Beret w akcji Beret w akcji
1859
BLOG

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego - Część 67

Beret w akcji Beret w akcji Rozmaitości Obserwuj notkę 157

Mirosław Leśniewski "Miriam" batation "Bełt", kompania "Skiba", pluton "Wysocki"

Atak na źle rozpoznany obiekt przy ul. Śniadeckich 17

Byłem żołnierzem WSOP. Nasz oddział zorganizowano w Ratuszu. Przysięgę wojskową złozyliśmy w maju 1944 r. Dowówcą naszym był por. "Mirża". Oddział składał się z dwóch 20-osobowych plutonów. Moim plutonem dowodził żołnierz wrześniowej Armii "Toruń" - plutonowy "Jedlicz". W Ratuszu przeczytaliśmy przeszkolenie strażackie i z tej racji w czasie nalotów sowieckich niemcy wprowadzili nas do Pałacu Blanka, gdzie urzędował hitlerowski burmistrz Warszawy, osławiony Ludwig Leist, oraz do Starostwa Niemieckiego na ul. Daniłowiczowskiej. Zadaniem naszym było gaszenie ewentualnych pożarów, wywołanych bombami zapalającymi.

Z racji częstej bytności w obu wymienionych budynkach, i to na wszystkich piętrach, od piwnic po dach, oddział nasz zamierzano wykorzystać do zdobycia tych obiektów, przy zastosowaniu ataku od dachu, na który można było przejść z pomieszczeń Ratusza. Sposób przeprowadzenia ataku był opracowany w szczegółach.

Naszą kwaterą wyczekiwania na sygnał rozpoczęcia powstania był Ratusz. Czekaliśmy jednakowo ubrani w szare kombinezony i wyekwipowani w jednakowe, zielone torby z żelazną porcją żywności.

1 sierpnia, okolo godziny 11.00 rano, poinformowano nas o planowanym na godz. 17.00 wybuchu Powstania. Otrzymaliśmy biało-czerwone opaski. Polecono nam przejść na ul. Śniadeckich. byliśmy zdziwieni, dlaczego mamy opuścić Ratusz? O godzinie 14.00 pierwsza dwójka z naszego plutonu, otrzymawszy dokładny adres i hasło, wyruszyla z Ratusza na ul. Śniadeckich. Co dwie, trzy minuty wychodziła następna dwójka*.

Gdy wszedłem do wyznaczonego lokalu bylo tam już sporo młodych ludzi, wszyscy siedzieli na podłodze.

Nie wolno było wstawać, bo z okien, lekko skos w lewo, widać było budynek szkoły, w którym kwaterowalo jakoby 20 Niemców. Ten budynek mieliśmy zdobyć. Nie znaliśmy wcale topografii, nie było rozdziału zadań i wywiad mylnie ustalił obsadę budynku. Później okazało się, że było tam okolo 80 Niemców**. Mieliśmy uderzyć całkowicie na ślepo.

Na kilka minut przed godziną 17.00 nieznany mi oficer wygłosił krótkie przemówienie. Powiedział, co mamy atakować, pokazal prze okno zza firanki obiekt. Zapytał, kto ma broń. Wystapił jeden kolega, pseudonim "Wilk", nie z naszej grupy, ubrany w mundur policji granatowej. Oficer wezwał ochotników do rzucania granatami.

Ja z dwoma kolegami z Ratusza zgłosiliśmy się do granatów. Na 2 minuty przed godziną 17.00 wyruszyliśmy. My z granatami w kieszeniach na przodzie, a "Wilk" za nami.

Na ulicy był jeszcze normalny ruch. Na chodniku parzystej strony było gęsto od ludzi. Druga strona była zastawiona kozłami z drutu kolczastego. Przejścia więc nie było. W bramie chodził wartownik niemiecki z karabinem na biodrze. Gdy znalazłem się naprzeciw bramy, przy której był zbudowany bunkier, rzuciłem z chodnika granat. Po wybuchu na ulicy zrobiło się od razu pusto. Nie oglądając się na innych kolegów i "Wilka", biegłem przez jezdnię w kierunku bramy, odkręcając w biegu "sidolkę"*** Dokładnie na środku jezdni uczułem mocne uderzenie w rękę, która od razu zdrętwiała, jakby przepuszczono przez nią prąd elektryczny. Uczułem też uderzenie w brzuch.

Granat upuściłem na ziemię, a było to w momencie, gdy w prawej dłoni, między palcami miałem już plombę. Rzuciło mną o jezdnię.

Pierwszym obrazem, jaki wtedy zobaczyłem, był leżący tuż koło twarzy granat z wyciągnietym sznurkiem. Natychmiast zamknąłem oczy, czekając wybuchu. Wybuch jednak nie nastapił. Zdałem sobie sprawę, że widocznie nie szarpnąłem jeszcze plomby. Otworzyłem znów oczy i zobaczyłem, że z przegubu mojej lewej ręki wytryskuje dwucentymetrowa fontanna krwi.

Leżałem na jezdni na ukos i widziałem jadące Nowowiejską tramwaje. Odzyskałem słuch, który po wybuchu granatu straciłem. Usłyszałem nad sobą początkowo jakby ktoś przesuwał pasma jedwabnego materiału. Potem zacząłem odróżniać poszczególne serie z broni maszynowej.

Gorączkowo myślałem co teraz robić. Na razie udawałem trupa.

Gdzieś z tyłu na chodniku słyszałem jakieś straszne jęki. Później dowiedziałem się, że to był drugi z naszej trójki, rzucającej granaty, Wacek Kurowski.

Dostał postrzał w biodro. Nie mógł się ruszać, a do niego dojść nie mogli. Długo tak jęczał, coraz ciszej, aż zmarł.

Cdn.

Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (157)

Inne tematy w dziale Rozmaitości