Był taki czas, gdy obawiałem się tego, że prawica wyprowadzi Polskę z Unii, ale dziś choć może nie nazwałbym się eurosceptykiem, to dostrzegam coraz większą potrzebę ugruntowania się na polskiej scenie politycznej postaw krytycznych względem zachodu - zarówno wobec UE, jak i USA. I to wcale nie z pobudek prawicowo-narodowych, lecz patriotyczno-socjalno-egalitarnych.
Kto chce, byśmy nadal byli gospodarczą kolonią?
Ostatnio zachód postanowił zacisnąć ręce na gardle Polski, którą uważa za swoją kolonię. Unia próbuje zablokować środki Funduszu Odbudowy z powodu rzekomej niepraworządności i braku wolnych mediów, czy też uchwał anty-LGBT. Oczywiście same te uchwały to jest jakaś piramidalna głupota i nieodpowiedzialność prawicowych samorządowców, którzy dodatkowo w ogóle nie powinni się tym zajmować, bo to nie leży w ich kompetencjach. Ale nie sposób nie dostrzec, że jest to wygodny pretekst ku temu, by dyscyplinować kraje peryferyjne i uzależniać ich finansowo od pańskiej woli Berlina i Brukseli. Zarzuty dotyczące praworządności i wolnych mediów też wydają się mocno naciągane, jeśli popatrzy się na to, jak francuski rząd praworządnie traktuje pałą protestujących obywateli, a w wielu krajach europejskich wprowadzane są rozwiązania prawne bliźniacze do LEX TVN, które polegają na ograniczeniu przejmowania przez obcy kapitał krajowych mediów.
Nasz "sojusznik" zza wielkiego Oceanu chyba nigdy wcześniej w takim stopniu nie dał nam do zrozumienia, że uważa nas za swój 51-ty stan, jak zrobił to ostatnio. Już Georgette Mosbacher lubiła grozić nam paluszkiem w sprawie reprywatyzacji i TVN, ale teraz rząd USA jeszcze dosadniej dał nam jasny sygnał, że nie mamy prawa do uchwalania ustawy chroniącej tysiące lokatorów z reprywatyzowanych kamienic czy przepisów ograniczających rolę zagranicznego kapitału w mediach. Wcześniej blokował skutecznie przepisy mające na celu opodatkowania korporacji cyfrowych. Czy da się wyrwać z okowów neoperyferyjnego położenia Polski i gospodarczego kolonializmu mając takiego bliskiego "sojusznika? Śmiem wątpić. Tacy "przyjaciele" mogą być nawet bardziej problematyczni w tym aspekcie, niż jawni wrogowie na Kremlu.
Bruksela i Waszyngton pracują na eurosceptycyzm i antyamerykanizm
Jeśli dalej tak to będzie wyglądało, to zachód w końcu zapracuje na powszechne postawy eurosceptyczne w kraju, w którym jeszcze zdecydowana większość rodaków wypowiada się za obecnością Polki w strukturach UE. Coraz mniej tym się martwię, aczkolwiek dostrzegam pewne zagrożenie, że to wyewoluuje w klimaty mało przyjemne, bliskie Konfederacji, bo w Polsce tylko prawica potrafi mówić krytycznie o działaniach Brukseli, nawet jeśli nie zawsze robi to mądrze i do niedawna szło to w parze z naiwnymi złudzeniami wobec Waszyngtonu. Ciężko bowiem poważnie traktować eurosceptycyzm oparty na straszeniu gejami, regulacjami unijnymi dotyczącymi ochrony środowiska albo wręcz jakimikolwiek regulacjami w ramach libertariańskich i antypaństwowych fiksacji. Niestety w tej kwestii raczej nie będzie można liczyć na polską lewicę, która ugrzęźnie w sporach o zaimki, a jeśli chodzi o stosunek do Europy to prezentuje niedojrzałą i prostoduszną afirmację wszystkiego, co pochodzi stamtąd, bo "Pan Niemiec raczył sfinansować kanalizację biednym Polakom na wsi, a dzięki Unii można szybciej wyjechać z tej strasznej Polski" (nie, to nie jest ironia z mojej strony, są ludzie, którzy zupełnie poważnie tak piszą). Jednym słowem, mimo frazesów o Europie socjalnej i równych szans czy lamentów nad dyscyplinowaną i wyzyskiwaną ekonomicznie Grecją, wzmacnia dyskurs neokolonialny i wpływy kompradorów. Mam więc spore wątpliwości, czy w Polsce uda się stworzyć rozsądny ruch antyneokolonialny, ale niewątpliwie taka potrzeba obecnie istnieje bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Komentarze