Helena Schabińska Modrzejewska ps. "Dzidka"
Powrót na Mokotowską
Po ucieczce z więziennych warsztatów pozostałam na terenie Krakowa. Odszukałam Lecha Krasnowolskiego, który tu przebywał u rodziny. Zaopiekował się mną i wkrótce zaproponował mi malżeństwo, ale nie mogliśmy wziąć ślubu, bo nie miałam żadnych dokumentów...
Po jakimś czasie zostaliśmy zatrzymani przez Niemców i wysłani do obozu w Oranienburgu. Umieszczono nas w filii obozu pod Berlinem. Przeżyliśmy tam bardzo trudne trzy miesiące. nocowaliśmy w przepelnionych barakach obozowych, skąd na całe dnie wywożono nas do ciężkiej fizycznej pracy w fabrykach i w gospodarstwach rolnych. Ja, wychowana w Warszawie, musiałam się nauczyć doić krowy i rozstrzasać gnój. Pracowaliśmy od 10 do 12 godzin na dobę. Wyżywienie było bardzo słabe, a odpoczynek niewystarczający, bo przerywały sen budzące grozę amerykańskie nocne naloty na Berlin.
Nasz obóz został wyswobodzony przez Rosjan 21 kwietnia. Ponieważ byliśmy bardzo wycieńczeni, zaproponowano nam, żebyśmy pozostali przez jakiś czas na terenie Niemiec w celu odżywienia sie i nabrania sił. Woleliśmy natychmiast wracać do Warszawy.
Wyruszyliśmy pieszo w dużej, liczącej około dwadzieścia osób grupie. Była z nami Ukrainka z dwuletnią córeczką; wszyscy jej pomagali, a mężczyźni calymi kilometrami na zmianę nieśli dziecko "na barana". Czasem udawało nam się podjechać kawałek drogi wojskowymi samochodami, za podwiezienie "płaciliśmy" amerykańskimi papierosami, których całą walizkę mężczyźni "wyszabrowali" w Berlinie. Zatrzymywaliśmy się w opuszczonych niemieckich domach, w których zwykle znajdowaliśmy pozostawione weki i inne zapasy żywności, doiliśmy bezpańskie krowy, raz znaleźliśmy królika, ktory nam bardzo smakował. Po dwunastu dniach wędrówki dotarliśmy do Poznania. Stąd chodziły już do Warszawy pociągi towarowe. Przez trzy dni siedzieliśmy na dworcu, zanim udało nam sie dostać do wagonu. W ciągu doby dojechaliśmy do Dworca Zachodniego w Warszawie. Lech wynajął rikszę (płacąc papierosami) i odwiózł mnie na Mokotowską 62. Okazało się, że dom ocalał. Ocalało mieszkanie rodziców i warsztat ślusarski ojca. W mieszkaniu zastałam rodziców i siostrę ze szwagrem. Rodzice byli już zadomowieni, bo wrócili do Warszawy cztery miesiące temu, na drugi dzień po jej wyzwoleniu. Ojciec zdołał uruchomić swój kompletnie rozkradziony przez Niemców warsztat. Za wykonywane usługi otrzymywał od klientów żywność. Matka, przerażona moim wyglądem (ważyłam 35 kg), od razu zaczęła mnie odkarmiać mlekiem i siemieniem lnianym. Oszczędzano mnie, nie chodziłam nawet po wodę do studni na Wilczą 2. Odpoczywałam i przybierałam na wadze.
Lech często mnie odwiedzał.
W pierwszą rocznicę wybuchu Powstania wzięliśmy z Lechem* ślub w podziemiach zrujnowanego w moich oczach kościoła Św. Aleksandra na placu Trzech Krzyży. Pośrodku podziemi stał symboliczny katafalk jako wspomnienie 15 000 poległych żołnierzy Powstania oraz 185 000 cywilnych mieszkańców Warszawy, którzy zginęli często bezimiennie, a zostali pochowani bez żałobnych nabożeństw lub zasypani pod gruzami domów...
Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka