Polska znajduje się w określonym miejscu Europy. Nie znamy metody, aby ją przenieść gdzie indziej – pozostaje więc dostosowywanie polityki do położenia „geopolitycznego” i utrzymywanie dobrych (a co najmniej poprawnych) stosunków ze swymi sąsiadami. Tak się bowiem złożyło, że Niemcy i Rosja (a niedługo zapewne dołączy do nich Ukraina) dysponują znacznie większymi od Polski możliwościami ekonomicznymi, a co za tym idzie także militarnymi. Co więcej, po okresie wzajemnej wrogości będącej zrozumiałą pozostałością po II Wojnie Światowej Niemcy i Rosja zaczynają coraz ściślej współpracować.
Przedwojenna polityka „dwóch wrogów” zakończyła się dla Polski w wiadomy sposób – najpierw krwawymi okupacjami, a potem długoletnim okresem uzależnienia. Nie rozumiem więc dlaczego nasi rządzący, wśród których „historyków jak mrówków” nie zauważają niebezpieczeństw takiej polityki i podsycają obawy, że Polska stanie się „niemiecko-rosyjskim kondominium”, bo przecież szansa, że nasi sąsiedzi się „dogadają” nie tylko w sprawie gazociągów jest bardzo realna.
Polska od dawna nie posiadała (i nadal nie posiada) wystarczającej siły, aby realnie przeciwstawić się polityce swych sąsiadów. Sojusze zawarte przez II Rzeczpospolitą z państwami „zachodu” okazały się w praktyce bezwartościowe. Realnie mogła pomóc Polsce jedynie Francja, ale Francuzi nie mieli zamiaru „umierać za Gdańska”, a jak się wkrótce okazało także i za Paryż. Sojusz z Anglią okazał się dla Polski nie wart papieru, na którym go spisano.
Dziś każą nam się zachwycać sojuszem z USA – a tymczasem wkrótce po wizycie Prezydenta Trumpa w Polsce i propagandowej chwalbie (w którą chyba uwierzyli tylko nasi politycy) weszło w USA życie prawo o „majątku bezspadkowym”, które w oczywisty sposób jest skierowane przeciwko interesom Polski. Każą nam się zachwycać „amerykańskim wojskiem” w Polsce, które w razie wybuchnięcia awantury zostanie najpewniej natychmiast ewakuowane samolotami transportowymi. „Interes”, jaki Polska zrobiła na wojnie z Sadamem, czy na pomocy dla USA w Afganistanie też niczego naszych polityków nie nauczył!
Efekt działań naszych rządów w polityce zagranicznej jest wręcz przerażający. Polska kłóci się praktycznie ze wszystkimi. „Wstawanie z kolan” spowodowało zmrożenie stosunków z Unią Europejską, a szarża p.Szydło na przewodniczącego Donald Tuska zakończyła się spektakularną porażką. „Wygłupy” polskich władz na forum Unii Europejskiej to już prawie tradycja – wystarczy przypomnieć „wojenkę o samolot i krzesło” z 2008 roku…
Nie Unia – to może Niemcy? Ale z nimi też fatalnie. Pani Merkel jest oskarżana o forowanie Tuska, a poza tym przecież (o zgrozo!) zaprosiła Lecha Wałęsę do symbolicznego obalenia „muru berlińskiego”. Niedopuszczalne! Francja? Jak zwykle nosi nos wysoko, a nas, prawdziwych Polaków nikt nie będzie uczył jeść widelcem. Na Litwę, Ukrainę, Białoruś oraz Czechów i Słowaków (nie mówiąc już o Bułgarii czy Rumuni) z kolei my patrzymy „z góry” (nikt tego nie lubi). Efekt – może i „Trójmorze” powstanie, ale Polska nie będzie raczej przewodzić temu (dość sztucznemu) tworowi. O stosunkach z Rosją nawet nie warto wspominać, zaś USA ostatnio jasno pokazały Polsce (i jej Prezydentowi) miejsce w szeregu.
Pozostał Wiktor Orban, ale on z kolei sympatyzuje z Rosją i Putinem i nie przypomina mu ciągle 1956 r… Dla wielu polskich „patriotów” to niezrozumiałe i niedopuszczalne!
W polityce wewnętrznej jest właściwie jeszcze gorzej. Trwa prawdziwa VENDETTA, nikt niczego nikomu nie daruje. Wystarczy nawet pobieżna lektura „Salonu24”, a wojenki TVP z TVN oraz GaPola z GazWybem to czysta realizacja wojen prasowych w Eatanswille. Tylko w Polsce to niestety nie literatura – to po prostu nasza codzienność. Kopanie się w życiorysach do dziesiątego pokolenia to standard. Trwa wojna na epitety – im głośniej i głupiej tym lepsze samopoczucie „dziennikarza” lub blogera. A wzorce są powszechnie dostępne – wystarczy posłuchać posłów lub senatorów.
Przed nową władzą stoi bardzo poważne zadanie – oczyszczenie tej „stajni Augiasza”. Nie wydaje mi się aby ktokolwiek z aktywnych obecnie polityków był w stanie to zadanie wykonać. Dziś jesteśmy skłóceni ze wszystkimi oraz sami ze sobą. Zaiste, spore to osiągnięcie naszej kochanej „władzuni”. Teraz trzeba czekać na prawdziwego Męża Stanu!
Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 77 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem, Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie!
Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka