Jest ciepła, gorąca, pachnie. Matko jak ona pachnie. Wbijam widelec. Nie mam pojęcia czy na wodzie, czy na parze, czy z grila. Pierwszy kęs to odlot. Jestem na statku Elona Muska. Prujemy w kosmos. Przez rząd niewielkich okien widzę światło słońca, ziemia zostaje gdzieś z tyłu, soki z kiełbasy spływają mi przez gardło wprost do żołądka. Haaaps. Przełykam. Na papierowym talerzyku, a może na porcelanie?, mam jeszcze musztardę, maczam. znów do ust – Supernowa!

Ale to marzenia. Czy wolno marzyć? Może kiedyś się przydarzy? To i owo. Ech… może kiedyś. Na dziś jednak szara warzywna rzeczywistość i ostatnio przeżyta katastrofa. Nie miałem pojęcia jak do tego doszło. Byłem w markecie. Nieskończone alejki między regałami, ludzi kupa, gwar, jazgot, w tym moich myśli, bo wojna, bo polityka, bo sto tysięcy moich własnych rzeczy i jeszcze trzeba to i jeszcze co innego, no nie mam pojęcia jak mogłem się w tych myślach tak kompletnie zagubić, jakaś kurcze tunelowa wizja, że już człowiek kompletnie nie wie co robi, tylko jest tam – w myślach, co ważne i pilne natychmiastowo sprawy i częściowo tu, żeby wózek prowadzić i wkładać, co trzeba i nagle orientuję się, że w ustach mam bułkę! Cholera jasna! Wyjąłem. Kurde, ale już ugryzłem i poprzedniego gryza połknąłem. Chory jestem czy co? Mam w ustach ten drugi kawałek i nie wiem, co robić. Matko, co z postem? Trzeba będzie wychodzić? Po takiej bułce? To znaczy takim kawałku. Jak na złość, jakoś przyjemnie tak od tego kawałka, ale wściekły jestem na samego siebie, że się tak zapędziłem jak głupi i trzymam ją w ręku i patrzę, wygryzłem tak połowę, choć ona malutka, pszenna, najtańsza taka chyba. Ogarnia mnie pomieszanie wkurzenia z rezygnacją. Obwiniam siebie, wszystko jest do kitu. Bez sensu. Głupie. Alejka jest jasna, kolorowa, orientuję się – jakim cudem? – że śnię. Jak ja we śnie, mogę wiedzieć, że śnię? Ale właśnie jakoś tak, że przecież to nierzeczywiste, przecież ja jestem w łóżku i żadnej bułki nie zjadłem. Żadnej winy, żadnej konieczności przerywania postu. A już kombinowałem, że może spróbuję go jeszcze z dzień i po prostu zobaczymy, co się stanie po tej bułce. Sen wraca do mnie i wszystko wokół ciemnieje i cichnie, jeszcze chwila i mnie nie ma. Potem poranek i szara prawdziwa rzeczywistość z tą tęsknotą za gorącą, dobrze podwędzoną kiełbasą.
Tak generalnie to ten post jest nudny. Nic się nie dzieje poza tym, że przez dwa dni waga przestała pokazywać spadki. Skonfudowałem się, bo na głowę zacząłem analizować jak to możliwe. Była taka możliwość, że ja nie jem, dużo się ruszam np. 12 km spacer oprócz zwykłych aktywności, a waga stoi w miejscu. Nobel! – pomyślałem. Przecież jeśli to możliwe to tylko nagroda Nobla. Ludzkie perpetum mobile. Pewnie daliby mi angaż w Korei Północnej. Ot utrzymać społeczeństwo bez żarcia i to wydajnie pracujące. Doszedłem jednak do wniosku, że to kwestie akumulacji wody. Widocznie wcześniej było silne odwodnienie, a teraz organizm jakoś tę wodę na powrót sobie zakumulował. No bo innego wyjścia nie widzę, na razie promieni kosmicznych nie akumuluję, chociaż kto wie…
Waga ostatecznie ruszyła w dół, to znaczy moja waga, to znaczy waga mojego organizmu, nie chcę jakoś używać słowa ciała, bo to słowo jakoś tak bardziej intymnie dla mnie brzmi, więc moja waga, co se w Lidlu kupiłem, to nigdzie nie rusza, tylko stoi tam, gdzie ją postawiłem i bezczelnie pokazuje jak jest. Wolałbym, żeby miała takie wifi albo bluetooth do łączności, że mogę sobie wpisać w komórkę, kiedy co ma pokazać i wtedy wchodzę, i ona wyświetla, i ja się czuje dobrze, zwycięsko, wspaniale i młodo. Ale gdzie tam, ten model nie ma tej łączności i w kółko wyświetla ile faktycznie ważę. Poważna niedoróbka, miejmy nadzieję, że technika pójdzie do przodu.
Jem jakieś warzywa i jedną czwartą grapefruita dziennie. Piję sobie głównie dziwne ziołowe herbatki. Chociaż „Malina”, to chyba owocowa, a nie ziołowa, ale nie słodka, to pewnie wolno. Świat? Co mnie właściwie obchodzi świat? Może o tyle, o ile ma ochotę zrobić mi kuku, kolejnymi ściemami, akcjami, rękami bliźnich, co chcą zarobić, więc muszą. Jak człowiek musi to musi, inaczej się udusi – takie jakieś powiedzenie było.
Więc to 22 raz, zaczynam dzisiaj pościć. Gdyby nie ta pierwsza godzina, co się na nią zdecydowałem wcale bym tu nie zaszedł. W życiu! Taki już jestem, że wybieram łatwiznę, więc godzinę postu dałem radę. Potem podniosłem poprzeczkę do jednego dnia, czyli jak dawniej i już pozostałem na tym poziomie wyzwania. W lodówce kalafior z brokułem. Na parapecie pomidory. W komputerze prognoza pogody, że będzie dobrze, bo ciepło i słonecznie dzisiaj. Zapowiada się ostatni dzień. Zawsze jest jakiś ostatni dzień, choć zdaje się nam, że tych dni to jeszcze ogrom przed nami, że ogrom za nami, a to guzik prawda. Bo jest – tylko ten dzień. Teraz, dzisiaj. Nie ma nic innego i ten worek, co go czasem dźwigamy z napisem „A co to będzie później” oraz ten drugi „A co mnie spotkało w życiu”, to całkiem niepotrzebnie targamy. Jest – tylko dzisiaj. Jesteśmy tylko dzisiaj. Dzisiaj jest największy i najważniejszy dzień naszego życia. Mój? Z warzywkami i prawdopodobnie trochę ze słońcem. To słońce to też jakieś tam zdrowie. Przynajmniej dwie fajne rzeczy produkuje w naszym organizmie: witaminę D i melatoninę. Obie są de best i strasznie nam potrzebne, bo wyewoluowaliśmy z setek pokoleń naszych przodków, co poiwaniali po stepach i łąkach, co ze słońcem mieli sporo wspólnego, bo siedzieć w jaskini, to żadna frajda, nie to, co siedzieć w betonowym domu przed komputerem, na którym wszystko co chcesz, i nie chcesz też.
Zdecydowanie post ma trochę działanie modyfikujące nastrój, ale bez przesady, jak się ktoś uprze – ja bywam uparty – to nawet na na poście znajdzie czas na negatywne myśli albo wkurw na to czy na tamto. Ale dosyć. Dziś ostatni dzień lata. Dziś jest po prostu dziś, więc tak jakoś od serca, wszystkim życzę, wbrew faktom, sytuacji, uwarunkowaniom, żeby ten dzień był był po prostu waszym, moim dniem. Jedynym. Bo – taki właśnie jest. A kiełbasa…? No cóż… będzie musiała poczekać ????
--------------------
Poprzedni tekst z tegorocznego postu {TUTAJ}
Inne tematy w dziale Rozmaitości