To co napiszę jest oczywiscie pewnego rodzaju stereotypem. Trudno mi się jednak pozbyć wrażenia że mimo wszystko majacym przynajmniej nieco wspólnego z rzeczywistością. Wg stereotypu w szeroko pojętych cywilizacjach euratlantyckich istnieje przekonanie o tym, że wycofując się o pół kroku mozna uzyskać w negocjacjach więcej. Istnieje pewien kult kompromisu. Czasem zgniłego ale jednak w lepszy czy gorszy sposób popychającego sprawy naprzód. Za to w jeszcze szerzej pojętych cywilizacjach wschodu i orientu takie cofnięcie o pół kroku jest raczej poczytywane za objaw słabości adwersarza i okazję do owej słabości wykorzystania.
Obama jako polityk urodził się od razu geniuszem. Dziecko szczęścia z punktami za pochodzenie na dzień dobry. Tłum piewców mitu postępu trwał w ekstazie oczekiwania na jego nadejscie po wiekach ciemnych reprezentowanych przez Busha. Afroamerykanin, demokrata. Gdybyż móg być jeszcze gejem i kobietą. Z tej radości od razu Nobla mu dali. A on uwierzył w swoją misję i zamarzył mu się pokój na świcie. W tym celu na początek, w ramach walki o pokój wysłał więcej żołnierzy do Afganistanu. Następnie żeby po tym foux pas poprawić nieco wrażenie ogłosił szereg różnych "resetów". Bo do tej pory było źle dlatego, ze rzadził faszysta Bush. Teraz będzie na świecie pokój a nowy prezydent USA będzie wypuszczał gołąbki, całował dzieci w główki i podpisywał rozbrojeniowe traktaty. Można tu pisać o "przewagach" Obamy na różnych frontach. Już udało mu się "naprawić" stosunki z Chinami oraz "zmusić" Iran do rezygnacji z ofensywno-wojskowego programu nuklearnego. Jako, ze pisze to trochę w nawiązaniu do naszego forum polsko-rosyjskiego na rosyjskim fragmencie jego "sukcesu" się skupię.
Czegóż to Obama nie zrobił żeby zasłużyć na miano pokojowego noblisty na tym polu. Odwołał zamieszanie z tarczą antyrakietową już po tym jak Polska i Czechy zdążyły ponieść jego konsekwencje w postaci zaostrzenia stosunków z Moskwą (vide manewry "Zapad" czy groźba rozmieszczenia rakiet Iskander w Kaliningradzie), swoją decyzję ogłosił w dniu rocznicy napaści Rosji Radzieckiej na Polskę 17 września 1939 roku. Najwyraźniej po to żeby podkreślić rosyjsko-amerykańską wspólnotę interesów. Oczywiście nie przybył na obchody rocznicy wybuchu II wojny światowej. Podrzędnego urzędnika przysłał z wielką łaską. I ogólnie daje do zrozumienia, że Europę Wschodnią jeżeli komuś miałoby to poprawić humor to może sobie wziąść.
Co dostał w zamian? (po części już wymieniłem): manewry "Zapad" tuż przy granicy NATO, zmianę doktryny obronnej Rosji, w której Rosja przyznaje sobie prawo do atomowego uderzenia prewencyjnego oraz nową filozofię podejścia do kontroli zbrojeń wg. której jeżeli tarcza antyrakietowa miałaby się znaleźć na terytorium Polski to byłoby dla Rosji zagrożenie a jeżeli Rosja sprzeda swój system antyrakietowy Iranowi praktycznie wbrew międzynarodowemu embargu to nikt się nie pownien czepiać bo to tylko system obronny. U nas nazywa się to moralnością Kalego. Nie twierdzę że Rosja należy do cywlizacji azjatyckich ale najwyraźniej czerpie z ich doświadczeń pełnymi garściami. To źle? Nie, to okazuje się słuszna strategią, szczególnie w rozmowie z Obamą i jego Orderem Uśmiechu.
Puk, puk, jest tam kto? Może czas dwa do dwóch złożyć?

Inne tematy w dziale Polityka