awersja awersja
973
BLOG

Polskie MONOPOLY

awersja awersja Rozmaitości Obserwuj notkę 11

 

Moje pierwsze spotkanie z MONOPOLY miało miejsce trzydzieści pięć lat temu. Dokładnie pamiętam dzień, w którym kolega przyniósł pudełko z oryginalną angielską grą. Był to prezent od wuja z Anglii. Zanim otworzyliśmy grę, długo podziwialiśmy solidność pudełka, lakierowaną pokrywkę i zapach kapitalizmu. Gdy już lekko ochłonęliśmy, kolega pozwolił nam zajrzeć do środka. Szok. Sterty banknotów, ołowiane pionki, różnokolorowe karty londyńskich ulic, plastikowe domki i hotele, karty z opisami w języku, którego wtedy nie rozumieliśmy.
 
Po szkole spotykaliśmy się w piwnicy. Światło żarówki oświetlało dwie skrzynki, na których położyliśmy jakieś stare drzwi wyjęte z zawiasów. Całość przykryta była białym prześcieradłem. Odwrócone wiadro, skrzyneczka, a nawet sterta ziemniaków były fotelami prezesów wielkich londyńskich biur nieruchomości. Pordzewiały rower i kartony z pożółkłymi książkami były świadkiem szalonych wzlotów i widowiskowych plajt. Niekiedy pozwalaliśmy sobie na odrobinę luksusu - otwieraliśmy zabrany z półki kompot truskawkowy, aby uczcić wykupienie wszystkich stacji kolejowych.
 
Po pewnym czasie zauważyliśmy, że na białym prześcieradle wszystko było poukładane według ścisłego wzoru. Na środku, jakżeby inaczej - plansza. Pudełko z bankiem było ustawione tak, aby smarkacze mogli je zobaczyć zaglądając ukradkiem przez piwniczne okienko. Słownik angielsko-polski, kartonowe pudełeczka zakrywające karty i gotówkę graczy, białe karteczki i długopis do wypisywania weksli (no bo któż nigdy nie pożyczał kasy od innych graczy?) - to wszystko miało sobie przypisane miejsce. Ile popołudni i wieczorów spędziłem przy „monopolku” - tego nie jestem w stanie napisać...
 
 
Moje drugie spotkanie z MONOPOLY miało miejsce prawie dwadzieścia lat temu, gdy gra wchodziła na polski rynek. Najpierw sprzedawana przez firmę Jocker, a później przez Hasbro Poland. Pracowałem dla obu tych firm jako regionalny przedstawiciel public relations. Było to w czasach, kiedy pojęcia PR i publicity znało jeszcze niewiele osób. Ceniłem tę pracę - przynosiła nie tylko wielka satysfakcję (i spore pieniądze), ale również pozwoliła na zdobywanie solidnej wiedzy i pierwszych doświadczeń z zakresu PR. Spędzając popołudnia w piwnicznym półmroku nawet przez myśl mi nie przeszło, że w przyszłości będę zachęcał innych do grania w „monopolka” i inne gry Hasbro. Zachęcał w sposób uczciwy, nienachalny, można nawet rzec - szlachetny. Do niedawna uważałem, że była to moja najprzyjemniejsza praca zawodowa, jaka kiedykolwiek wykonywałem...
 
Czar prysnął półtora roku temu. Hasbro wraz z jedną z sieci hipermarektów zorganizowało akcję zbierania zabawek dla dzieci. Bardzo szczytny cel, charytatywny, szlachetny. Zgodny z deklaracją Dyrektora Generalnego Hasbro: „Hasbro has a long and proud tradition of supporting children worldwide through a variety of philanthropic programs.  We believe that every child is born with the sparkle of hope in their eyes ...”. Ucieszyłem się, gdy otrzymałem informację o tym, że oddziałTPD, w którym działam, również otrzyma zabawki dla podopiecznych. Moja uciecha trwała do czasu, gdy nie zobaczyłem „darów”. Misie bez rąk, lalki bez głów, samochody bez kół, zdekompletowane puzzle i bezużyteczne klocki. Większość brudna i zniszczona. Czyżby to była właśnie owa „long and proud tradition”...?
 
Dzieci, które potrzebują wsparcia również w formie zabawek, to nie są żebracy, to nie są dzieci drugiej kategorii. Wiem, że wolą nie dostać nic, niż dostać misia z wydłubanymi oczyma. Takie „prezenty” mogły tylko upokorzyć. Gdy patrzyłem na kilka worków śmieci poczułem się nieswojo. Podwójnie - kilka osób przyglądających się „prezentom” pamiętało, że niegdyś bardzo chwaliłem Hasbro. Poczułem prawdziwy wstyd.
 
Zadzwoniłem do Hasbro. Wyjaśniłem, że otrzymane zabawki są bezużyteczne i nawet po selekcji nie nadają się do przekazania ich dzieciom. Wyjaśniłem również, że Towarzystwo musiało opłacić koszty transportu tych „prezentów” - grubo ponad sto złotych. Za te grubo ponad sto złotych można było zakupić pomoce dydaktyczne dla ogniska opiekuńczego lub zafundować przedszkolakom wyjazd do teatru. Poprosiłem, aby Hasbro zabrało od Towarzystwa swoje „podarunki” (już na własny koszt), i zasugerowałem, aby w ramach rekompensaty tych ponad stu złotych, przekazało na rzecz naszych ognisk wychowawczych cokolwiek przydatnego. Owszem, kurier zabrał kilka worków. Dziwił się przy tym, po co wysyłamy takie śmieci. Co zaś tyczy rekompensaty... cóż... Hasbro nie poczuło się do niej...
 
 
 
W tym roku akcja Hasbro była ponownie organizowana. Jeden z oddziałówTPD już nic z niej nie otrzymał. Może to i dobrze...
 
...gdy jednak zobaczę w sklepie polskie wydanie MONOPOLY, tak bardzo promowane przez Hasbro, przed oczami stanie mi widok szarych worków pełnych pogardy - z jednego wystaje miś bez oczu, z innego lalka bez głowy.
 
Pozdrawiam
awersja
O mnie awersja

Licznik odwiedzin: Poza autorem nikt tutaj nie zagląda...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości