwiedził ich ksiądz proboszcz Andrzej. Żona Romana zaniemówiła widząc duchownego w drzwiach. Do kolędy było jeszcze kilka miesięcy, a tu taki gość.
– Dzień dobry, zastałem Romio85? – uśmiechnął się proboszcz.
– Eee…
– Oczywiście, chodzi o Romana.
– Tak, jest w domu. Zapraszam.
Roman ochędożył się w ekspresowym tempie i stanął przed duchownym.
– Dzień dobry Ojcze, w czym mogę pomóc?
– Możemy porozmawiać na osobności? – zaproponował Ksiądz
– Hm, to może przejdziemy się.
Wyszli na przed budynek.
– Niestety, ostatnio nie znalazłem niczego, co mogłoby zainteresować księdza… – usprawiedliwił się Roman.
– Niestety, znalazłeś coś co zainteresowało moich przełożonych.
Roman był szczerze zaskoczony.
– Twoja ostatnia licytacja – podpowiedział duchowny.
Mężczyzna uniósł palec prosząc o chwilę i sięgnął do kieszeni dresu po telefon. Wywołał aukcję i zaniemówił. Jego przedmiot osiągnął przez noc cenę kilkudziesięciu tysięcy dolarów, a następnie został zablokowany z uwagi na roszczenia osób trzecich.
– O kurwa… – wyrwało się mężczyźnie.
– No właśnie – przytaknął proboszcz. – W środku nocy zadzwonił do mnie kolega z Watykanu i powiedział, że jego Żydowski przyjaciel dostał informację, o odnalezieniu ważnego dla nich przedmiotu. I to w mojej parafii. Poprosił mnie bym zapobiegł by dostał się w niepowołane ręce. Do tej pory synu dobrze współpracowaliśmy. Ty odnajdywałeś ciekawe rzeczy dla historii naszej okolicy, a ja zwracałem ci koszty fatygi…
Roman skinął głową i już zamierzał oddać proboszczowi znalezisko za „Bóg zapłać”, ale jeszcze raz zerknął na aukcję.
Kurwa, ktoś tę miskę zamierzał kupić za szesnaście tysięcy dziewięćset dolarów i to nie było ostatnie słowo. Zdjęcie blokady aukcji to tylko formalność…
– O czym myślisz synu – zaniepokoił się proboszcz.
– O tym, że to bardzo cenny przedmiot i jeżeli jacyś Żydzi, są nim zainteresowani to zarówno parafia jak i parafianie powinni mieć z tego korzyść. Mi ta rzecz z nieba nie spadła.
Proboszcz uniósł palec wskazujący ostrzegając przed bluźnierstwem.
– Kościół potrzebuje remontu dachu, a mój syn niedługo pójdzie do liceum. Miejsce w Kampusie Salezjańskim też kosztuje.
Ksiądz z zamyśloną miną zrobił kilka kroków.
– Pokaż mi tę rzecz – poprosił.
Weszli do przybudówki. Romanowi drżały dłonie, gdy wyciągał miskę z worka. Obejrzeli ją dokładnie.
– Wygląda jak zwykły przedmiot kuchenny – zauważył proboszcz.
– Ale wart najmniej siedemnaście tysięcy dolarów.
Ksiądz pokiwał głową w zamyśleniu.
– Zdejmij licytację. Porozmawiam z przyjaciółmi. Zobaczymy, o co w tym chodzi.
Żona Romana przez okno obserwowała proboszcza wychodzącego z jaskini męża.
– Nie masz gdzie przyjmować księdza?! Zamiotłeś tam przynajmniej?! – przywitała go w domu ze srogą miną.
– Zamilcz babo, będziemy bogaci.

Wieczorne wiadomości zaniepokoiły Romana. Zorganizowana, ad hoc koalicja państw Arabskich ze wszystkich kierunków zaatakowała Izrael. Syria, która niedawno przestała być poligonem europejskich mocarstw, swoja szansę na wydobycie się z nędzy widziała w splądrowaniu bogatego sąsiada. W tym dziele wspierał ją Irak. Jordania przekonana przez Arabię Saudyjską przyłączyła się do krucjaty. Egipt, rzekomo neutralny, poważnie zagrażał zachodnim granicom państwa żydowskiego. Żydzi, wykorzystując przewagę technologiczną bronili się dzielnie, ale najeźdźcy nie przejmowali się stratami i ciągle nacierali. W cenę misji wliczyli nawet kontratak za pomocą broni jądrowej. Unia europejska stanowczo potępiła ten akt agresji, co spotkało się z niezadowoleniem muzułmańskich imigrantów, którzy w ramach solidarności z braćmi w wierze plądrowali sklepy i palili samochody. Amerykańskie lotniskowce odpłynęły od wybrzeży Chin i ruszyły na pomoc sojusznikowi. Eksperci wyliczyli, że pomoc nie nadejdzie na czas i nie ma większych szans na przetrwanie Izraela.
Srać na państwo, ale co z moją kasą? – przemyślenia Romana były proste jak jego nos.

– Nie martw się synu już ktoś do nas leci. – Uspokajał przez telefon ksiądz proboszcz.
Ową osobą był elegancki mężczyzna, ze starannie przyciętą brodą i jarmułką na szczycie głowy. Taksówkarz bezpośrednio z lotniska przywiózł go na parafię. Żyd przedstawił się jako John Smith i poprosił księdza, aby ten niezwłocznie umożliwił mu obejrzenie przedmiotu.
– To, to – powiedział Roman kładąc na stole miskę. Żyd gestem poprosił by gospodarz odsunął się i ubrany w gumowe rękawiczki oglądał przedmiot. Przez lupę odczytał inskrypcje. W końcu odezwał się:
– Pan mi powie, gdzie pan znalazł to naczynie?
– Tak jak pisałem, na strychu…
– Pan mi nie kłamie, bo jak na strychu, to ja zaraz biorę samolot i wracam do Londynu.
Roman odchrząknął.
– Tak naprawdę, to w stawie rybnym…
Gość na tablecie wywołał mapę okolicy.
– Pan pokaże – poprosił.
Roman wyskalował obraz i wskazał miejsce.
Ksiądz Andrzej zauważył, że Żyd lekko wciągnął powietrze nosem i wyprostował sylwetkę. Widać było, że informacja zrobiła na nim wrażenie. Szybko się jednak pozbierał i obojętnym tonem powiedział.
– Ta miska należała kiedyś do członków znacznej rodziny. I oni są zadowoleni, że pamiątka wróci do nich. Tak, że jak rozmawiałem panem księdzem dam za to dwadzieścia tysięcy dolarów, w przeliczeniu na funty, bo innej waluty tak szybko nie mogłem uzyskać.
Roman spojrzał na proboszcza, ten skinął głowa, dając znać, że wszystko w porządku.
– Oczywiście przyjmiemy tę ofiarę i przysłuży się naszej parafii.
– To ja się bardzo cieszę. – Uśmiechnął się gość i otworzył wypełniony dwudziestofuntowymi banknotami neseser. Położył gotówkę na stole, a z dna wyjął lniany przyozdobiony gwiazdą Dawida i frędzlami woreczek. Z namaszczeniem umieścił tam artefakt. Potem całość zajęła miejsce pieniędzy w walizeczce.
Żyd uścisnął dłonie mężczyznom.
– Gdzie się pan planuje zatrzymać? – zapytał proboszcz. – Mogę zaproponować miejsce na parafii.
– Nie, dziękuję. Zatrzymam się u siebie. Panowie zaprowadzą mnie na ulicę Pijarską.
– Ale…– Zawahał się ksiądz. – Tam nie ma żadnych wygód. To w zasadzie… ruina.
– Drogi panie, dla Żyda Tułacza nie potrzebne są żadne wygody. Gdy wróci do domu cegła mu będzie za poduszkę.
W tym momencie rozległo się pukanie i otworzyły się drzwi. Stanęła w nich odświętnie ubrana żona Romana. Od razu dostrzegła gotówkę na stole. Uśmiechnęła się szeroko i zaproponowała:
– A może państwo wejdą do nas na obiad? Schabowych nasmażyłam.

Na pustyni zapadała noc. W świetle zachodzącego na czerwono słońca na sklecony ze skrzynek podest wstąpił stary chasyd. Rozejrzał się po zgromadzonym tłumie, który z niecierpliwością czekał na jego słowa.
– Dzieci moje! – mężczyzna odezwał się donośnym głosem – Oto zaczyna się nasza droga. Rozejrzyjcie się. Ogień na wschodzie i zachodzie. Pożary na południu i północy. Oto płonie Sodoma i Gomora. Bezbożni politycy, bezbożnego państwa sprowadzili na tą ziemię gniew Najwyższego! Ale nie smućcie się! Wszystko to zostało zapowiedziane przez naszych proroków. My, którzy w skromności służymy Panu, dzisiejszej nocy wyruszymy w drogę. Drogę do ziemi uświęconej krwią naszą. Do miejsca godnego dla przyjścia Mesjasza i powstania nowego pobożnego Izraela. Miejsca Świątyni, takiej jak przed wiekami. To wszystko jest zapowiedziane. Zebraliście się tu jak nasi przodkowie i iść będziemy jak oni. Mojżesz szedł lat czterdzieści. My do ziemi obiecanej dotrzemy w dni czterdzieści. Podążajcie za mną i nie zatrzymujcie się, ani nie oglądajcie za siebie.
– Jeee! – krzyknął kilkusetosobowy tłum. Po dłuższej chwili uformowała się kilometrowa kolumna, która wyruszyła na północ.

– Oczywiście panie sekretarzu rząd Rzeczypospolitej, w tej tragicznej sytuacji będzie wspierał naszych Izraelskich sojuszników. – Premier kiwał ze współczuciem głową. – Przyjmiemy, każdą ilość uchodźców. Przygotujemy obozy… przepraszam specjalne ośrodki
– (…)
– Tak rozumiem, że dla wielu z tych ludzi to powrót do kraju ich przodków. Zapewnimy im godne warunku pobytu.
– (…)
– Nie sądzę, żeby na to pozwalało nasze prawo. Gminy żydowskie już wiele lat temu odzyskały swoją własność.
– (…)
– Kwestie reprywatyzacyjne osób prywatnych to jeszcze nie rozwiązany temat…
– (..!)
– Panie sekretarzu rozumiem, że prezydent ma wobec nas pewne oczekiwania, ale nasza cywilizacja zbudowana jest na filarach prawa rzymskiego, które nie dopuszcza uznaniowego przekazywania mienia bezspadkowego…
– (..!)
– Rozumiem, to szczególna sytuacja…
– (..?)
– Tak, wojska Stanów Zjednoczonych stacjonujące w Polsce to gwarancja bezpieczeństwa tej części Europy.
– (…)
– Bardzo dziękuje za rozmowę.
Premier odłożył słuchawkę i chwilę dochodził do siebie. Zastanawiał się, czy zjeść tę żabę, czy podać się do dymisji. Nie doszedł do żadnych wiążących wniosków, póki co otworzył drzwi i wydarł się na sekretarki.
– Proszę mnie więcej nie łączyć z tym chujem Sekretarzem Stanu. Niech sobie prezydenci między sobą załatwiają takie sprawy. Za to im się płaci! – Wrócił za biurko i dodał ¬ Są siebie warci.

Proboszcz przyglądał się ułożonym w harmonijkę banknotom dwudziestofuntowym.
Tak wyglądają srebrniki naszych czasów – pomyślał. Za chwilę miał publicznie  przeczytać oświadczenie Konferencji Episkopatu Polski w sprawie wydarzeń na bliskim wschodzie. Dla wielu było to przesłanie o miłości braterskiej i solidarności ze starszych braci w wierze, a dla jego parafii wyrok śmierci. Nie miał siły odprawiać nabożeństwa. Zastąpił go wikary. Przed wiernymi pojawił się by odczytać dokument, a zwłaszcza objaśnić znaczenie ustawy, którą dzień wcześniej uchwalił Sejm Rzeczypospolitej.
– …Dlatego, by zapewnić przetrwanie narodowe i zachować kulturę żydowską Góra Kalwaria zobowiązuje się przekazać napływającym uchodźcom ziemie i nieruchomości należące w przeszłości do ich pobratymców. Miejsca, w których mieszkali przez kilka stuleci i które podczas drugiej wojny światowej stały się miejscami kaźni. W pierwszej kolejności dotyczy to ulic: Pijarskiej, Biskupa Stanisława Wierzbowskiego, Księdza Zygmunta Sajny, oraz plac i ul. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Mieszkańcy terenu dawnego getta mogą zgłaszać się do gminy, gdzie uzyskają informację dotyczącą odszkodowań i rekompensat za pozostawione budynki.
Kiedy skończył czytać dokument w kościele zapadła kompletna cisza. Nawet małe dzieci przestały hałasować. Zanim padły słowa: „Idźcie w pokoju ofiara spełniona” wierni opuszczali świątynie.
– To przez ciebie będziemy musieli się wyprowadzić? – zapytała z pretensją żona Romana.
– Chuja tam – odpowiedział głośniej niż zamierzał.
– Tak! Chuja tam! – podchwycił tłum.

Miasto Rosh Hanikra, niegdyś przyciągające turystów, obecnie świeciło pustkami. Około kilometr przed granicą Jordanii stały naprzeciwko siebie dwie armie. Żadna ze strona, póki co nie zdecydowała się atakować, a wojna przejawiała się okazjonalnym ostrzałem moździerzowym. Ludność cywilna, która nie zdecydowała się uciec w głąb państwa schroniła się w rozległych grotach, do niedawna atrakcji regionu.
Po zrytej dziurami po wybuchach ulicy maszerowała dziwna kolumna. Na jej czele szedł długobrody cadyk wspierający się na pasterskiej lasce. Minęli ostrzelane mury, zabite deskami okna budynków i wyszli na otwartą przestrzeń. Żołnierze osłaniający tyły słyszeli o nadciągających  ludziach, dlatego bez nerwowych gestów pozwoli zbliżyć się nadchodzącej grupie. Do cadyka podszedł oficer.
– Rebe prowadzisz ludzi na śmierć – powiedział bez ogródek.
Starzec uśmiechnął się smutno.
– A ty?
– Jesteśmy żołnierzami…
– Nie miną trzy dni jak większość z was zginie. Niewielu trafi w straszliwą niewolę.
Oficer mocniej ścisnął kolbę karabinu.
– Zamilcz Rebe – syknął. – Większość z was zginie na polu miniowych, a resztę rozsiekają karabiny maszynowe Jordańczyków.
– Wspomnij morze czerwone i moc Najwyższego.
– Nie mam rozkazu, by was zatrzymać, ale nie pomogę. Nie wołajcie sanitariuszy - nie przyjdą. Nie będą dla was ryzykować życia. Tacy jak wy nie poświęcacie się dla kraju. – Oficer odwrócił się na pięcie i odszedł w kierunku umocnionej pozycji obserwacyjnej.
Wartownicy rozsunęli zasieki i kolumna ruszyła. Szli powoli mijając obserwujących ich w milczeniu żołnierzy.
Starzec na chwilę zatrzymał się przed pozycjami izraelskich wojsk. Tu droga się urywała i dalej trzeba było iść po piachu i kamieniach. W każdym zagłębieniu i pod każdym głazem mógł znajdować się ładunek wybuchowy. Mężczyzna wzniósł oczy ku niebu i niemo poruszając ustami zmówił modlitwę. Zrobił pierwszy krok. Za nim podążył tłum. Żołnierze za na pozycjach strzeleckich i za barykadami z napięciem przyglądali się temu widowisku. Oczekiwali nieuniknionego, ale się nie doczekali. Zdziwieni wystawiali głowy powyżej umocnień.
– Kryć się, nie ma na co się gapić! – strofował ich oficer.

Od strony Jordańskiej tłum oświetliły wielkie przeciwlotnicze reflektory. Mogło się wydawać, że wskazują strzelcom cel, jednak ich zadanie było inne. Miały ułatwić filmowanie zgromadzonym ekipom telewizyjnym. Cały świat zobaczył jak przyjaźnie witana kolumna mija uśmiechniętych żołnierzy.
Kamera uwieczniła jak do rabina podchodzi generał i oddaje honory.
– Rebe, witamy na gościnnej ziemi Jordańskiej. Usłyszeliśmy, że idziecie do nas i chciałbym zapewnić, że żadnemu Żydowi, który przyjdzie do nas w pokoju nie spadnie włos z brody. Naszym wrogiem nie jest naród, ale imperialistyczny rząd Izraela.
Rabin skinął głową.
– Czy możemy iść dalej? – zapytał.
– Oczywiście. Nieco dalej jest dla was przygotowany obóz z noclegiem i posiłkiem. Zapraszamy.
– Dziękujemy, ale musimy iść.
Generał uśmiechnął się i wyciągnął dłoń. Szybko ją jednak cofnął, gdy starzec bez słowa go minął.
Młody reporter komentował wydarzenie.
– Nasz miłościwie panujący Król pragnie, by Izraelici w pokoju opuścili arabskie ziemie. Gdyby więcej było takich mędrców jak ten Cadyk, to pokój światowy byłby ocalony.
Kilka godzin później rozległą się kanonada. Patrol Jordański zainspirowany wyczynem Żydów zbliżył się do pozycji Izraelitów. Niestety dwóch żołnierzy zdradziło pozycję tracąc dolne części ciała w rozświetlających okolice eksplozjach.

Policyjny samochód podjechał pod budynek. Wysiadł z niego otyły dzielnicowy. Pokiwał z dezaprobatą głową widząc suszące się na sznurkach pranie i spędzające czas na zaimprowizowanym placu zabaw dzieci.
– Idźcie po rodziców. – Zarządził.
Wkrótce na przed domem zgromadziło się kilka osób.
– Nie spodziewałem się, że zastane was spakowanych, ale niestawienie się do Urzędu Gminy na wezwanie to może być wykroczenie.
– Nigdzie się stąd nie ruszamy – odezwał się Roman. Kilka osób poparło go okrzykami.
– A co wam tak zależy na tych ruderach? Dają całkiem dobre lokale niedaleko od Góry Kalwarii i sporą kasę na zagospodarowanie? Ja rozumiem, tych których wywłaszczają. Mogą się denerwować, ale wy?
W głowach ludzi pojawiły się różne wersję odpowiedzi na to pytanie. Większość było niecenzuralnych i politycznie niepoprawnych. Dość powiedzieć, że mało kto współczuł Izraelitom.
– Bo my som tutejsi. – Zaryzykował odpowiedź Roman.
– Właśnie! – Poparł go tłumek.
– Mi tam wszystko jedno, ale nie miejcie pretensji jak was siłą zaczną wysiedlać.

– Żadnego przymusowego wysiedlania! – prezes partii rządzącej był nieustępliwy.
– Oczywiście, to była tylko opcja, którą powinniśmy rozważyć – zastrzegł premier. – Rząd planuje negocjować przedstawiając zachęty dla osób przeprowadzających się. Dla uchodźców z Izraela przygotowujemy ośrodki, w których będą mogli zaczekać do uspokojenia spraw na bliskim wschodzie.
– Na to bym nie liczył – wtrącił minister spraw zagranicznych.
– Nie wiedzę powodu do pośpiechu. Mamy trudną sytuację, ale nie będziemy zniechęcać do nas naszych wyborców. Z czasem presja zniknie i sprawa wyjaśni się tak czy siak. – Zarządził prezes, a każdy z uczestników spotkania rozważał jak zinterpretować te słowa.

W piątkowy poranek pani inspektor Powiatowego Inspektoratu Sanitarnego w Piasecznie została obudzona wcześnie rano. Kilka minut później jechała do nieodległej Góry Kalwarii. Przed budynkiem na ulicy Świętego Antoniego czekało na nią już kilku urzędników. Kierownik wydziału wodociągów ocierał spocone czoło papierowym ręcznikiem.
– Dobrze, że pani już jest. Wstrzymaliśmy dostawy wody do naszej sieci. Mamy tu jakieś nieznane zanieczyszczenie.
Cała grupa weszła do budynku. W gabinecie dyrektora na stole stały kolby wypełnione czerwonawą cieczą.
Pani inspektor uniosła ze zdziwieniem brwi.
– To próbki z naszego wodociągu. Godzinę temu dotarły do nas sygnały, że coś dziwnego dzieje się z jakością dostarczanej przez nas wody. Pracownik stacji oczyszczania twierdzi, że dosłownie w jednej chwili woda przybrała ten kolor. – Mężczyzna umilkł na chwilę i dodał – sprawdziliśmy jest trzeźwy.
Urzędniczka podniosła fiolkę do oczu i zamieszała, po czym otworzyła korek i skierowała dłonią w kierunku nozdrzy powietrze znad otworu.
– Co to może być? – zapytał dyrektor.
– Do czasu przeprowadzenia szczegółowych badań nie będziemy wiedzieć… Może jakaś rdza, albo bakteria, albo wykwit glonów.
– Wstrzymaliśmy dostawy. – Dodał kierownik.
– Bardzo słusznie. Zaraz w imieniu Inspektoratu wydam taką decyzję. Zabezpieczcie mieszkańcom beczkowozy.

Żona Romana wstała pierwsza. Wysikała się i spuściła wodę. Coś ją zaniepokoiło. Spojrzała do muszli i zaniemówiła. Toaleta wypełniona była czerwoną cieczą. Odkręciła kran. Przez chwilę popłynęła zabarwiona woda, wkrótce jednak rura zabulgotała i strumień się skończył. Kobieta włożyła palce do umywalki i podniosła do oczu.
– Krew… – powiedziała i zachwiała się na nogach. – Roman!
Mężczyzna wbiegł do łazienki. Zaspany zapoznał się z sytuacją.
– Idę do sklepu po butelkowaną zanim wszystko wykupią – powiedział, po czym wysikał się płucząc ściany muszli z czerwonego osadu.

"A trzeci wylał swą czaszę na rzeki i źródła wód: i stały się krwią…” – Miejscowy świadek Jehowy stojąc na skwerze głównym czytał fragmentem apokalipsy wg. Świętego Jana. Wzbudzał większe niż normalnie zainteresowanie. Ludzie plotkowali i opowiadali sobie coraz bardziej niestworzone historię. Niektórzy wiedzieli w nocy tajemnicze postacie niosące ciała zwierząt, które miały zostać złożone w ofierze w pobliżu źródeł wody. Niestety nie wiadomo, gdzie to się mogło odbyć, bo większość osób nie miała pojęcia skąd miasto bierze wodę.
Lokalna portale internetowe podały za Sanepidem, że to zjawisko to wykwit glonów, związany z utrzymującą się wysoką temperaturą.
Wodociągi wieczorem oświadczyły, że sytuacja jest opanowana, ale dostawy wody zostaną przywrócone dopiero po wyczyszczeniu i zdezynfekowaniu instalacji.

W sobotę rano uwagę mieszkańców Góry Kalwarii zajął zupełnie nowy problem.
Żona Romana, jak zwykle, zanim zapaliła światło weszła do łazienki. W pewnej chwili jej stare rozdeptane kapcie straciły przyczepność i kobieta runęła na podłogę. Jej krzyk zbudził mieszkańców. Roman zapalił światło i zobaczył kobietę leżącą na podłodze pomiędzy pozbawionymi muszli mięczakami. Całe pomieszczenie było ich pełne, a źródłem inwazji wydawały się otwory kanalizacyjne.
Kobieta zerwała się na równe nogi. Z obrzydzeniem strzepując zwierzęta, wycofała się do pokoju.
– Zrób coś z tym! Zrób coś z tym! – powtarzała jak oszalała.
Na początku Roman sądził, że tylko jego dotknęło to obrzydlistwo, dlatego z ulgą dowiedział się, że ślimaki pojawiły się w całej okolicy.
Sąsiedzi szybko się zorganizowali. Większość z nich, jako działkowcy lub znajomi działkowców mieli do czynienia z tego typu szkodnikami i mogli wymienić się mniej lub bardziej skutecznymi metodami pozbycia się intruzów.
Zbliżająca się do miasta inspektor dostrzegła wznoszące się w niebo słupy czarnego dymu. Jadąc pomiędzy budynkami, obserwowała mieszkańców wyposażonych w łopaty do śniegu. Zmiatano nimi do kanalizacji gluty pozostałe po rozjechanych bezkręgowcach. Pani inspektor pokiwała z dezaprobatą głową. W końcu dojechała na spotkanie sztabu kryzysowego. Zaparkowała przed ratuszem. Wysiadając zorientowała się, że nie ma szansy by jej buty pozostały czyste zanim dotrze do drzwi budynku,.
– Powyłaziły z kanalizacji? – Wezwany zoolog z Uniwersytetu Warszawskiego był sceptyczny. – Mogą żyć pod ziemią. Sądzę, że w skutek wysokich temperatur, tam się głównie rozmnażały i coś spowodowało, że wyroiły się ostatniej nocy.
– To może mieć coś wspólnego z tym czerwonym wykwitem. – dodała pani inspektor
– Może i tak być…
Wieczorem w powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach. Jego przyczyną pośrednio stały się bezkręgowce. Trzeba było użyć dużo benzyny i innych olejów, by można było je skutecznie spalać. Wieczorem brudni i zmęczeni ludzie zorientowali się, że dysponują ograniczonymi zasobami wody. Zbyt małymi, by zmyć śluzowate ślady w domach i samemu doprowadzić się do porządku. W długich kolejkach pod beczkowozami wymieniano uwagi i wyciągano wnioski. Wkrótce powiązano niezwiązane zdarzenia i zignorowano istotne przesłanki. W każdym razie wszystkiemu winni byli Żydzi, a szczególnie Roman i ksiądz proboszcz.
Tymczasem duchowny zajęty był pakowaniem w kartony dóbr należących do parafii, a Roman zaklejaniem taśmą wszelkich otworów, którymi mogłyby dostać się do mieszkania stworzenia większe od mrówek faraona. Mężczyzna odczuł niepokój na wspomnienie tych niewielkich istot. Coś mu się kojarzyło. Jakieś dzwony dzwoniły, ale nie wiadomo, w którym kościele.

Mimo, że była niedziela żona Romana obudziła go wcześnie rano i wysłała na zwiad do łazienki. Mężczyzna usunął zabezpieczenia z toalety i z ulgą dostrzegł, że nie ma żadnych stworzeń w muszli. Wysikał się i spłukał sedes niewielką ilością wody z wiadra. Woda miała właściwy kolor. Dał znać żonie, że wszystko w porządku i wrócił do łóżka. Mogli sobie w końcu trochę pospać. Po ostatnich męczących dniach zasnęli głęboko. Obudził ich syn.
– Tato, mamy kolejną anomalię! – obwieścił podniecony.
– Co się dzieje? – zapytał zaniepokojony mężczyzna.
– Wszędzie wyrosło jakieś zielsko! Taki duży koper, czy coś!
Roman wyjrzał przez okno. Na trawnikach w nocy pojawiły się rośliny wielkości dorosłego człowieka. Mężczyzna poznał co to. Wędrując po polach i lasach z wykrywaczem metalu musiał czasami nadrabiać drogi, by omijać siedliska tego chwastu.
– Zamknąć okna. – Zarządził i sięgnął po telefon.
Numer alarmowy był non stop zajęty. Na szczęście zgłoszenie Roman nie było niezbędne. Wkrótce dało się słyszeć syreny straży pożarnej i karetek pogotowia.
Policja jeżdżąc ulicami apelowała o nie wychodzenie z domu, a jeżeli ktoś musi, to jest proszony o założenie odzieży chroniącej skórę przed olejkami eterycznymi wydzielanymi przez rośliny. Nakazano również unikania słońca. Niestety to trudne do wykonania, bo ostatni dzień sierpnia był piękny.
Miasto wyglądało jak wyludnione. Na ulicach pojawiały się postacie ubrane w kombinezony przypominające strój kosmiczny. Do południa zmobilizowano jednostkę prewencji policji z pobliskiego Piaseczna, która dla ochronny skóry założyła pełen antyterrorystyczny ekwipunek. Oczywiście bez tarcz i pałek. Rośliny padały pod ciosami maczet i kos wypożyczonych z ogrodniczych części okolicznych marketów budowlanych. Burmistrz nie miał już konceptu jak racjonalnie tłumaczyć dziennikarzom wydarzenia dotykające jego miasto. Zaczął się nawet cieszyć, że zgodnie z rządowymi wytycznymi wkrótce opuści urząd i miasto. Dostanie z góry pobory za niedawno rozpoczętą kadencję i wyjedzie na długie wakacje. Przyglądał się jak rosną stosy skoszonego Barszczu Sosnowskiego, rozważał kto to jest ten Sosnowski i czy wywieźć to za miasto na pola, czy spalić na miejscu. Wywieziono ile się dało, a wieczorem po raz kolejny rozpalono ogień. Po zachodzie słońca mieszkańcy wyszli na ulicę. Opowiadano o nieszczęściach tego dnia. Okazało się, że kilkadziesiąt dzieci zostało odwiezionych do szpitala w Warszawie. Mówiono o strasznych obrażeniach jakie odnieśli inni poszkodowani. To nie była prawda, bo sama roślina nie powoduje ran. Jej olejki eteryczne niszczą odporność skóry na ultrafiolet i przyczyniają się do powstawania trudno gojących się ran. Ludzie byli zmęczeni i tracili cierpliwość. Kiedy Roman pojawił się w kolejce do cysterny ktoś go potrącił, ktoś inny za jego plecami rzucił grubym słowem. Kolejka przesuwała się w milczeniu, w końcu Roman nie wytrzymał napięcia.
– Czego ode mnie chcecie?! – krzyknął. – To nie moja wina!
– Jak to nie twoja? – odkrzyknął ktoś.
– A kto sprowadził do miasta tego żydowskiego czarownika? Kto znalazł sekretną księgę kabały?
– Żadnej księgi nie znalazłem! To była zwykła miska!
– Przyznał się!
– Judasz!
– Za ile nas sprzedałeś!?
Kika rąk wyciągnęło się w kierunku mężczyzny, ktoś go popchnął.
    – Odpierdolcie się ode mnie! Jak jesteście tacy odważni to idźcie do Synagogi i sobie pogadajcie z tym waszym czarownikiem!
    – Dobra! – podchwycił tłum i ruszył.
Komisarz policji jeździł po mieście i pilnował, czy gdzieś ogień z płonącego zielska nie wyrwał się spod kontroli. Skręcił na główną ulicę i zorientował się, że dalej nie pojedzie. W jego kierunku zwartą grupą zbliżał się tłum. Gwałtownie skręcił na chodnik i zaparkował na trawniku. Wiedział gdzie idą.
– Dajcie wszystko co mamy na ulicę Pijarską pod Synagogę. Wezwijcie wsparcie, niech ci z Piaseczna wracają.


– Wyłaź! Pokaż się! – krzyczeli zdesperowani ludzie stojąc na ulicy przed starą Bożnicą.
Budynek wyglądał jak dawniej na opuszczoną ruinę. Jednak ludzie wiedzieli, że ktoś tam jest. Od ponad miesiąca prawie codziennie, kurierzy i dostawcy wnosili coś do środka. Zanim nastąpiła plaga nieszczęść jacyś Ukraińcy pracowali we wnętrzu. Teraz stalowe, zardzewiałe drzwi i metalowe okiennice były zamknięte na głucho.
– Podpalmy to! – zaproponował ktoś.
– Ja wam zaraz, kurwa podpalę! Mało wam palenia?! – zaoponował przez megafon komisarz.
– Z nim jesteś, czy z nami?!
Policjant nie musiał się jednoznacznie opowiadać za którąś z domniemanych stron, bo uwagę zgromadzonych mieszkańców zwróciła kolumna nadjeżdżających samochodów. Oto nadciągnęły posiłki, w postaci ekip telewizyjnych i międzynarodówki dziennikarskiej. Szybko i sprawnie się rozstawili, ogrodzili teren kolorowymi taśmami i zaczęli nagabywanie zgromadzonych ludzi. Większość dziennikarzy doszła do wniosku, że redakcje będą miały poważne wątpliwości, czy puścić na antenę zarejestrowane wypowiedzi. Niektórzy jednak ciesząc się ekscytującym materiałem nadawali na żywo. Jedna z ekip wyglądała na szczególnie zadowoloną. Młoda dziennikarka telewizji ZDF dała się ustawić na tle tłumu i budynku Synagogi wygłaszając komentarz:
– Wir haben ein Beispiel für den traditionellen polnischen Antisemitismus.
Usłyszał to komisarz i poczuł jak pąsowieje mu i tak naturalnie czerwona twarz. Musiał to natychmiast skończyć.
– Rozejść się! Opuścić teren! – krzyczał przez megafon. Jednak za wyjątkiem kilku podetkniętych pod tubę mikrofonów, nikt go nie słuchał.
Załamany patrzył na rozgrywające się widowisko. W pobliżu dostrzegł burmistrza, który opowiadał do kilku kamer, jak to bohatersko radził sobie z kryzysem, który dotknął miasto.
W pewnej chwili ktoś pociągnął go za rękaw.
– Ja zrobię, że sobie pójdą – zaproponował miejscowy Świadek Jehowy.
    – A rób co chcesz. – Zrezygnowany komendant oddał mu megafon i sięgnął po paczkę papierosów bez akcyzy.
    – Księga Wyjścia – sekciarz rozpoczął czytanie  – Pan rzekł do Mojżesza: ”Jeszcze jedną plagę ześlę na faraona i na Egipt. Potem uwolni was stąd. A uwolni was całkowicie, nawet was wszystkich stąd wypędzi”. O północy Pan pozabijał wszystko pierworodne Egiptu: od pierworodnego syna faraona, który siedzi na swym tronie, aż do pierworodnego tego, który był zamknięty w więzieniu, a także wszelkie pierworodne z bydła. I wstał faraon jeszcze w nocy, a z nim wszyscy jego dworzanie i wszyscy Egipcjanie. I podniósł się wielki krzyk w Egipcie, gdyż nie było domu, w którym nie byłoby umarłego.
Tekst ten powtórzył siedem razy, aż umilkły rozmowy i tłum skupił uwagę na Słowie Bożym. Ciszę przerwała żona Romana. Nie wiadomo kiedy zjawiła się na placu. Odszukała męża i zarządziła:
– Mamy jeszcze pół godziny. Wszystko spakowałam, wyjeżdżamy.
Roman nie oponował. Za ich przykładem podążyli inni, niekoniecznie rodzice jedynaków. To był pierwszy i ostatni przypadek gdy miasto zakorkowało się w środku nocy.

Wstawał świt czterdziestego dnia pielgrzymki. Wędrowcy przeszli przez Liban, Turcje. W Istambule przez most wkroczyli do Europy. Nikt ich nie zatrzymywał, nie zagadywał. Ludzie im współczuli i starali się pomóc dając jedzenie, a czasami miejsce by mogli przez chwilę wypocząć. Gdy przekraczali granicę Węgiersko-Słowacką ich państwo przestało istnieć, a wszyscy ocaleni ruszyli ich śladem na tułaczkę. Ta grupa dotarła do celu. Przeszli przez ostatni most na ich drodze i wraz ze wschodem słońca stanęli przed drzwiami Synagogi. Otworzył im okryty tałesem mężczyzna. Podszedł do starego Żyda przewodnika grupy i ucałował go na powitanie w oba policzki.
– Wejdźcie do środka – zaprosił. – Jesteście w domu. Każdy z was otrzyma pokarm z miski Człowieka Bożego cadyka Abrahama Mordechaja Altera. A pokarm dzielić będzie potomek jego, z dynastii Ger.
Żyd zdjął z pleców tałes i umieścił na ramionach przybyłego starego mężczyzny. Ten odezwał się do swojego ludu:
– Wędrówka skończona. Jak dawniej będziemy się tu spotykać, posilać i słuchać Tory. Dzisiaj możemy spocząć. Jak Najwyższy zechce z Polin zrodzi się Izrael.

Roman tymczasowo zatrzymał się w domu szwagra. Przy wódeczce opowiadał o tym, co przeżył w Górze Kalwarii i jak zamierza sobie ułożyć życie w Baniosze. W tle grał telewizor. Nikt na niego nie zwracał uwagi, do czasu wiadomości. Wydarzeniem dnia były problemy z wodą w Białymstoku.


POSŁOWIE:

Opis wizyty na dworze cadyka Altera niemiecki pisarz Alfred Döblin zamieścił w swoim dziele pt. Podróż po Polsce:
„Po południu pielgrzymi cisną się do wielkiego stołu cadyka. Tłok przy czym taki, jak na przedpołudniowej audiencji, a nawet gorszy. Wielki stół zostaje wniesiony do hali. Niektórzy dużo wcześniej wczołgają się pod stół, żeby potem stać blisko świętego. Cadyk zasiada z synami i dostojnymi gośćmi. Cała reszta stoi dookoła. Przy jedzeniu cadyk tłumaczy objaśnienia Talmudu i Torę, podaje nowe wykładnie. Wyznawcy obserwują jego i gości, śledzą jego ruchy, podchwytują i tłumaczą sobie nawzajem każde jego słowo. Najbardziej pożądane są „szyraim”, resztki z misy cadyka. Biją się o nie. Czasem cadyk sam daje komuś kęs ze swojej miski” .
Za „wirtualny sztetl”.

Zapraszam was do wysłuchania opowiadania "Czterdzieści dni". Możecie zacząć od 1.17.15, ale będziecie żałować, bo nie poznacie, między innymi, przygód sławnego rycerza Iborra, który mimo że cnotliwy potrafił wychędożyć cały zamtuz. Opowiadanie Czterdzieści dni w audycji ABW bibliotekarium od 1.17


CZYTELNIKU JEŻELI TU DOTARŁEŚ TO ZAPEWNE SPODOBAŁO CI SIĘ TO OPOWIADANIE, POLECĘ CI POWIEŚĆ:

ERA ZWODNIKA.




Urodziłem się w Warszawie w peerelu. W roku swoich osiemnastych urodzin dorosłem na tyle, by głosować w pierwszych, prawie wolnych, wyborach. Karierę zawodową rozpocząłem od zarządzania projektami Fundacji Zabezpieczenia Społecznego, wtedy to wyleczyłem się z bajek o sprawiedliwości społecznej. Pisanie zacząłem od promowania pojawiających się na polskim rynku usług transmisji danych. Moim sukcesem było stworzenie marki Neostrada. Po odejściu, w 2013 z Orange Polska, napisałem powieść "Kukiełki i Dusze". W roku dwutysięcznym osiemnastym napisałem opowiadania: INWAZJA OBCYCH, HIP, HIP, HURA! oraz Algorytm Belzera, które zostały nagrodzone w konkursach Fantazmatów i Bibliotekarium. W 2020 roku nakładem wydawnictwa Bibliotekarium ukazała się powieść "Era Zwodnika".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura