Publicyści Rzeczpospolitej Publicyści Rzeczpospolitej
810
BLOG

Ziemkiewicz: Krytyka polityczna - nowy establishment, nie lewica

Publicyści Rzeczpospolitej Publicyści Rzeczpospolitej Polityka Obserwuj notkę 56

Ze znacznym opóźnieniem przeczytałem wywiad, jakiego udzielił świątecznej „Polsce The Times” Sławomir Sierakowski. Wnioski z tego wywiadu płyną dwa, z pierwszym się zgadzam, z drugim nie. Pierwszy – że „Krytyka Polityczna” rozwinęła się w wielkie przedsiębiorstwo, organizujące wiele skomplikowanych przedsięwzięć w całym kraju i obracające przy tym sporymi pieniędzmi, które nauczyło się bardzo sprawnie „pozyskiwać” od różnych eurofunduszy i agend budżetowych. Drugi − że w ten sposób tworzy się w Polsce prawdziwa lewica.

 

Być może mój sprzeciw co do tej drugiej tezy Państwa zdziwi − wszak od dawna słyszycie zewsząd, że może i owszem, SLD to żadna lewica, tylko skamieniały PZPR, może jej drobniejsi konkurenci w rodzaju SdPL czy UP to formacje pozbawione pomysłów na nowoczesność i tym samym przyszłości, ale właśnie środowisko „Krytyki Politycznej” jest dla lewicy nadzieją, kuźnią idei i kadr, i stamtąd na pewno przyjdzie dla lewicy odrodzenie.

 

Pozwólcie zatem, że coś zacytuję. Tekst pochodzi ze szczecińskiego pisma literackiego „Pogranicza”, autor nazywa się Alan Sasinowski − nadmieniam, że osobiście go nie znam i nie mam żadnego powodu hołubić, nawet przeciwnie, nawypisywał on dziwnych rzeczy o mojej „Żywinie”, najwyraźniej nie zrozumiawszy fabuły (która mnie akurat wydawała się w całej powieści najprostsza). Ale mniejsza. Oto ten cytat:

 

„Wydarzyła się rzecz przedziwna. O gehennie Wioletty Woźnej krzyczały »Gazeta Wyborcza«, »Rzeczpospolita« (pisali o tym Piotr Gabryel, Bronisław Wildstein, Wojciech Wybranowski i Łukasz Zalesiński) i »Teologia Polityczna« (Magda Gawin), za to ludzie lewicy w zasadzie zignorowali tę sprawę − mimo, że wydaje się ona wymarzonym punktem, od którego mogliby się retorycznie odbić, dzięki któremu ich narracja o wykluczonych społecznie mogłaby nabrać odpowiedniej gęstości. Na portalach krytykapolityczna.pl oraz lewicowo.pl znalazłem jeden tylko, ten sam artykuł o Woźnej, apel Fundacji Mama (…) tylko jeden komentarz wygłoszony przez kogoś z lewicowej ekstraklasy, [to] felieton Magdaleny Środy dla portalu wp.pl »Sterylizacja bez zgody pacjentki? Czemu nie«. Środa dramatowi wysterylizowanej kobiety poświęca z pół zdania, stanowi on dla niej tylko pretekst do frontalnego ataku na państwo. Oskarżane o… utrudnianie kobietom sterylizacji. Wedle byłej wiceminister to bulwersujący skandal i trzeba o nim głośno mówić. A Woźna? Cóż − powiada Środa − ta biedna kobiecina uległa »ideologicznej presji na rodzenie dzieci«, i dlatego za wszystko odpowiedzialny jest, jak zwykle, ten paskudny Kościół…”

 

Cytuję obszernie, ale Sasinowski trafia w sedno, pisząc to, co napisane przeze mnie, z racji przypisanej mi pozycji „publicysty prawicowego”, brzmiałoby mniej przekonująco. Potraktowanie przez KP i całe wiążące z nią tyle nadziei środowisko „intelektualnej lewicy” sprawy Wioletty Woźnej nie jest odosobnione. Polska przecież kipi przypadków jakby stworzonych dla współczesnych polskich Clarence’ów Darrowów, wiele z nich trafia do mediów. Ale nowej lewicy jakoś to nie interesuje. Nowa lewica, choć bierze sobie za patrona Jacka Kuronia, jakoś nie próbuje robić tego, na czym Kuroń strawił życie − zbierać sygnały o krzywdach wyrządzanych prostym ludziom przez lokalnych kacyków, amoralny w swej chciwości biznes czy innych wielmożów, zwykle zawdzięczających siłę i bezkarność zblatowaniu z władzą, i interweniować, a choćby wspierać pokrzywdzonych moralnie. Raczej − choć Sierakowski we wspomnianym wywiadzie zarzeka się, że jego organizacja nie jest gromadą „paniczyków” − naśladuje zachowania „komandosów”. Ludzie, z których żaden nie umiałby odróżnić młotka od hebla, wyżywają się w wielogodzinnych w dyskusjach o problemach klasy robotniczej − te złośliwe słowa zaczerpnięte z „Donosu na komandosów” Mencwela pokazują odwieczną chorobę intelektualistów lewicy, która w klubach KP zdaje się rozkwitać na nowo.

 

Nie mogę na pewno odpowiedzieć, co tak licznych młodych ludzi popycha do klubów KP i innych jej działań − wzburzenie niesprawiedliwością społeczną, które było paliwem lewicowości w jej latach heroicznych, czy raczej chęć załapania się do establishmentu, które jest podstawą lewicowej tożsamości dziś? Wszak KP to nie jacyś dynamitardzi, poświęcający osobiste kariery dla Sprawy Ludu, ale salon, w którym być wypada, gdzie się można poocierać o Sasnala czy Masłowską, pogrzać się w aurze wstępującej elity, jeśli jeszcze nie politycznej, to na pewno już kulturowej. Być na lewicy, nowej lewicy, nie postkomunistycznej, tylko zgodnej z najnowszymi światowymi trendami, to jest très chic, very sexy i w ogóle correct, to jest europejsko i światowo. Ale czy z tego wyniknąć coś nowego, lepszego?

 

Co jest motywacją ludzi garnących się do KP, jak mówię, nie wiem − zgryźliwość, typowa dla ludzi, którzy przekroczyli już półmetek życia, podpowiada mi, że zawsze na początku jest zaangażowanie, zarwane dla sprawy noce i wizje zmiany świata, a koniec końców na wierzch wypływają różne Joshki Fishery i inne Ale Gore’y. Natomiast wiem, bo to widzę, że działaniami i KP, i sprzyjających jej gwiazd lewicującej pop-kultury, kieruje zasada podobna do tej, którą skodyfikowała pani sędzia na procesie wytoczonym przez Alicję Tysiąc „Gościowi Niedzielnemu”. Przypomnę, iż pani sędzia stworzyła wtedy wykładnię: wolno krytykować zło (konkretnie chodziło o aborcję) ogólnie, ale konkretnych przypadków tegoż zła to już nie, bo to narusza czyjeś dobra osobiste.

 

Owoż dulce et decorum  jest opowiadać ogólnie o źle kapitalizmu, neoliberalizmu, globalizacji etc. Ale napiętnowanie jakiegoś konkretnego przykładu to już ryzyko. Na przykład, trzeba by skrytykować personalnie Balcerowicza, a to przecież świątek „Gazety Wyborczej”, której wsparcie trzeba mieć. No, może i dąsy jakieś na Balcerowicza, byle nie przesadne, na Czerskiej jeszcze zniosą, ale tak naprawdę, by wyjaśnić, co nie tak zrobił Balcerowicz, trzeba by podważyć mit Wielkiego Historycznego Bezkrwawego Sukcesu Polaków Przychodzących Z Obu Stron Historycznego Podziału, czyli Okrągłego Stołu. A tego już nie wolno. Można kwieciście i pięknie deklamować o Społecznym Wykluczeniu, o Polakach drugiej kategorii, wyzutych z szans, wydziedziczonych z praw − ale gdyby coś o tym konkretnie, to trzeba by potępić ten parszywy dil z Magdalenki, gdzie właśnie postanowiono, że muszą być w Polsce równi i równiejsi, bo gdyby tak dać prawa wszystkim, to, niestety, polski katolicki ciemnogród zacznie zaraz stawiać szubienice, urządzać pogromy i wszystko się skończy faszystowską, nacjonalistyczną dyktaturą.

 

I jak to by się mogło odbić na owym „pozyskiwaniu funduszy”, ze sprawności w którym tak jest dumny szef KP? Znam ludzi, którzy w różnych momentach historycznych usłyszeli od Adama Michnika jego sławne „to ja cię zniszczę!” i którzy zapewne powiedzieliby, że nadmierne wchodzenie w konkrety jeszcze i dziś mogłoby nowej lewicy mocno zaszkodzić.

 

A poza tym − tropiąc zło w konkretnych przypadkach, zamiast zajmować się ogólnie ideami, można by nie daj Boże przyznać de facto rację prawicowym oszołomom. „Pisowcom”! No, a tego wszak nie można za nic. Więc co, mamy przypadek kobiety, której odebrano dzieci tylko dlatego, że uznano, iż jest za biedna, aby je mieć − choć wszyscy przedstawiciele lokalnej społeczności zapewniali, że, jakkolwiek biedna, jest to rodzina kochająca się i dobrze spełniająca wychowawcze obowiązki. Angażować się w taką sprawę? W życiu!  Jakaś tam cholerna pegeerowska biedota i jakaś głupia „królica”, która uległa presji księdza proboszcza na rodzenie dzieci.

 

Lepiej zając się męczeństwem nowojorskiego perwersa, którego zdjęcie wykorzystano w prezydenckim orędziu. O! To jest coś, to jest temat dla prawdziwej lewicy!

 

Jeśli to ma być dla lewicy nadzieja, to znaczy, że nie ma dla niej żadnej nadziei. Co oczywiście mnie, od dawna uważającego lewicowe hasła za jedno wielkie oszustwo, ani specjalnie dziwi, ani martwi.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka