Publicyści Rzeczpospolitej Publicyści Rzeczpospolitej
252
BLOG

Ziemkiewicz: Polska trzeciej próbki właśnie

Publicyści Rzeczpospolitej Publicyści Rzeczpospolitej Polityka Obserwuj notkę 44

Wmawiać Polakom, jak to uparcie czynią propagandyści establishmentowych mediów, że skoro projekt ustawy, do którego Rysiu, Misiu i inni zgłaszali swoje uwagi via Zbysiu „Miro” i „Grzesiu”, nie trafił do Sejmu, ani nawet nie stanął na posiedzeniu rządu, to znaczy, iż żadnej afery nie było − to celowe odwracanie  kota ogonem. Załatwiaczom wszak chodziło nie, jak w aferze Rywina, o konkretny zapis w ustawie, ale właśnie o to, żeby ustawę uwalić. I, jakkolwiek na sprawę patrzeć, odnieśli sukces w chwili, gdy premier zlecił jej pisanie od nowa. To znaczy, że w przyszłym roku ustawa w życie nie wejdzie. A do następnego − ileż to się jeszcze może zdarzyć… 

 
Wiem, że miliard złotych − na ile, według „Dziennika. Gazety Prawnej” obliczyło uszczuplenie wpływów podatkowych od automatów hazardowych CBŚ − to w skali budżetu niewiele. Ale przecież kiedy przypomnieć sobie, że w czasie, gdy właściciele tych automatów skutecznie blokowali objęcie ich podatkiem, tego miliarda brakowało tak bardzo, że minister-wicepremier Grzegorz Schetyna zakazywał policjantom używania na komisariatach grzałek, kupowania papieru toaletowego i innych luksusów, to nóż się w kieszeni otwiera. I mimo tak ogromnej życzliwości licznych mediów, gotowych całą energię wkładać w robienie „czarnego pijaru” CBA i Mariuszowi Kamińskiemu, a całą ciekawość skupiać na tropieniu powiązań „Rzeczpospolitej”, ktoś nieodpowiedzialny może społeczeństwu tego rodzaju koincydencje przypomnieć. Donald Tusk naprawdę więc ma problem, choć może w sondażach jeszcze tego nie widać.
 
Wróćmy na chwilę do samych korzeni afery, czyli do rozmów Sobiesiaka z Chlebowskim. To nie są rozmowy lokalnego biznesmena z kumplem, który poszedł do wielkiej polityki, do Warszawy, i można teraz powołując się na dawną znajomość prosić go, by coś załatwił. Brzmią raczej jak rozmowy sponsora z kimś, kto ma wobec niego zobowiązania tak oczywiste, że nie trzeba mu ich za każdym razem przypominać. Były szef klubu poselskiego PO tłumaczył się, że „zabrakło mu asertywności”. W istocie, idę o zakład, nie mógł sobie na żadną „asertywność” pozwolić. On nie rozmawiał z kumplem, tylko z człowiekiem, któremu wiele zawdzięczał. Jak wiele, może to ustali sejmowa komisja śledcza, jeśli kiedykolwiek powstanie i jeśli jej prace nie zostaną przez Tuska jakimś sposobem sparaliżowane równie skutecznie, jak prace CBA.
 
Skąd ta pewność, z jaką orzekam, że Chlebowski lokuje się wobec Sobiesiaka i jego ferajny na poziomie klienta, a nie równorzędnego partnera? Stąd, że znam niejeden podobny przypadek. Tak wygląda Polska lokalna, Polska rozmaitych Obrzydłówków, z których burmistrzów, radnych i dyrektorów miejscowej administracji tworzy się tkanka polskiej polityki. Przepraszam, jeśli zabrzmi to autoreklamiarsko, ale pisząc „Żywinę” nie wymyśliłem ani jednego, najdrobniejszego elementu lokalnego kolorytu, choć nie przypadkiem mogłem wiedzę o funkcjonowaniu prawdziwej, prowincjonalnej Polski wykorzystać tylko w powieści, a nie w publicystyce.
 
Donald Tusk nie jest dzieckiem i wie, z czego zbudowana jest piramida, na szczyt której się wdrapał. Wie, że jeśli chce odnieść sukces, to musi się liczyć z realiami. A to przecież chęć sukcesu jest jego napędem, nie żaden „pomysł na Polskę” (gdyby taki miał, dałoby się to już zauważyć). Nauczył się, pokonując kolejne szczeble kariery, że tego sukcesu nie odniesie idąc pod prąd układom − że musi się z nimi układać, balansować między różnymi siłami, być im potrzebny na pozycji arbitra, zwornika i szafarza łask. Taką politykę prowadzi i innej prowadzić nie będzie.
 
Co i raz się dowiaduję, że tego czy tamtego nienawidzę, i to ponoć obsesyjnie, że jakoby kieruje mym piórem nienawiść do Michnika, do Kaczyńskiego, teraz z kolei do Tuska. To insynuowanie biologowi, że sięgnę po taką nieco łysiakową metaforę, iż kieruje nim jakiś emocjonalny stosunek do badanych okazów. Nie, proszę państwa, ja mam takie hobby, żeby obserwować i analizować tych facetów, którym wydaje się, że są bogami, że ze szczytów, na jakie się wspięli, rządzą myśleniem czy postępowaniem szarej masy − a w istocie nieodmiennie okazują się w pewnym momencie biednymi, zagubionymi frajerami, których ktoś podpuszcza, którymi ktoś manipuluje i którym ktoś pozwala się nadymać, dopóki realizują jego interesy. Kariery wszystkich trzech wspomnianych panów, oglądane nie przez szczegóły − tych zresztą bez narzędzi właściwych tajnej policji nie sposób znać − ale przez owoce ich czynów są dla takiego hobbysty pasjonujące. Przy czym pookragłostołowe losy Michnika i Kaczyńskiego łatwiej poddawały się analizie, niż kariera Tuska, która dotąd nie doczekała się przesilenia podobnego, jak dla tamtych propozycja przyniesiona przez Rywina czy ujawnienie zdrady Kaczmarka.
 
Ale wszyscy trzej próbowali, na różne sposoby, rządzić tym samym krajem, który, niczym w „Tangu” Mrożka, wszystkim trzem się nie poddał, ułożył się sam, po swojemu, jako wypadkowa krzątaniny rozmaitych Edków (w mrożkowskim właśnie sensie), Edków ze służb, z mafii, z sitw i koterii, z centrali i z powiatu. Michnik próbował ich oświecić, po swojemu oczywiści, i narzucić im tyranię  Autorytetów, Kaczyński usiłował ich wziąć za pysk, a Tusk z dużym talentem i przenikliwością wyciągnął wnioski i z porażki ich obu, i z sukcesów Kwaśniewskiego, i uznał, że musi się z układami liczyć. I się liczy.
 
Pisałem kiedyś, że historię III RP najlepiej można opowiedzieć historią starań o wprowadzenie prostego przepisu, tzw. trzeciej próbki. Jest to obowiązujący w prawie wszystkich cywilizowanych krajów wymóg przechowywania przez właściciela stacji benzynowej próbki z każdej otrzymanej dostawy paliwa. Proste i oczywiste – jeśli paliwo okazuje się podejrzane, wiadomo od razu, kiedy i skąd przyjechało. Dlatego z krajach zachodnich żadna mafia paliwowa nie zarobiłaby ani gronia.
 
U nas zaś zarobiła i nadal zarabia miliardy (a nawet, co należy zaliczyć do jednego z istotnych punktów rządów Tuska, po latach żmudnych śledztw prokuratury ustaliły, że w ogóle jej nie ma i nigdy nie było), bo przez dwadzieścia lat nikt nie zdołał tego prostego przepisu wprowadzić. Zmieniają się rządy i układy, ustawy i rozporządzenia pisane są wciąż i wciąż od nowa, wszystko się kitłasi i kotłuje, a nieodmiennie, zawsze, jakaś niewidzialna ręka to w Sejmie, to w ministerstwie, to w procesie międzyresortowej konsultacji każdą próbę wprowadzenia wymogu „trzeciej próbki” skutecznie skreśla.
 
A Donald Tusk, powtórzę, nie jest naiwny, i wie, jak w takim kraju osiągnąć sukces, nauczył się tego przemierzając długą drogę od lekceważonego chłopczyka z drugiego szeregu marginalnej KLD aż na szczyt piramidy. Gdyby był naiwny, to by dalej chciał budować Platformę Obywatelską, jaką ona być miała w zapowiedziach − jako ukoronowanie rozmaitych form obywatelskiej aktywności, nie partię, ale szeroki ruch, z wieloma nurtami, wieloma przywódcami, z wewnętrznymi prawyborami i tak dalej, komu się chce, niech pogrzebie w archiwach, jak to być miało. Miało, ale się skichało, bo tutaj nie Ameryka, tylko popeerelowski syf i deprawacja, upadły folwark, na którym cwaniactwo jednych idzie w parze z pańszczyźnianą tępotą innych. I jedyną społeczną aktywnością, na jakiej się może oprzeć człowiek budujący polityczną siłę, jest krzątanina różnych Rysiów-Misiów wokół ich szabrowniczych interesików.
 
Tusk walczy, trzeba powiedzieć, dzielnie. Z jednej strony spacyfikował − nie wiadomo, na jak długo i na ile skutecznie − własny dwór, zapewne obietnicą, że odstawka jest na pewien tylko czas i dla picu, że przeniesieni na kwarantannę do klubu parlamentarnego nadal będą przy wodzu obecni przez swych zastępców. Z drugiej rozwala CBA, żeby na przyszłość nie było już nikogo, kto może „zagrać” ujawnieniem na niego tego, co przecież (nie uważam tak – odtwarzam logikę myślenia polityka) robią wszyscy, więc nie o żadną walkę z korupcją tu chodzi, tylko o grę na przecieki, podjudzanie niewiele rozumiejącej tłuszczy, zwanej opinią publiczną, do obalenia jednego układu w interesie innego.
 
W tym tygodniu przyjęto ostatecznie ustawę, która czyni Prokuratora Generalnego zakładnikiem sejmowej większości – pod pretekstem ogólnikowej „niegodnej postawy” można go będzie, gdyby co, szurnąć tak samo, jak Kamińskiego. To dla władzy polisa, na wypadek, gdyby mimo wszystkich korporacyjnych układów dostał się na to z kolei stanowisko jakiś kolejny uczciwy idiota. Wcześniej Sejm niepostrzeżenie przyjął ustawę o NIK, która poddaje tę instytucję kontroli marszałka Sejmu. Władza, rozumiana jako sprawujący ją i żyjący z niej establishment, emancypuje się spod i tak iluzorycznej kontroli społeczeństwa. Oto jest prawdziwa Tarcza Antykorupcyjna Tuska − prawdziwa gwarancja, że niebawem ujawnienie zepsucia i korupcji na szczytach władzy po prostu nie będzie możliwe, i wtedy Grzesiu, Sławek i inni będą mogli wrócić i robić swoje już swobodnie, bez obaw i bez konieczności wysłuchiwania publicznie kazań od szefa, że muszą być uczciwi, choć on sam, szef, wie, jakie to trudne.
 
System się domyka. Tusk go domyka, nie dlatego, że jest podły, wredny, żądny władzy i kasy, chociaż nic w tej kwestii nie przesądzam − ale dlatego, że taka jest logika, takie jest państwo, zbudowane przez byłych ekonomów byłym pańszczyźnianym, na miarę aspiracji jednych i drugich. Nie byłoby Tuska czy wcześniej Kwaśniewskiego, byliby inni, o podobnych cechach, i byliby podobnie kochani. 
 
Afera hazardowa to − słowami Wyspiańskiego − Polska właśnie. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka