Bogusław Mazur Bogusław Mazur
662
BLOG

Chrońmy przyrodę jak Australijczycy

Bogusław Mazur Bogusław Mazur Ekologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 60

W ochronie przyrody nie odkrywajmy Ameryki, tylko Australię. Mają tam świetny system dbałości o faunę i florę, z którego chociaż część rozwiązań możemy wykorzystać na własnym gruncie. Pisząc „możemy”, mam na myśli głównie polskich polityków i przyrodników.

Europejski Zielny Ład jest dziś głównym polem zainteresowań. Nie dziwi to wcale, bo jego wdrażanie ma spowodować gigantyczną rewolucję. Jednak nie można tracić z oczu stałej walki o ochronę przyrody. Warto więc podpatrzeć jak walczą w innych krajach, a nawet na innych kontynentach. Nawet tak odległych, jak Australia.

A teraz będzie dużo zwrotów „ochrona przyrody” i „PAN”. Otóż w kwartalniku PAN „Chrońmy Przyrodę Ojczystą” ukazał się artykuł dr Magdaleny Lendy z Instytutu Ochrony Przyrody PAN. Artykuł nosi nazwę „Ochrona przyrody w Polsce i Australii”. Lektura artykułu jest wielce pouczająca. Najpierw jednak wypada napisać kilka zdań o tym co się dzieje w europejskiej i naszej naturze.

„Mimozami jesień się zaczyna…” – śpiewał tkliwie Czesław Niemen. Owe mimozy z wiersza Juliana Tuwima to w istocie nawłoć kanadyjska, agresywna roślina, zaliczana do jednych z najbardziej inwazyjnych na świecie, która od drugiej połowy XIX wieku atakuje polskie łąki, również położone w takich puszczach jak kampinoska. Tam gdzie się rozpanoszy, radykalnie spada liczba rodzimych zapylaczy i roślin, następuje mocna degradacja gleby, wynoszą się ptaki, pogarszają się zbiory owoców. Zdaniem ekspertów, nawłoć kanadyjska może też bardzo szkodzić alergikom. W dodatku jej usuwanie jest niezwykle trudne i kosztowne.

Tu do pasa kłania się edukacja. Nawłoci sprzyja część pszczelarzy, szerzących mit o niezwykłych właściwościach miodu z tego szkodnika, chociaż żadne badania naukowe ich nie potwierdziły. Generalnie zresztą wśród niektórych przyrodników i decydentów pokutuje przekonanie, że skoro coś tam już się upowszechniło, to walka traci sens. Odwrotne o 180 stopni podejście mają w Australii, o czym za chwilę.

Podobnie jest np. z papugami zielonymi z gatunku aleksandretta obrożna, które już docierają do Polski. Nad kawiarnianymi stolikami Paryża czy Bonn papugi te fruwają całkiem licznie. Wypierają agresywnie mniejsze ptaki z karmników i miejsc lęgu. Są wszystkożerne i znoszą temperatury nawet do minus 20 st. C. To doskonały gatunek inwazyjny.

To tylko dwa przykłady, a jest ich dużo więcej. I tu wracamy do artykułu dr Lendy, która podczas dwuletniego pobytu naukowego na Uniwersytecie w Queensland zdiagnozowała 11  podstawowych różnic między Polską a Australią w podejściu do ochrony przyrody. Kto chce poznać wszystkie, może przeczytać je w TUTAJ, w kwartalniku PAN. Teraz wymieńmy tylko kilka z nich.

Zasadnicza różnica to traktowanie ochrony przyrody w Australii jako osobnej, interdyscyplinarnej dziedziny nauki, łączącej biologię, socjologię i ekonomię. Takie podejście przekłada się na dalsze konkretne aspekty ochrony przyrody, jak zarządzanie ochroną przyrody, stosunek do gatunków inwazyjnych, rola edukacji w ochronie przyrody, zgoda społeczna dotycząca gatunków konfliktowych czy stosunku mediów do osiągnięć naukowych” – czytamy.

Takie podejście ułatwiło zarządzanie ochroną przyrody. Na potrzeby zarządzania stworzono specjalny warsztat matematycznego modelowania, dostępny w postaci programu komputerowego Marxan, pozwalający optymalizować działania ochroniarskie. Wypracowano też protokoły  priorytyzacji najważniejszych działań, które najpilniej należy podjąć w celu ochrony wybranych  gatunków czy bioróżnorodności – informuje dr Lenda.

Przy czym za największe zagrożenie dla bioróżnorodności Australijczycy uznali właśnie gatunki inwazyjne. Tu ciekawostka – unikają oni zjawiska znanego w ekonomii jako „efekt kobry”. Mówiąc w skrócie, płatne akcje zbierania czy celowego zjadania gatunków obcych mogą rodzić chęć ich hodowli dla łatwego zysku, co w przypadku kobr miało miejsce akurat w Indiach.

Teraz już zupełnie hasłowo i przykładowo: unika się reklamowania komercyjnego zastosowania gatunków inwazyjnych, prowadzi imponujące działania oświatowe, naukowcy ściśle współpracują z światem wpływowych mediów, te zaś często wybijają na czołówki tematy o ochronie przyrody.

Na koniec pojawia się pytanie ogólniejszej – nomen omen – natury. Czy w Polsce wykorzystuje się know-how który przywożą zza granicy nasi eksperci? Taki artykuł jak autorstwa dr Magdaleny Lendy powinien być inspirujący np. dla wiceminister klimatu i środowiska Małgorzaty Golińskiej, która pracuje nad listą gatunków inwazyjnych. Powinien być inspirujący choćby dlatego, że czerpanie wiedzy od innych i holistyczny ogląd problemu gwarantują większą skuteczność działań. A w polityce skuteczność oznacza sukces.

Poglądy idące w poprzek politycznych podziałów, unikanie zamykania się w bańkach dezinformacyjnych, chętniej konkretne sprawy niż partyjne spekulacje. Dziennikarz, publicysta, bloger, z wykształcenia historyk.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości