Marian Snopiński kpr. "Montrym" kompania odwodowa "Szafrański"
Żołnierz bez broni
O świcie drugiego sierpnia dotarłem do placówki powstańczej w gmachu Politechniki Warszawskiej. Zgłosiłem się do dowództwa i zameldowałem, że jestem żołnierzem zgrupowania "Łucznik" kompania "Wojciech". Wczoraj o godz 17.00 atakowaliśmy koszary lotnicze (Flakkaserne) przy ul. Rakowieckiej i musieliśmy się wycofać. Broni nie posiadam.
Zostałem wysłany razem z jakimś sierżantem (również bez broni) na punkt obserwacyjny do budynku Lwowska róg Noakowskiego (nad apteką) celem obserwacji Pola Mokotowskiego.
Patrzyłem na Pole Mokotowskie i rozpamiętywałem wydarzenia wczorajszego dnia związane z tym Polem. Nie zapomnę tego dnia póki będę żył.
W dniu 1 sierpnia okolo południa zostałem telefonicznie wezwany przez "Himlica" do stawienia się w lokalu w budynku na rogu Złotej i Marszałkowskiej. Spotkaliśmy się tam we czterech: "Himlic", "Wiśniowski", "Fiedka" i ja. Udaliśmy się na Mokotów celem odbioru broni z dwóch punktów: z prywatnego mieszkania przy ul. Belgijskiej 9 i z rozlewni octu przy ul. Różanej. Po drodze stwierdziliśmy, że ulica Puławska jest kontrolowana przez Niemców - patrole zajmowały całą szerokość chodników.
Na ulicy Belgijskiej nie zastaliśmy nikogo w domu i nie odebraliśmy broni. Z rozlewni octu broń odebraliśmy. Była ukryta w lewej oficynie w piwnicy pod węglem. Mieliśmy dostarczyć broń do kawiarni Lardellego na Polnej.
Ze względu na kontrolę ulicy Puławskiej postanowiliśmy transportować broń Aleją Niepodległości do Polnej i do kawiarni Lardellego. Umieściliśmy broń na wózku ręcznym i przykryli ją skrzynkami z octem. Wózek ciagnął "Himlic" ubrany w specjalnie przybrudzoną kurtkę i w cyklistówkę. My trzej, ubrani w płaszcze (mimo upału), stanowiliśmy obstawę; pod płaszczami ukrywaliśmy każdy po dwie sidolki. Najbardziej niebezpieczny był moment mijania bunkra niemieckiego zabezpieczającego pobliskie więzienie na Rakowieckiej. Na szczęście był tam duży ruch i Niemcy nie zwrócili na nas uwagi.
Bez przeszkód dotarliśmy do kawiarni Lardellego i przekazali broń dowództwu.
Po zakończeniu akcji poszedłem do mieszkania moich rodziców na Złotej, gdzie była wyznaczona zbiórka drużyny, której byłem dowódcą. Drużyna już się zebrała, stan wynosił 23 osoby. Po otrzymaniu telefonicznego zawiadomienia udaliśmy się pieszo do Lardellego, gdzie zastaliśmy dowódcę naszej kompanii, por. "Wojciecha".
Broni było mało, tylko to, co przywieźliśmy na wózku, to jest: 1 km, 2 lkm i kilka stenów. Każdy otrzymał 2 sidolki. Mieliśmy atakować Flankkaserne. Przemówił do nas por. "Wojciech".
Pierwsza wybiegła kompania por. "Borowego", za nią inne oddziały, wśród nich moja drużyna. Musieliśmy przedostać się przez ogródki działkowe ciągnące się wzdłuż ulicy Polnej. Ostrzał był bardzo duży. Zapadliśmy wśród grzęd. Wokół nas było piekło! Niemcy strzelali z Flankkaserne, z budynku Kuriera Warszawskiego i z niewykończonego budynku GUS. Zauważyłem, że padła obsługa km. Czołgaliśmy się w blocie w kierunku Flankkaserne, na łokciach i kolanach, trzymając w rękach odbezpieczone sidolki. Dotarliśmy do ogrodzenia Flankkaserne, lecz nie było czym przeciąć drutów; w tym piekle gdzieś się zagubił (a może został zabity?) żołnierz mający cęgi. Wrzuciliśmy za ogrodzenia sidolki. Byliśmy całkowicie bezbronni... Większość miała kolana i łokcie starte do krwi. Zalegliśmy.
Po godzinie 20.00 strzały było słychać już rzadko, natomiast dobrze słyszeliśmy niemieckie samochody z głośnikami, przez które wzywano nas do poddania się. Nie mieliśmy zamiaru się poddać. Zaczęliśmy się wycofywać. Wraz z kilkoma moimi żolnierzami dotarłem do budynku przy ulicy Marszałkowskiej. Wystraszeni mieszkańcy siedzieli w piwnicach. Marszałkowską jeździły samochody z głośnikami. Mieszkańcy dali mi suche ubranie - spodnie i zamszową kurtkę - przebrałem się. Postanowiłem szukać walczących oddziałów powstańczych. Sprzyjały temu ciemności nocy.
W natarciu na Flankkaserne zginęła większość moich żołnierzy m.in.: Henryk Snopiński (mój starszy brat), Aleksander Kiersznowski, Stefan Kociołek, Janusz Banasiak i inni.
Od tych wydarzeń minęlo zaledwie pół doby.
Z naszego punktu obserwacyjnego widzimy z sierżantem wyjeżdżające z ulicy Śniadeckich samochody ciężarowe z Niemcami. Przykro na to patrzeć bez broni... Możemy tylko przesłać meldunek do Architektury.
Następnie skierowano mnie na punkt obserwacyjny w budynku przy ulicy Pięknej róg Poznańskiej. Z poddasza obserwowałem przez wywietrzniki miejsca zrzutu bomb przez samoloty. Twarze niemieckich pilotów widać było jak na dłoni - okulary, zaciśnięte usta. Zauważyli mnie Niemcy z budynku poczty na Nowogrodzkiej i zaczęli ostrzeliwać.
Po kilku dniach punkt obserwacyjny zlikwidowano, a ja zostałem przydzielony do kompanii odwodowej dowodzonej przez por. "Szafrańskiego". Broni było mało, nie starczało jej dla każdego żołnierza. Drużyna obejmująca służbę dostawała broń, a po służbie oddawała ją. Dowódca drużyny otrzymywał stena. Zostałem dowódcą 1 drużyny I plutonu ppor. "Kruka". Przydzielono mi stena. Nareszcie miałem broń!
Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości