Na gorąco, właśnie wróciłem z kina i żałuję, że się tam wybrałem.
Można by podsumować ten film słynnym cytatem: „nie chodzę do kina, a szczególnie na filmy polskie.” Jeżeli ktoś jeszcze nie był niech sobie daruje, szkoda czasu i pieniędzy. Lepiej poczekać na projekcję telewizyjną, lub jakiś „insert” w gazecie.
Fabuła żenująca, nie trzyma się kupy. Fabuła może się zresztą kupy nie trzymać, ale pojedyncze sytuacje muszą być śmieszne. A nie były. Dowcip miał lekkość i polot walenia wyrzuconego na brzeg morza. Stanisław Tym dobrał do obsady trochę kabareciarzy, ale nawet wysiłki Joanny Kołaczkowskiej nic tu pomóc nie mogły. Być może oglądałem za mało polskich mydlanych oper by wyłowić szczególnie zakamuflowane „grepsy”, ale pompowanie Jerzego Turka jako listonosza, czy Borysa Szyca jako policjanta miało lekkość dwóch waleni na brzegu morza...
Gdy patrzę na polskie filmy lat 90 i dekady obecnej, to ku mojemu zdumieniu najlepiej chyba opisującym rzeczywistość filmem były... „Psy”. To co prawda całkiem inny kaliber, ale Tym jeszcze wiele musi się nauczyć, by zrobić śmieszny film o współczesności. Na początek niech weźmie kilka lekcji chociażby u Szołajskiego („Człowiek z...”), czy Koterskiego („Nic śmiesznego”). Bo u Tyma to niestety nic śmiesznego. I nie wierzcie snobom którzy będą się zachwycać „kultowością” tego dzieła.
Szkoda... Mogło być śmiesznie, a nie było.
pozdrawiam
Bernad
Niezośna lekkość wolności słowa rezerwowa: http://www.wolnoscslowa.blogspot.com/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka