blueslover blueslover
4296
BLOG

Robert Johnson, dostał bluesa od wielkiego czarnego diabła.

blueslover blueslover Kultura Obserwuj notkę 10

Pewnej nocy Robert Johnson siedział na skrzyżowaniu dróg. Popijał whisky i grał na gitarze. Nagle zobaczył wielkiego czarnego człowieka, który zapytał go czy chce być królem bluesa. Robert zgodził się, wtedy wielki czarny człowiek, który był diabłem, wziął gitarę i nastroił ją od nowa. I stało się.


Tę legendę w Ameryce zna znacznie więcej ludzi niż tych co znają jego dokonania. W tych latach kiedy R. Johnson żył, w diabelską interwencję wierzyło mnóstwo ludzi. W południowych stanach Mississippi, Arkansas, Alabama czy Tennesee są tacy co wierzą w to nadal.


Najdziwniejsze, że do dzisiaj badacze zastanawiają się czy to było skrzyżowanie autostrad 61 i 49 w Clarksdale czy może nr 8 i 1 w Rosedale. Czy to dowód, że oni wierzą w zaprzedanie duszy diabłu czy też prowadzą akademicką dyskusję w oderwaniu od rzeczywistości ?
W każdym razie Highway 61 i 49 były opiewane w bluesach choć raczej nie z powodu diabła.

Pisząc o wielkich artystach bluesa powinienem zacząć właśnie od Johnsona. Wszak wszyscy ci wielcy bluesmani, których opisywałem dotychczas (JL Hooker, Howlin Wolf, Muddy Waters, Willie Dixon) czerpali z dorobku Johnsona pełnymi garściami.
Powód był jeden - jakość nagrań jego utworów. (Mam nadzieję, że czytelnik moich wpisów Hamilton, dopingujący mnie do zajęcia się Johnsonem, to rozumie).

Są bardzo stare i trzeba mieć chęć lub dobre bluesowe przygotowanie by je w całości wysłuchać.


Eric Clapton tak mówił: "Najpierw słuchałem Chucka Berry'ego, potem coraz bardziej zagłębiałem się w historię bluesa, aż doszedłem do Johnsona. Nie od razu spodobała mi się jego muzyka, musiałem się z nią oswajać. Było to bardzo mocne, wręcz porażające brzmienie. Minęło trochę czasu, zanim do niego dojrzałem."

Robert urodził się w Hazlhurst, Mississippi, w 1911 roku jako nieślubny syn Julii Dodds. Mąż Julii Charles Dodds był już w tym czasie w Memphis, do którego się przeniósł zagrożony w Hazlhurst linczem. Julia została na miejscu wysyłając kolejno dzieci do ojca, który urządzał się na nowym miejscu.
Ojcem Roberta był robotnik na plantacji Noah Johnson.


Po kilku latach spędzonych z matką i dwoma przyrodnimi siostrami na farmie, przenieśli się wszyscy do Memphis. Tam Robert mieszkał do 1918 roku. Potem wybrał się do Robinsonville do matki, która dwa lata wcześniej opusciła Memphis i związała się z Willie "Dusty" Willisem. Tam Robert czuł się znacznie lepiej niż u ojczyma. Jako nastolatek dowiedział się prawdy o swoim ojcu i wtedy przyjął jego nazwisko zostając Robertem Johnsonem.


Robert interesował się muzyką od zawsze. Na organkach nauczył się grać sam, będąc jeszcze małym chłopcem. Gry na gitarze zaczął próbować w 1920 roku. W Robinsonville mieszkał Willie Brown, muzyk z pewną sławą i zdolnościami. Regularnie odwiedzał go Charlie Patton, najsławniejszy wtedy bluesman. Grywali w okolicznych juke house`ach, a Robert podążał ich śladem i starał się nauczyć jak najwięcej.


Robert był przystojnym młodym człowiekiem mającym duże powodzenie u kobiet. W 1929 roku ożenil się z Virginią Travis. Zamieszkali u jego starszej siostry na plantacji Kline, niedaleko Robinsonville. Był bardzo szczęśliwy gdy Virginia zaszła w ciążę. Niestety spotkała go wielka tragedia - podczas porodu Virginia zmarła, dziecko również. Robert ciężko to przeżył, na pociechę została mu tylko muzyka.


Niedługo później do Robinsonville przybył Son House, który z Brownem, Pattonem i Louise Johnsonem jechali do Grafton, Wisconsin, na nagrania do Paramount Records. Son House słuchając gry Roberta na gitarze odradził mu ten instrument. Stwierdził, że nigdy z niego nie będzie dobry gitarzysta.


Robert wrócił do Huzlhurst, do ojca i wbrew radom Sona House`a poświęcił się ćwiczeniu gry na gitarze. Spotkał tam bluesmana Ike`a Zinnermana, który stał się jego opiekunem i mentorem. Rady i pomoc Zinnermana okazały się bardzo dobre.
W 1931 roku poznał Calettę "Callie" Craft, starszą od niego o 10 lat, posiadającą już troje małych dzieci. Niedługo potem wzięli potajemny ślub. Callie ubóstwiała Roberta i otoczyła go szczególną troskliwością.

Robert czasem pracował przy zbieraniu bawełny ale głównie pracował nad gitarą i swoimi bluesami. Ćwiczył też intensywnie melodie Ike`a Zinnermana zapisując wszystko w specjalnym zeszycie.


W sobotnie wieczory prezentował swoje umiejętności na lokalnych zabawach, które niekiedy przeciągały się do niedzielnej nocy.
Jego piosenki bardzo się podobały, więc Robert postanowił zostać profesjonalnym muzykiem. Zaczął odwiedzać pobliskie miejscowości. Towarzyszyła mu Callie tańcząc do występów męża.


Z czasem Robert zaczął wyjeżdżać coraz dalej, coraz mniej przebywając w domu. Callie zostawała sama w domu. Nigdy nie miała mu tego za złe. Zawsze był serdecznie witany gdy wpadał do Hazlhurst.


R. Johnson stosował prostą metodę. Przyjeżdżając do jakiegoś miasteczka stawał na rogu ważniejszych ulic lub przed zakładem fryzjerskim i zaczynał grać. Po chwili był już otoczony wianuszkiem słuchaczy i tancerzy. Grał wszystko to co ludzie sobie życzyli, nie tylko swoje utwory. Umiał zapamiętać muzykę i tekst piosenek po jednokrotnym usłyszeniu. Spełniał czasem rolę szafy grającej.


Szybko stał się sławny. Na wieść o przyjeździe Johnsona ludzie ochoczo przybywali go zobaczyć i posłuchać.


Nieco ponad rok od ostatniego spotkania Brown i House usłyszeli grę Johnsona w Robinsonville. Son House we wspomnieniach tak napisał: " Tak więc usiadł wreszcie i w końcu zagrał. Ludzie ! On był świetny. Kiedy skończył wszyscy wciąż siedzieliśmy z otwartymi ustami. Ja powiedziałem, jak to możliwe ? W tak krótkim czasie ?"


House nie był w stanie uwierzyć w to co widział i słyszał. Nic dziwnego, że tłumaczył to ręką diabła. Prawdopodobnie to od Sona House`a zaczęła się legenda o diable ze skrzyżowania.


Tymczasem zdrowie Callie zaczęło się dosyć szybko pogarszać. Przeniosła się do Clarksdale, to jednak nie pomogło i wkrótce zmarła. Robert, nazywany po prostu RJ nie miał już swojego azylu w Hazlhurst. Wrócił z dziećmi Callie do Robinsonville do swojej matki.


Brak Callie ujawnił u RJ skłonności do włóczęgi, która tkwiła w nim od jakiegoś czasu. Wyruszył w Deltę. Wracał co pewien czas do Robinsonville, ale swojego domu już nie miał do końca życia.


Na początku lat 30. znanym miejscem dla wielu muzyków była Helena, miasto po drugiej stronie rzeki, na terenie stanu Arkansas. Było tam wiele klubów i lokali tanecznych, stąd też Helenę odwiedzali, dla zarobku, i inni znani bluesmani: Sonny Boy Williamson, Robert Nighthawk, Elmore James, Howlin` Wolf, Honeyboy Edwards, Hacksaw Harney, Johnny Shines. RJ grał tam z nimi wszystkimi. Wszyscy też byli pod wrażeniem jego niesamowitej techniki.


Z Heleny RJ robił częste wypady do miasteczek i innych, czasem małych miejscowości. Wszędzie był witany z otwartymi ramionami gdyż były to wszędzie dni radosne. RJ gwarantował świetną zabawę. Mało kto w Delcie nie znał go i nie słyszał. Jak zawsze grał, oprócz swoich bluesów, to co ludzie chcieli usłyszeć, melodie hillbily, polki, ballady i piosenki sentymentalne.


Cały czas rozwijał swój talent. Legenda o diabelskiej pomocy rozwijała się w najlepsze.

RJ zaczął poważnie myśleć o nagraniu swoich utworów. Często słyszał odtwarzane na patefonie płyty swoich towarzyszy.
Pomógł mu właściciel sklepu z płytami z Jackson H.C. Speir. Speir akurat negocjował umowę z wytwórnią American Record Company i chętnie skierował RJ do jej przedstawiciela Erni`ego Oertle`a. Oertle zaprosił Johnsona do studia w San Antonio, Teksas.

W listopadzie 1936 roku RJ nagrał 11 piosenek, z najsławniejszym wtedy "Terraplane Blues".
W lipcu 1937 roku odbyła się następna sesja, podczas której RJ nagrał 18 kolejnych utworów.
Te 29 bluesów to wszystko co pozostawił na płytach. Wtedy 78. obrotowych.

Wynagrodzenie otrzymane za nagrania było dla RJ na tyle duże, że poczuł się bogaczem. Opuścił Helenę wraz z Johnym Shinesem i Calvinem Frazierem, udając się na północ. Odwiedzili Chicago, Detroit.

Tam występowali nawet w radio, podobnie jak i w Windsor, na terenie Kanady. Calvin postanowil zostać w Detroit. RJ i Shines udali się na Wschodnie Wybrzeże i występowali w Nowym Jorku i New Jersey. Ich powrót od St. Louis i Memphis to nowe przyjaźnie, odświeżanie starych i coraz większa sława Johnsona.


W lecie 1938 roku RJ znalazł się w Greenwood, małym miasteczku w Delcie. Grał i śpiewał w lokalu "Three Points", tzw. "jook joint".


Jego pociąg do kobiet znajdywał zawsze odwzajemnienie. Tak też stało się i w Greenwood. Jedna z bawiących się kobiet bardzo się spodobała RJ.
RJ grał tam razem z Honeyboyem Edwardsem. W pewien sobotni wieczór dodatkową atrakcją był Sonny Boy Williamson. To był występ prawdziwych gwiazd bluesa. RJ i Sonny prześcigali się swoimi najlepszymi kompozycjami.


W przerwie stali razem przed lokalem, ktoś podszedł i podał Robertowi otwartą butelkę whisky. Sonny wykopnął mu ją z ręki przestrzegając by nigdy nie pił z otwartej butelki. Rj bardzo się tym zdenerwował i powiedział Sonny`emy by więcej tego nie robił.

Podczas następnej przerwy historia z otwartą butelką się powtórzyła. Sonny już nic nie zrobił. Wrócili do gry, po pewnym czasie RJ zasłabł. Whisky było zatrute strychniną. Najprawdopodobniej przez zazdrosnego męża kobiety, z którą mieli się z Robertem ku sobie.
Robert był jeszcze młody, organizm miał silny i przez kilka tygodni pobytu w Robinsonville trucizna zaczęła odchodzić. Niestety zapadł na zapalenie płuc. W tamtych latach nie było na to lekarstwa i Robert Johnson zmarł 16 sierpnia 1938 roku, w wieku 27 lat.

Został pochowany na cmentarzu przy kościele Little Zion w Greenwood.



(Coś za długa dzisiaj ta moja pisanina. Wygląda na to, że trzeba mi napisać jeszcze przynajmniej jedną notkę o RJ.)

http://www.cascadeblues.org/Legends/RobertJohnson/RobertJohnson.htm http://www.brickyardbluesband.nl/fotoboek.html


blueslover
O mnie blueslover

Muzykę klasyczną można znaleźć na moim drugim blogu, tutaj: CLASSICAL IS WONDERFUL

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Kultura