Jutro mija 10 lat od tego dnia, Mamuniu... szmat czasu, niemal epoka - a jakby to było wczoraj.
Pragnę świętować z Tobą Twoje dziesiąte urodziny w wieczności. Od półtora roku jesteś tam znowu z Januszem. Dziękuję, że zostawiłaś mi swoje książki. Jesteś w nich cały czas obok.
Pozwól, że cofniemy się dziś wspólnie do roku 1943, kiedy miałaś 17 lat i wbrew okrutnej wojnie, wbrew okupacji cieszyłaś się życiem; silna tą radością, jaka wypełniała Cię zawsze, niezależnie od ciosów i cierpień, których życie Ci nie szczędziło.
W 1943 r. marzyłaś o wolnej Polsce, o białej sukni z welonem, weselu w przepięknej kawiarni Fruzińskich, podróży poślubnej do Paryża...
Los chciał inaczej. Nie miałaś białej sukni ani welonu, Twój ślub odbył się rok później w powstańczej kaplicy przy dźwiękach kanonady. Nie wierzyliście, że przeżyjecie; chcieliście umrzeć jako mąż i żona. Dostałaś od dowódcy 3 dni urlopu. Na wesele koledzy z oddziału zdobyli 2 butelki wódki, koleżanki upiekły malutki chleb ze zmielonych w młynku ziaren zboża, dowództwo przysłało trochę musztardy - dla całego oddziału starczyło po kieliszku wódki i mikroskopijnym kawałeczku chleba z musztardą. W podróż poślubną poszłaś pieszo do obozu w Pruszkowie, wygnana wraz z całą ludnością po Powstaniu, prowadząc ciężko rannego Janusza.
Kilka miesięcy poźniej ukochane Miasto Nieujarzmione powitało Cię ruinami; spalonym wraz z całą kamienicą mieszkaniem; nowa Polska napisami: "Precz z zaplutymi karłami reakcji z AK i podpalaczami Warszawy!"
Ale dziś wróćmy do roku 1943.
Z książki "Na kompletach i na barykadach" Wspomnienia Krystyny.
Ślub Loli i marzenia o własnym ślubie
Jestem zaproszona na ślub Loli Gogolewskiej. Wychodzi za mąż za Tadeusza Beringa. Biorą ślub w kościele Świętego Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu. Tadeusz wystarał się o czarną karetę zaprzężoną w białe konie, przejechali nią do kościoła z Ogrodu Botanicznego Alejami Ujazdowskimi i Nowym Światem. Z pewnością bali się, żeby Niemcy ich nie zobaczyli i nie zainteresowali się tym niespotykanym w stolicy pojazdem.
Lola jest w jasno zielonej sukni, a Tadeusz w ciemnym garniturze. Narzeczony prowadzi ją do ołtarza chodnikiem rozłożonym wśród drzewek cytrynowych; Lola, przejęta i rozpromieniona, ślicznie wygląda. Na chórze ktoś pięknie gra na skrzypcach - może to Jerzy Gogolewski?
Jestem ogromnie przejęta. Przychodzą mi na myśl słowa piosenki:
O czym marzy dziewczyna,
Gdy dorastać zaczyna,
Kiedy z pączka przemienia się w kwiat?
O czym marzy najmocniej,
Gdy dorastać już pocznie,
O czym marzy, by dał jej świat?
Odrobinę szczęścia w miłości,
Odrobinę serca czyjegoś,
Maleńką chwilę radości
Przy boku kochanego.
Stanąć z nim na ślubnym kobiercu,
Nawet łzami zalać się,
Stanąć razem sercem przy sercu
I usłyszeć: "Kocham cię!"
Po ślubie młodzi odjeżdżają karetą do domu na przyjęcie weselne w najbliższym gronie rozszerzonym o osoby szczególnie ważne, to jest dyrektora Obserwatorium Astronomicznego, profesora Kamińskiego, i profesora Hryniewieckiego.
Wracam do domu i myślę o swoim przyszłym ślubie. Odbędzie się, naturalnie, dopiero za kilka lat - najpierw zrobię maturę i ukończę studia. Będzie już dawno po wojnie! Na ślub zaproszę całą rodzinę i znajomych, w sumie pewno ze dwieście osób. Wesele odbędzie się w ślicznej kawiarni wujka Fruzińskiego przy ul. Marszałkowskiej róg Wilczej. Jedna ściana jest cała z luster, tańczące pary będą mogły obserwować swoje odbicia. Naturalnie będę miała długą, białą suknię i welon. Po weselu pojedziemy w podróż poślubną do Paryża. Zobaczę wszystkie zabytki, o których z takim entuzjazmem opowiada nam na lekcjach języka francuskiego pani profesor Główczewska. Nie sprawi mi trudności porozumiewanie się z Francuzami, bo już nieźle znam język, a przecież na studiach poznam go jeszcze lepiej.
Warto chorować
Ojciec Janusza jest inżynierem, pracuje w Wytwórni Parowozów przy ul. kolejowej oraz prowadzi prywatną firmę instalacyjną przy ul. Wspólnej. Janusz go poprosił, żeby mi załatwił fikcyjną pracę na Kolejowej, gdyż ausweis z zakładów ciężkiego przemysłu będzie dużo lepszy niż ze sklepu prywatnego. Zostałam więc praktykantką biurową Wytwórni Parowozów. Będę musiała pracować w ciągu roku szkolnego w każdy piątek, natomiast w czasie wakacji - codziennie.
Z gabinetu tatusia wyprowadził się inżynier, a na jego miejsce wprowadziła się bardzo miła trójka: Marta, Jurek i Kazik Lipińscy. Panna Marta jest ciotką chłopców, prowadzi im gospodarstwo. Chłopcy uczą się w szkołach zawodowych. Jurek, jasny blondyn, jest starszy, ale niższy i drobniejszy od brata, Kazik, dobrze zbudowany brunet, jest trochę młodszy ode mnie. Wesoło teraz u nas. Odpadło mi froterowanie parkietu, bo robi to Jurek za karę za różne drobne przewinienia, np. za palenie papierosów. Pan Lipiński płaci mamusi za pokój "w naturze" - jarzynami, mąką, masłem i jajkami. Ponieważ ja zarabiam lekcjami u Anetki, więc powodzi nam się obecnie dużo lepiej, niż w poprzednich latach, gdy tylko tatuś pracował.
Którejś nocy obudził mnie silny ból w prawej stronie brzucha. Za chwilę ogłoszono alarm. Zaczęło się bombardowanie. W sypialni drżą szyby. Zwykle nie schodziłam do schronu, zostawałam w mieszkaniu i nie bałam się. Teraz jest zupełnie inaczej. Boję się strasznie! Może dlatego, że nie mogę się ruszyć?
Rano mamusia poszła po ojca Marysi: pan Karwowski zbadał mnie i orzekł, że trzeba usunąć ślepą kiszkę. Załatwił mi miejsce w szpitalu. Mamusia wynajęła rikszę, a Kazik Lipiński zniósł mnie do niej po schodach.
Szpital mieścił się w rozległych, starych, niskich budynkach. Leżę w niewielkiej salce na parterze. Okna są otwarte, bo pogoda jest piękna, majowa. W szpitalu są wyznaczone dni i godziny odwiedzania chorych, ale dla Janusza to za rzadko, więc - ku radości pozostałych pacjentek - codziennie składa mi wizyty... przez okno. Rozmawiamy krótko, żeby go nie przyłapał nikt z personelu. Zostawia kwiaty i znika.
Idąc na operację mam we włosach kwiat od Janusza. Doktorzy usmiechają się i nic nie mówią, ale siostra poleca mi wyjąć kwiat. Co on jej przeszkadza?
Po operacji, będąc jeszcze pod wpływem znieczulajacego zastrzyku ewipanu, wymieniam nazwy rzek, a potem nagle mówię:
- Pocałować!
Chore dodały: doktora Jabłońskiego.
Wieść rozniosła się po szpitalu. Kiedy oprzytomniałam, otworzyły się drzwi naszej sali, stanęła w nich nieznana mi siostra i z dosyć groźną miną spytała:
- Która z pań była dzisiaj operowana?
- Ja.
Przyjrzała mi się i wyszła bez słowa.
- O co jej chodziło? Dlaczego tak mi się przyglądała?
- Kocha się w doktorze Jabłońskim i jest bardzo zazdrosna. Zrobiłyśmy jej kawał mówiąc, że prosiłaś go o całusa.
- Ale ja nawet nie wiem, który to doktor.
- Nie szkodzi, przecież to tylko żart.
W kilka dni po operacji do naszej sali weszło paru lekarzy, gdy Janusz siedział przy moim łóżku. Zrobili zdumione miny:
- Kto pana wpuścił o tej porze?
- Nikt mnie nie wpuszczał.
- Więc jak się pan tu dostał?
- Przez okno.
Lekarze są wyraźnie ubawieni, wcale nie mają zamiaru udawać oburzonych.
- Przykro nam, ale musi pan opuścić salę, bo będziemy badać chore.
Janusz idzie w kierunku okna. Jeden z lekarzy uśmiecha się i mówi:
- Może pan wyjść drzwiami.
Gdy wróciłam rikszą do domu, po schodach wniósł mnie Janusz. Warto chorować - gdybym była zdrowa, to nikt by mnie na rękach nie nosił. Jak tylko Janusz poszedł - zapukał do sypialni Kazio Lipiński z bukietem kwiatów. Bawił mnie rozmową dosyć długo, a ja postąpiłam paskudnie, bo... zasnęłam. Widocznie jeszcze byłam słaba po operacji.
W kolejnej notce następny rozdział - Lato 1943 roku.
Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości