Z książki "Na kompletach i na braykadach". Wspomnienia Krystyny.
Lato 1943 roku
Zanim wróciłam do szkoly, Janusz przerobił ze mną postępy i ciągi. I dobrze się stało, bo trafiłam na klasówkę z matematyki. Profesorka chciała mnie zwolnić z pisania; zaproponowałam, że spróbuję. Rozwiązałam zadania bez błędu i otrzymałam ocenę bardzo dobrą. To już wyłącznie zasługa Janusza.
Na początku czerwca miało miejsce aresztowanie uczestników ślubu odbywającego się w kościele św. Aleksandra na placu Trzech Krzyży. Niemcy otoczyli swiątynię, zabrali nowożeńców i wszystkich obecnych na ślubie. To pierwsze tego rodzaju wydarzenie... chyba nie było przypadkowe... Może pan młody był śledzony? Ale dlaczego aresztowali aż tyle osób? Jesteśmy tym poruszeni, nikt nic nie wie.*
W końcu czerwca podziemna propaganda wydała sfałszowany nadzwyczajny dodatek do "Nowego Kuriera Warszawskiego" zwanego "gadzinówką". Dodatek kpi ze "zwycięstw" niemieckich i z Hitlera. Wszyscy wiemy, że na frontach sytuacja zmieniła się na niekorzyść wroga. Niemcy przegrają wojnę, ale kiedy?
Dodatek był sprzedawany na ulicach łącznie z "gadzinówką". Jaka szkoda, że nikomu ze znajomych nie udało się go kupić!**
Za pieniądze zarobione w czerwcu za lekcje z Anetką kupiłam sobie eleganckie, dwukrotnie łamane drewniaki, zginające się przy chodzeniu. Któregoś dnia jeden z nich pękł na ulicy i musiałam wracać do domu boso. Wszyscy mi się przyglądali - bardzo mnie to śmieszyło! Pierwszy raz zdarzyło mi się chodzić po stolicy bez butów.
Rozpoczęły się wakacje. Pogoda wspaniała! Janusz pojechał z mamą do Otwocka na całe lato, a ja codziennie (zgodnie z umową) o ósmej rozpoczynam urzędowanie w biurze Zakładów Ostrowieckich przy ul. Kolejowej. Muszę wstawać wcześniej, niż w ciągu roku szkolnego, bo na Kolejową jest daleko. Płacą mi 90 groszy za godzinę! Taką śmiesznie niską stawkę ustalili Niemcy dla praktykantów. Oprócz tego dostajemy "obiad" czyli talerz bardzo rzadkiej zupy z soczewicy bez ziemniaków i bez tłuszczu. Nie rozpieszczają nas! Pracę kończę o godzinie szesnastej. Pod koniec lipca dostałam deputat w postaci pół litra wódki (chociaż jestem małoletnia) i kilku śledzi.
Z Januszem możemy się widywać tylko w niedzielę. Ma to swoje dobre strony - tak bardzo czekamy na każde święto! Miło jest mieć na co czekać. I jaka wielka radość ze spotkania po sześciu dniach spędzonych osobno!
Nasza młodość przypadła na okres okupacji. Dręczy nas pytanie, czy wolno nam być zakochanymi teraz, gdy tylu ludzi cierpi i ginie w obozach i więzieniach?
Ludzie szeptem powtarzają sobie przygnębiające wiadomości: został aresztowany komendant Armii Krajowej generał "Grot", w katastrofie samolotowej zginął Naczelny Wódz i Premier generał Sikorski.
Ruch oporu podtrzymuje na duchu mieszkańców stolicy. W końcu lipca przez kilka niemieckich "szczekaczek" zainstalowanych na terenie Śródmieścia nadano polską audycję, która trwała przeszło kwadrans. Rozpoczęto od wiązanki polskich melodii wojskowych, następnie odegrano "Rotę" oraz omówiono aktualną sytuację polityczno-militarną. Zakończono hymnem. Na ulicach okupowanego miasta w biały dzień rozlegały się słowa: "Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz!" i "Jeszcze Polska nie zginęła!" Co za wspaniali, odważni ludzie to zorganizowali! Jak bardzo żałuję, że nie słyszałam, a nadawano tak blisko nas, na rogu Kruczej i Mokotowskiej.
Po sześciu tygodniach prawie darmowej pracy w Wytwórni Parowozów otrzymałam dwa tygodnie urlopu (naturalnie wyłącznie dzięki protekcji ojca Janusza). Te krótkie wakacje spędzę w Otwocku u znajomej mamusi, pani Haliny Ciecierskiej. Pani Halina jest wdową, Niemcy w okrutny sposób zamordowali jej męża, pana Zdzisława, którego bardzo lubiłam. Zginął za kolportaż podziemnej prasy.
Mieszkam u pani Haliny, ale całe dni spędzam w towarzystwie Janusza. Gdy jest chłodno, robimy dalekie spacery, a gdy jest upał, Janusz buja mnie w hamaku zawieszonym pomiędzy sosnami. Mamy czas na długie rozmowy, wiemy coraz więcej o sobie. Janusz nigdy nie był w górach, więc mu opowiadam o swoim krótkim pobycie w Tatrach. Nie ma nic piękniejszego jak Tatry! Jako dwunastoletnia dziewczynka byłam z tatusiem przez trzy dni na wycieczce w Zakopanem. To bardzo krótko, ale wystarczyło, żeby pokochać skaliste szczyty. Piękna nie da się opowiedzieć, trzeba zobaczyć i odczuć.
Na Kasprowym miałam małą przygodę. Tatuś został w schronisku, a ja poszłam sama na szczyt. Świeciło słońce, widok byl wspaniały, nagle znalazłam się w bardzo gęstej mgle. Usłyszałam głos jakiejś pani:
- Dziewczynko, nie bój się, chmura zaraz przejdzie! Nie ruszaj się!
Głos był bardzo wyraźny, ta pani musiała być bardzo blisko, ale zupełnie jej nie widziałam. To było niesamowite. Chmura znikła nagle tak samo jak się pojawiła. I znowu wyłonił sie przepiękny krajobraz.
- Janusz, musisz zobaczyć Tatry! Jedźmy razem do Zakopanego!
- Rodzice nie mogą o tym nic wiedzieć, nie zgodziliby się. Baliby się o nas.
Janusz pojechał do Warszawy, sprzedał swą piękną kolejkę elektryczną - mieliśmy pieniądze na bilety w obie strony. Ja przez parę dni oszczędzałam jedzenie. Przygotowania odbywały się w najgłębszej tajemnicy. Janusz powiedział mamie, że jedzie do Zbyszka, ja powiedzialam pani Ciecierskiej, że jadę do Marysi. Wyruszyliśmy w podróż mając ze sobą pieniądze na bilety, trochę chleba, żółty ser i kilka jajek na twardo.
W pociągu była kontrola dokumentów; posiadaliśmy wprawdzie oboje ausweisy Wytwórni Parowozów oraz karty urlopowe, ale jednak ogarnął nas strach przed aresztowaniem. Oświęcim był tak blisko... Jaki cel podróży moglibyśmy podać, gdyby nas zapytano? Na szczęście nie zapytano nas o nic.
W Krakowie zrobiliśmy przerwę w podróży. Odwiedziliśmy Kościół Mariacki, Sukiennice, z daleka popatrzyliśmy na zajęty przez Niemców Wawel, pojechaliśmy na kopiec Kościuszki. Noc spędziliśmy na dworcowej ławce. Była to bardzo przykra noc, o spaniu nie było mowy. Jakieś podejrzane typy krążyły po poczekalni, jeden z nich mnie zaczepiał, kilku pijaków awanturowało się. Zmęczeni doczekaliśmy świtu i pociągu do Zakopanego.
W Zakopanem umyliśmy się w strumyku, zjedliśmy resztę chleba z serem, popatrzyliśmy na tak dalekie i nieosiągalne dla nas szczyty i... postanowiliśmy wracać następnym pociągiem - rozsądek zwyciężył.
W przedziale kolejowym jakaś kobieta jadła chleb z kotletem schabowym i popijała herbatą; trudno nam było na to patrzeć - chciało nam się pić, byliśmy głodni, nie mieliśmy pieniędzy. Rano byliśmy w Warszawie, stąd już blisko do Otwocka. Niestety, wróciłam już po śniadaniu. Nie mogłam wziąć sobie nic do jedzenia, żeby nie wzbudzać podejrzeń pani Ciecierskiej.
Po godzinie przyszedł Janusz, zaproponował mi spacer. Zgodziłam się, ale bez entuzjazmu - nie chce się spacerować o pustym żołądku. Okazało się, że spacer byl tylko pretekstem do wyciągnięcia mnie z domu. Ledwie weszliśmy do lasu Janusz wyciągnął z kieszeni bułkę z kotletem mielonym. Z jakim apetytem ją zjadłam! Popić wprawdzie nie miałam czym, ale i tak samopoczucie bardzo mi się poprawiło i w dobrym nastroju doczekałam do obiadu.
Nasza wyprawa wydała mi się teraz wspaniała. Wprawdzie tylko cztery godziny byliśmy w Zakopanem, ale Janusz zobaczył góry!
Bardzo szybko mijają ostatnie dni moich krótkich wakacji. Czas żegnać Otwock. Wracam do domu, do lekcji, do pracy, do wieczorów przy karbidówce, do nocnych nalotów, do ulicznych łapanek.
Z powodu długotrwałego słabego odżywiania robią mi się bardzo bolesne wrzody pod pachą. Kroją je, wyciskają, sączkują bez znieczulenia - tortury! Psują mi się zęby; chociaż leczę je systematycznie, mam już usuniętych aż pięć.
Tatuś zrezygnował z pracy we Lwowie - jesteśmy znowu razem. Bardzo się z tego cieszę. Podjął pracę w swojej branży w fabryce słodyczy Fuchsa. Jednak nawet dyrektorska płaca tatusia nie wystarcza na życie. Na szczęście Fuchs daje pracownikom cenne deputaty w formie comiesięcznego przydziału paru kilogramów cukierków. Mamusia sprzedaje te cukierki, co trochę ratuje nasz budżet domowy. Stałymi odbiorcami są państwo Adamczewscy z drugiego piętra (mający fabrykę mydła).
Któregoś dnia wracam z lekcji u Anetki, wysiadam z tramwaju przy ul. Piusa XI. Ulica jest zupełnie pusta. Przed chwilą była tu egzekucja uliczna. Zbrodnia dokonana została naprzeciwko szkoły powszechnej p. Zofii Wołowskiej, koło szkoły stoi teraz Niemiec z karabinem. Kupuję świecę nagrobkową i stawiam przy murze. Boję się strzału w plecy, ale muszę to zrobić, żeby nie stracić szacunku dla siebie.
W kilka dni po ekzekucji ma miejsce akcja na niemiecki "Bar Podlaski" znajdujący się na rogu Kruczej i Nowogrodzkiej (a więc o kilka domów od miejsca zamieszkania Marysi Karwowskiej). Zamachowcy wrzucają bombę do lokalu, zabijają i ranią wielu Niemców i uciekają ulicą Kruczą w kierunku Alej Jerozolimskich. Zbliża się godzina policyjna. Pani profesor Szumska***, sublokatorka państwa Karwowskich, jest poza domem. Widocznie doszła do niej wiadomość o zamachu i o obstawieniu terenu, bo telefonuje z miasta. Marysia podejmuje słuchawkę. Pani Szumska mówi:
- Nie mogę wrócić, a spodziewam się przyjścia praczki. Pod poduszką zostawiłam brudne chusteczki; wyjmij je, Marysiu, i oddaj praczce.
W ten sposób poinformowała o ukrytych "gazetkach", które trzeba zniszczyć na wypadek rewizji.
Rewizji, na szczęście, nie było.
Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości