Od 1945 roku do 1965 roku minęło 20 lat, żyliśmy wtedy w tak zwanej małej stabilizacji epoki gomułkowskiej. Byłem już wtedy kilka lat na świecie, ale niewiele, chcąc nie chcąc rozumiałem z otaczającej mnie rzeczywistości, poza rzeczywistością podwórkową Doskonale jednak pamiętam przemówienie Gomułki z marca 68` i czołgi na drodze do szkoły w grudniu 1970. Było, nie było, ślad tamtej tragedii, płonącego KW PZPR, pozostał bardzo żywy do dziś w mojej pamięci. Pięć lat później, po przejechaniu z chórem połowy Europy, zobaczyłem naocznie czym różni się Zachód od Wschodu, a oświetlone żółtym światłem belgijskie autostrady na całej ich długości były dla mnie i kolegów szokiem. To było 37 lat temu! II wojna światowa na lekcjach historii wydawała się czymś zupełnie tak odległym, jak epoka napoleońska. Znowu 20 lat i jest już po stanie wojennym, po internowaniu i jest wolna demokratyczna Polska, czas historyczny ulega gwałtownemu skróceniu w mojej świadomości, to już zapewne z racji wieku. A teraz jest jeszcze gorzej. Świadomość, że III RP ma już tyle lat, ile przetrwała II RP daje do myślenia. Daje też inną perspektywę. Piszemy o tym. Podnosimy, że dorobek tamtej Polski, targanej sprzecznościami, był niepodważalny, że wcale nie byliśmy tak słabi, a jednak w ciągu kilku lat została z tamtej RP jedna wielka ruina. Straciliśmy niemal wszystko, poza niezwykłą w nas wolą przetrwania jako narodu.
Także teraz, w 2012 roku można mówić o niepodważalnym dorobku Polaków. Choć nie ma większości planowanych dróg i nie zbudowano portu w Gdyni. W zamian zamknięto polskie stocznie, co jeden z byłych liderów PO w Szczecinie tłumaczył dwa lata temu jako przejście miasta w epokę postindustrialną. „Post” w tym naszym dużym, przygranicznym mieście jest tak wielki, że nie zachował się w nim po 1989 roku ani jeden zakład produkcyjny. Ale to odrębny temat. Mimo to, dorobek Polaków, pracujących często ponad siły, pod kiepskimi w większości rządami, bez wizji państwa, bez strategii miejsca Polski w Europie jest niepodważalny. Koncepcję i drogowskaz dostaliśmy od Zachodu – Unia Europejska i NATO. I był to przecież wybór racjonalny. Ale w 2012 roku Unia sama już nie wie, czym będzie za rok, czy dwa lata, a europejskie siły NATO bez pomocy wojsk USA nie mogły sobie poradzić z interwencją w Libii.
Ta prosta pigułka z historii kryje pewne przesłanie, szczególnie do ludzi młodych, którzy mają dużo więcej, niż moje pokolenie, zapału i optymizmu, bardziej wierzą - i w możliwości Polski, i we własne siły. Ale z drugiej strony i oni widzą, jak to ich polskie państwo marnuje swój potencjał, jak przegrywa wewnętrznie i zewnętrznie. Gdyby jutro rozpadła się Unia Europejska, nie mielibyśmy żadnego własnego patentu na przyszłość. Może udałoby się wynegocjować nasz udział w tak zwanej północnej strefie euro, obejmującej Niemcy, Skandynawię, Belgię, Holandię i być może Polskę. Nasza sytuacja nie jest wcale dużo lepsza, niż w 1939 roku. To śmieszne, ale chełpimy się nawet tym swoim szóstym miejscem w Unii. Śmieszne, bo w polityce europejskiej liczą się konkretne wpływy polityczne, a nie statystyka i uściski rąk. To prawda, dziś nie grozi nam wojna, ale...? W sytuacji rozpadu UE i powrotu do Europy dwubiegunowej,kształtowanej wokół osu Niemcy -Rosja, będziemy znowu rozgrywani, jak nie raz już bywało. Co gorsza, rozgrywani jesteśmy już teraz. Można zaklinać rzeczywistość, ale gazociąg północny poprowadzony tak, jak by nas w ogóle nie było, jest tylko jednym z wielu dowodów na naszą bezsilność w Europie. Być może właśnie o tym i innych niebezpieczeństwach myślał ś.p. Prezydent Lech Kaczyński, kiedy z determinacją i odwagą starał się prowadzić własną politykę wobec Niemiec i Rosji, wobec Europy. Dodajmy z naciskiem - realistyczną. Niebezpieczeństwa muszą widzieć i Tusk, i Sikorski. To inteligentni politycy. Próbują coś ugrać, ale to już nie jest w pełni nasza, polska, samodzielna gra. Na taką grę, z tą drużyną jest za późno. Wystawiliśmy do wiatru nasze dobre relacje z Czechami, Węgrami i Litwą, poprzez nieprzyjazne gesty lub brak pewnych gestów. Nie rozgrzesza nas w polityce wobec Litwy to, że dużo mniejszy od Polski kraj, ale z dużą mniejszością polską, jest przewrażliwiony na punkcie swojej niepodległości. Nie mamy dziś szans na bycie liderem w Europie Środkowo – Wschodniej, zresztą nie wiadomo, czy było to w ogóle realne w ostatnich 20 -tu latach. Jeśli tak, to sojusz partnerski państw Europy Środkowej, niekoniecznie zresztą pod wodzą wielkiej biało -czerwonej, należało budować od początku lat 90- tych. Jest jakiś olbrzymi dysonans pomiędzy indywidualnymi osiągnięciami Polaków, ich aspiracjami i jednoczesnym rozpadem III RP, ze słabą armią, kiepską administracją, upolitycznieniem władzy sądowniczej i mediami, które coraz częściej stają na pierwszej linii frontu ideologicznego w walce Rządu i Prezydenta z opozycją. Słowa, jak sądzą sceptycy już nie znaczą tak wiele. Można mówić, mówić, mówić, a i tak głosują na PO. Wbrew pozorom nie jest to jakiś szczególny fenomen. Także rządząca CDU stała się dziś partią władzy, o czym piszą niemieccy publicyści.
Mylą się ci, którzy sądzą, że słowa dziś już niewiele znaczą, że ich zalew powoduje jedynie szum informacyjny w naszych głowach. Właściwe słowa potrafią budować sukcesy, niewłaściwe, nieodpowiedzialne wywoływać porażki. Warto przemawiać do ludzi, że zmiany są możliwe, że zło, które widzą da się wyeliminować. Mamy, powtórzę to jeszcze raz, swoje liczne sukcesy, osobiste, zawodowe, zmienił się obraz Polski małomiasteczkowej, kilka aglomeracji przypomina miasta Europy Zachodniej. A mimo to, nie bardzo wiadomo, jak poradzimy sobie jako państwo, jeśli Europa „zszywana” skutecznie przez rynek będzie musiała na nowo się podzielić. Taki wariant jest realny. I nie chodzi tu a taką apokalipsę, jaką Niemcy przy milczeniu Zachodu rozpoczęły ponad 70 lat temu.
Warto, jak sądzę, pokusić się dziś o refleksję, że to co mamy, z czego mamy prawo się cieszyć i być nawet dumni, może być wystawione na próbę. Będą się coraz analiz w przestrzeni publicznej, jak mamy ułożyć się w Europie. Bo nawet ta obecna nie jest już taka sama, jak 10 lat temu. Napisałem ten tekst, bo dopiero teraz, sam nie wiem do końca dlaczego, dociera do mojej świadomości to, że wtedy, po 1939 roku, te sześć lat wojny to był przecież moment, chwila. W połowie lat siedemdziesiątych była to dla mnie cała epoka, odległa i wręcz nierzeczywista. Być może podobnie myślą młodzi ludzie o stanie wojennym, jak o czymś nierzeczywistym i niezwykle odległym. Nie sposób tego dokładnie zbadać. Sądzę, że warto stawiać pytanie, jak zachować zdobycze ostatniego dwudziestolecia i zacząć w końcu poważnie, wręcz cholernie poważnie myśleć o tym, że w miejscu słabej III RP, bez jasnej wizji przyszłości, musi powstać projekt państwa, które wytrzyma zmiany zachodzące w Europie. Co znaczy mniej więcej tyle, że zachowamy w niej nie tylko naszą suwerenność polityczną, ale zaczniemy w końcu ją także współtworzyć. Bez klientyzmu. Do tego potrzebny jest wielki rachunek sumienia polityków, właściwie wszytskich. Bez naprawy Polski nie będzie to możliwe przez kolejne dekady.
Inne tematy w dziale Polityka