Szaleństwo nie zna granic. Nie chodzi tu oczywiście o rząd, czy urząd Prezydenta. Cyberatak był, na razie tylko ośmieszył rząd i pewne jest już, że słowa admin i admin1 przejdą do historii III RP, a może nawet ktoś stworzy grę komputerową o Adminie. Byłoby pysznie. Protest przeciwko ACTAprzeniósł się na ulice, narobił sporo pozytywnego szumu i - to prawda - obudził dziennikarzy, by zająć się tematem. Polityków raczej pobudził do rozważań o możliwości wprowadzenia stanu wyjątkowego, gdyby doszło do zagrożenia bezpieczeństwa naszego jakże bezpiecznego (znowu admin) państwa.
Pisząc szaleństwo nie zna granic, nie wykluczam, że prawdziwy cyberatak jest przecież możliwy. Nie można go lekceważyć, więc ustawa o stanie wyjątkowym ma swój sens. Pytanie tylko, co mieliby zaatakować cyberwrogowie Polski? Elektrowni atomowych nie mamy, nawet jednej, i nie łudźmy się, że będzie się komuś chciało takowe w Polsce budować, skoro Niemcy je zamykają i ustami premiera Brandenburgii pomstują na polskie plany. To jest niestety tak, jak za późno się wchodzi do Unii. Tam są tysiące kilometrów nieekologicznych autostrad i żaby padają masowo, bo nie mogą dotrzeć do swojej wodnej zagrody, a u nas żyją Panie, jak w Katarze. Co kilka kilometrów piękny wiadukt z czterdziestoma pasami dla żab i innych zwierząt w jedną stronę.
Gdyby z kolei zaatakowano kolej, nikt by tego nie zauważył, a już na pewno pasażerowie. Cyberatak na kolei trwa od dłuższego czasu. Jest permanentny. Cud, że pociągi w ogóle jeszcze jeżdżą. Minister Nowak i tak zmylił na ważnej trasie podłych hakerów i wysyła pociąg z Warszawy do Gdańska przez Bydgoszcz. I pociąg zdąża (proszę Pani). Wojsko i tajne służby mają własne niezależne sieci, więc tu możemy spać spokojnie. Prawda? Nikt się nie wciśnie, chyba, że Premier wyjedzie na urlop. Wtedy nawet może spaść meteoryt.
Hakerzy mogą uderzyć też w nasz system finansowy, ale przecież ludzie o nastawieniu antyglobalistycznym i tępiącym Wall Street nie zaczną przelewać pieniędzy do MFW lub innego ważnego banku, ale tu możemy liczyć na kunszt ministra Rostowskiego, który zna inżynierię finansową jak nikt i na pewno znajdzie gdzieś (u nas) miliardy, które wyparowały z kont bankowych. Unieruchomienie systemów komputerowych samochodów rządowych też psu na budę, bo i tak stoją pod stadionem i czekają na vipów, aż skończą grać w gałę. Najważniejsze jednak będzie schwytanie sprawców cyberataku czy wypowiedzianej Polsce cyberwojny. Pamiętajmy o tym, że nikomu na świecie nie przyjdzie do głowy zaatakować Polskę zewnątrz. Z mediów dzierżyńskich dobrze wiemy, że wizerunek Polski jest tak dobry, że każda wizyta naszej głowy państwa gdziekolwiek, kończy się zbiorową ekstazą miejscowej ludności. Podobno Chińczycy nie spali z trzy dni po wyjeździe. Podpowiedzieć więc wypada władzy, że jeśli już jakiś szaleniec czy szaleńcy zechcą nas zaatakować to będzie to – mówiąc bez ogródek – wróg wewnętrzny. A jeśli wewnętrzny, to trzeba odszukać i unieszkodliwić. Całą siłą służb specjalnych naszego państwa.
Prezes PiS będzie poza podejrzeniem, bo wiadomo jak lekceważy rolę Internetu. A poza tym trudno sądzić, żeby mohery miały w ogóle jakieś komputery. Delikatnie sprawdzi się, co porabia marszałek poprzedniej kadencji Grzegorz Schetyna. Na wszelki wypadek trafi do aresztu domowego bez dostępu do Internetu. Waldemar Pawlak jest pod stałą kontrolą rządu, bo nigdy nie rozstaje się ze swoim iPad`em. Różne podejrzenia padną na lewicę i Janusza Palikota. Już teraz niektórzy sądzą, że sprzeciw wobec ACTA to lewacka robota, której celem jest odebranie władzy Platformie. Ale do tego wystarczyłby deal „Wasz Premier, nasze Banki”. Po takiej drobiazgowej selekcji, zostałby ksiądz Rydzyk – od razu aresztowany i osadzony w Rawiczu, oraz bliżej nieokreślona liczba prawicowych dziennikarzy i blogerów, razem z ich tytułami i portalami. Kontrolnie, by wykluczyć pomyłkę, zamknie wszystkich w Ośrodkach Interenetowania by nie budzić głupich i obelżywych skojarzeń bezrefleksyjnego ludu peowskiego z dawnymi czasy. Sprzęt telewizyjny i komputerowy uległby konfiskacie i zniszczeniu, a w sieci i na rynku prasowym zrobiłoby się luźniej, co z pożytkiem wpłynęłoby na rozwój nowych polskich portali w stylu „The Huffington Post”.
W tej nowej rzeczywistości nic już nie zakłóciłoby planów Polska 2030 i 2100. Sprawcy cyberwojny nigdy nie zostaliby wykryci, jak to zwykle bywa w wirtualnym świecie. Szukaj dziury na twardym dysku. Prawicowi dziennikarze i blogerzy, oraz najbardziej podejrzani politycy PiS- u wyszliby spokojnie na wolność po dwóch latach. Śledztwo w sprawie trwałoby, zgodnie ze strategią państwa ministra Boniego do roku 2030 albo dłużej. W tym czasie, ze względu na jego nadrzędne dobro podejrzani mieliby zakaz jakichkolwiek publicznych wypowiedzi i publikacji gdziekolwiek i czegokolwiek, w ogóle wyłażenia na ulicę, aż do czasu zakończenia działań prokuratorskich. W związku z tym niektórzy (niektórzy, spokojnie!) nie doczekaliby jego końca i zmarliby jako podejrzani.
Nie ma więc groźby, że coś poszłoby nie tak. Internetujcie ich , nim będzie za późno. I tylko w tym wszystkim brakuje mi tak bardzo jakiegoś komentarza Lecha Wałęsy. A przecież siedzi w sieci non stop. Ale w sumie i bez niego dzierżyńska TVN i tak sobie ze wszystkim poradzi. A jeden Rymanowski, ewentualnie, w Ośrodku Internetowania, przyda się dla wizerunku stacji. Czekajcie, jak za dzień, dwa minister Spraw Zewnętrznych lub dzierżyński reporter zaczną cytować obraźliwe wpisy na forach.
Inne tematy w dziale Polityka