Grim Sfirkow Grim Sfirkow
1503
BLOG

Na śmierć wesołych eneferytów

Grim Sfirkow Grim Sfirkow Polityka Obserwuj notkę 29

W jednym z opowiadań Lema pojawia się termin "eneferyci". Byli to przedstawiciele Najwyższej Fazy Rozwoju cywilizacji, stąd właśnie skrót: NFR. Koncepcja Lema była dyskusją czy żartem z przekonania o liniowym rozwoju ludzkości. Skoro następuje rozwój, to musi on mieć swoją najwyższą fazę, stąd Najwyższa Faza Rozwoju. Zaś jej przedstawiciele, to właśnie eneferyci. Ci, którzy nie czytali Lema może spodziewają się, że ta cywilizacja dokonywała cudów, przenosiła góry i zawracała rzeki? Nic z tych rzeczy: zdumieni odkrywcy, Trurl z Kłapacjuszem dostrzegli przez teleskop, że wszyscy przedstawiciele tej cywilizacji leżą plackiem na swojej sześciennej placenie (zrobili ją sześcienną, kiedy jeszcze nie byli NFR-ytami i coś jeszcze robili prócz leżenia), przewracają się z boku na bok i najwyżej jeden prosi drugiego, żeby go podrapał po plecach. Kiedy jeden z bohaterów opowiadania dotarł na ich planetę i chciał się z nimi porozumieć, zakłócając im spokój leżakowania, użyli swej wszechmocy i przenieśli go w tak odległy obszar galaktyki, żeby nie mógł do nich znów dotrzeć.

Nasz bohater nie poddał się i zasymulował w swoim komputerze cywilizację NFR-ytów i takiego cyfrowego symulatna zapytał o to, dlaczego zrobili to co zrobili. Okazało się, że NFR-yci, gdy już uznali i przekonali się, że są wszechmocni, że są na najwyższej fazie rozwoju, stwierdzili, że nic już nie muszą robić, że właściwie nic im do zrobienia nie zostało, więc tylko leżeli i drapali się po plecach, a zakłucającego im spokój intruza, który i tak by ich nie zrozumiał, odesłali w niebyt.

Od tego opowiadania nazywam jeden z problemów - być może kluczowy - dręczący Europę  eneferytyzmem. Nie tyle europocentryczna, co lewakocentryczna Europa uznała się za najwyższą i najwspanialszą fazę rozwoju ludzkości. W związku z tym uznała, że niczego już nie musi, np. nie musi mieć dzieci, nie musi spełniać jakichkolwiek narzuconych (choćby nawet przez logikę i zdrowy rozsądek) obowiązków, że najwspanialszy i najlepszy ustrój w galaktyce zwalnia ich ze wszystkich dawnych więzów, a jedyny obowiązek jaki pozostaje, to niszczyć jakiekolwiek pozostałości dawnego ustroju. Nasi eneferyci byli też przekonani, że ich pomysły na życie i ich cywilizacja jest tak dla każdego wspaniała, że ci wszyscy, którzy przyjechali od ich krajów  - w wyniku praktykowania eneferytyzmu coraz bardziej wyludniające się - aby pracować na miejscu ich dzieci, które nigdy się nie urodziły, z całą pewnością przyjmą ich sposób bycia i postrzegania świata. A jeśli nawet tego nie zrobią, to po prostu wyjadą, znikną w kraju pochodzenia jak Kłapacjusz czy Trurl wyrzucony na drugi kraniec galaktyki.

Problem tylko, że eneferytyzm praktyczny tym różni się od teoretycznego, że jest złudzeniem. Jest ideą jak linia prosta, która nigdy w prawdziwym świecie nie jest prosta. Jest po prostu łżeeneferytyzmem. Stąd kalkulacje łżeeneferytów się nie sprawdzają - ani oni nie są najwyższą fazą rozwoju, tylko co najwyżej ślepą uliczką w którą zapędziła się europejska cywilizacja, ani nie są wszechmocni, ale coraz bardziej bezsilni. Pozostało im mnóstwo rzeczy do zrobienia i nauczenia się, ale nigdy tego nie przyjmą do wiadomości. I nikt za nich nie zadba o to, by mieli następców, wychowanych tak, jak oni. I oczywiście ich cywilizacja - eneferytyzm stosowany - nie znajduje uznania u przybyszy. Gorzej - wkurzeni przybysze wcale nie chcą zniknąć po drugiej stronie galaktyki, ale jest ich coraz więcej i więcej. Cóż więc zostało eneferytom? Maskowanie strachu głupkowatą wesołkowatością, szydzenie ze wszystkich i wszystkiego, szczególnie z tych, którzy zachowali wiarę, że w życiu na ziemi chodzi o coś więcej, niż zaspokajanie popędów i drapanie się po plecach. Eneferyci pewni swojej wielkości i - tak! - niezgłębionej tolerancji, nie potrafili się zdobyć na odrobinę empatii, współodczuwania z prostymi ludźmi, których ich rysunki dotykały do żywego.

Dziś w Paryżu trzech przybyszy weszło do redakcji pisma wesołkowanych eneferytów i ich  pozabijało. Okazało się, że pióro czy ołówek nie jest mocnejszy od kałasznikowa. A może raczej, że pióro którym spisano Koran jest mocniejsze niż prasa drukarska drukującą porcję ogłupiacza dla przekonanych o swej niebywałej wielkości Francuzów.

 

Swego czasu pisałem w "Gońcu Wolności", piśmie internetowym Kolibra o kolejnym etapie dekolonizacji, którym były przewroty w krajach arabskich. Pierwszy polegał na tym, że mieszkańcy państw kolonizowanych uwierzyli, że mogą dorównać Europejczykom, że mogą zrobić to samo co oni. Drugi etap - skumulowany w Arabskiej Wiośnie - uwierzyli, że ich kultura wcale nie jest gorsza od europejskiej i wcale nie muszą naśladować tego, co robi Europa (stąd padły reżimy opierające się na przenoszeniu do dawnych kolonii wzorców politycznych z metropolii). Teraz mamy początek kolejnego etapu - przekonanie o tym, że Europejska kultura to kompletne nic i że to wrzód na zdrowym ciele ludzkości, który trzeba wyciąć. I sądząc po licznych konwersjach na Islam, wielu rodowitych Europejczyków dochodzi do tego samego wniosku. Role się odwracają - teraz Europa zaczyna być kolonizowana. Rolę tankietek wymuszających zmianę polityki lokalnych rządów odgrywają brutalne napaści terrorystyczne. Będzie się działo.

Popieram prawo własności, JOW, niskie podatki, przejrzyste prawo, karanie przestępców. Jestem przeciw uchwalaniu prawa, którego nikt nie będzie przestrzegał (poza frajerami). Nie mam nic przeciw skandynawskiemu modelowi państwa, o ile jego wprowadzanie rozpocznie się od przywrócenia monarchii.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka