Zabezpieczenie rządowych komputerów i serwerów III RP nie odstaje poziomem od zabezpieczenia przydomowej szopy z rupieciami w środku. To dlatego tak bardzo wszyscy interesują się zawartością rządowych półek w szopie i blokują dostęp zwykłym obywatelom. To po prostu taka nasza codzienność, że gdzieś w okolicach szesnastej po powrocie Pani Kasi z porannej zmiany w hipermarkecie, mówi do męża:
- Krzysiu, wejdź na stronę Kancelarii Premiera i sprawdź, co rząd planuje na przyszły tydzień, bo trzeba jakoś się zabezpieczyć...rozumiesz Krzysiu, akcyza, paliwa, cukier, vat, nie wiadomo co będzie - mówi Pani Kasia. No i mąż działa, i strony się zapychają, bo każda żona w Polsce prosi o to swojego męża, a każdy mąż swoją żonę.
W tej komicznej historii z zabezpieczeniami stron, rzecznik Paweł Graś jest coraz bardziej uchachany i radosny. I bardzo słusznie. W końcu strony CIA też cieszyły się tak dużym zainteresowaniem mieszkańców USA, że się zablokowały. Ta ogólna radość rzecznika, pomruki wicepremiera Pawlaka o tym kto stoi za Anonymous, to wszystko razem nie ma oczywiście większego znaczenia. Jest się z czego i z kogo pośmiać. Choć sam pakiet przepisów zawartych w ACTA jest bez wątpienia groźny dla wolności słowa i chyba wszyscy - ceniący sobie tę wolność, a już w szczególności ci, którzy wiedzą, co oznacza jej brak - zdają sobie z tego sprawę. Jedni chcą dalej zamieszczać mniej lub bardziej zabawne fotomontaże z Kaczyńskim czy Tuskiem, inni chcą nadal pisać to, co myślą, na przykład w Salonie 24 czy w Niepoprawnych. To nieprawda, że nic się nie zmieni. Jedna obca wrzuta pirackiej wersji czegokolwiek i można zamknąć stronę, portal, albo przynajmniej uprzykrzyć na maksa życie adminowi.
Zamieszanie z ACTA przecięło falę komentarzy o kluczowych przecież wnioskach, jakie płyną ze stenogramów Insytyutu Sehna czy z informacji prokuratury o tak zwanej strefie kokpitu. Dzierżyńscy naszego dziennikarstwa na moment zamilkli. Przełomu w świadomości Polaków na temat Katastrofy Smoleńskiej nie było, ale kropla drąży kamień.
Co innego zwróciło moją uwagę w ostatnich dniach poza Smoleńskiem i ACTA. Były Sekretarz Stanu USA Henry Kissinger spotkał się w piątek z premierem Rosji Władimirem Putinem. Panowie znają się nie od dziś, więc nic dziwnego, że NYT pisze o nich jak o starych przyjaciołach (NYT (Europe): "Putin Welcomes Kissinger: ‘Old Friends’ to Talk Shop"). Rzecznik rosyjskiego premiera Dmitri Peskov powiedział po tym spotkaniu , że obaj politycy zgadzają się co do tego, że Gorbaczow za wcześnie wycofał wojska sowieckie z Europy Wschodniej. Kissinger, nie pierwszy raz, wyraził taka opinię o zbyt szybkim "zwijaniu się" sowieckiej armii z terytoriów dawngo bloku komunistycznego. A w piątek obaj Panowie rozmawiali o wyborach w USA i w Rosji, między innymi. Spotkanie obydwu polityków, pełniących dziś zupełnie inne role w swoich krajach nie było jednak towarzyską pogawędką. Jest dość szeroko komentowane. Im bardziej Polska zwija się w swojej polityce zagranicznej, zadawalając się poklepywaniem po plecach, tym bardziej różne i ważne osobistości tego świata będą skłonne akceptować kolejne ruchy Rosji w odzyskiwaniu utraconego terytorium. Dziś to terytorium, polskie terytorium, przy całej masie błędów i zaniechań, popełnionych przez rząd Tuska, ze Smoleńskiem na czele, jest jeszcze nasze. Im szybciej III RP zakończy swój byt polityczny, tym więcej szans na umocnienie naszego terytorium.
Inne tematy w dziale Polityka