Dziecko to inwestycja długoterminowa. BARDZO długoterminowa. A dzieci oprócz powodów oczywistych potrzebujemy również do tego żeby w przyszłości pracowały na nasze emerytury tak jak my pracujemy na emerytury rodziców i dziadków ( oczywiście jest to daleko bardziej skomplikowane, szczególnie w świetle istnie trzech filarów ale powiedzmy tak w uproszczeniu). Niestety dzieci mieć nie chcemy co zresztą biorąc pod uwagę system żłobkowo-przedszkolny, często brak stabilności wynagrodzenia i pracy oraz przemiany społeczno kulturowe wcale mnie nie dziwi.
Po to żebyśmy w tym względzie zmienili zdanie potrzebujemy w obliczu wymagań jakie stawia przed nami konstrukcja współczesnego swiata tj. długości czasu pracy, dyspozycyjności, produktywności, potrzebujemy pomocy państwa w postaci odpowiedniego systemu opieki nad naszymi dziećmi oraz zapewnienia odpowiedniego wzrostu gospodarczego dzięki któremu będziemy z większą śmiałością patrzeć w przyszłość.
A co mamy dziś? System żłobkowo-przedszkolny którego klimat przywodzi mi na myśl klimat wiersza "U wrót doliny" Herberta, w którym i tak jest zresztą nie ma miejsc, brak zrozumienia dla priorytetowości wzrostu gospodarczego u jednych polityków i zasmarkaną politykę małych kroczków drugich. Sztandarowym zaś projektem polskiej polityki prorodzinnej jest tzw. becikowe, którego konstrukcja sprawia wrażenie jak gdyby nie było skierowane do ludzi rozumiejących długofalowość inwestycji w dziecko a raczej do tych, którzy są skłonni "pyknać" sobie dziecko tylko po to zeby się na jednorazowy tysiąc złotych załapać. Co jednorazowe becikowe zmienia w postrzeganiu przez odpowiedzialne rodziny tej "inwestycji"? Nic. Tylko tyle że się kolejna biurokratyczna armię darmozjadów karmi. A tykanie już słychać. Podobno w 2020 roku liczba emerytów ma przekroczyć liczbę na nich pracujących.

Inne tematy w dziale Polityka